Dryfowanie bez celu

Niewiele ostatnio zgadza się w Zagłębiu Lubin, ale jeśli coś dawało, choć cień nadziei, że „jutro” będzie lepsze, była to wizja klubu, jaką od połowy września ubiegłego roku, zafundował nam prezes Jeż. Mieliśmy skończyć z wiecznym pragmatyzmem, zwrócić się odważnie w kierunku Akademii i być szeroko pojętą wartością dodaną do ligowej rzeczywistości. Przede wszystkim miało być jednak długofalowo. I było… szkoda,  że tylko przez 6 miesięcy.

Zatrudnienie Marcina Włodarskiego wywołało u mnie sporą euforię. Raz, że w końcu zerwaliśmy z wiecznym pragmatyzmem i zatrudniliśmy człowieka, który w piłce bardziej ceni ofensywę, niż ciułanie punktów mniej lub bardziej futbol zabijając. Co chyba nawet ważniejsze, miało się to odbywać przy coraz większym udziale młodzieży z naszej Akademii.

W tym celu poza trenerem Włodarskim do klubu ściągnięto również nowego dyrektora sportowego Wojciecha Tomaszewskiego, a w przerwie między sezonami, do sztabu dołączono dotychczasowego trenera drugiego zespołu, Pawła Sochackiego. W dużym uproszczeniu stworzono sztab ludzi, którzy z młodymi piłkarzami pracował intensywnie już wcześniej, co miało być gwarantem, że projekt uda się wprowadzać na tyle gładko, jak bardzo to możliwe.

W całej tej rewolucji niepokoił tylko jeden detal. Otóż kontrakt nowego szkoleniowca został podpisany tylko do końca sezonu, co mogło rodzić pytania, czy aby na pewno jest to projekt tak długofalowy, jak chciał i starał przedstawiać się go sternik. W każdym bądź razie namalowano nam zupełnie nowe Zagłębie. Klub, jakiego od wielu lat domagała się duża i stale rosnąca grupa kibiców miał stać się rzeczywistością, mimo ciężkiej sytuacji, w jakiej Paweł Jeż po poprzedniku stery przejmował. Wizja, w którą zwyczajnie aż chciało się uwierzyć, co doskonale widać było po reakcjach na rozmowę, którą w ramach podcastu SpecjaliściZL z prezesem miałem okazję odbyć.

Miało być długofalowo, choć już w przerwie zimowej pojawiły się pierwsze znaki zapytania, o których pisałem tutaj: Twardy orzech do zgryzienia

Projekty długofalowe w Lubinie to w ogóle temat na osobną historię. W zasadzie każdy prezes, który obejmuje stery w Zagłębiu, o takich opowiada, ale gdy spojrzeć wstecz, w zasadzie żaden słowa nie dotrzymał. Nie ma więc ani stadionu z prawdziwego zdarzenia dla Akademii, nie ma też hali czy choćby balonu do trenowania w zimie, nie ma muzeum czy choćby przyzwoitego dnia meczowego. Zawsze kończy się tylko na obietnicach, choć oczywiście dobrej woli i chęci zrobienia czegoś dobrego dla klubu odbierać nikomu nie zamierzam. Zwyczajnie brakuje wytrwałości.

Dokładnie w ten sam sposób umarł dziś kolejny projekt. Wielkie chęci, dobre intencje, dużo okrągłych słów i… znów zabrakło przysłowiowych cojones, by ustać i nie ugiąć się pod presją słabszych wyników oraz kibiców. Tym samym prezes Jeż przyznał się zwyczajnie do tego, że postawienie na trenera Włodarskiego było co najwyżej ryzykowną grą, a nie projektem, na który stawia się pokerowe all-in.

I to boli mnie dziś najbardziej. To odbijania się od ścian bez ładu i składu, szukając cholera wie czego. Był doświadczony Stokowiec – klapa i dramatyczna walka o spadek. Poprawiliśmy więc jeszcze bardziej doświadczonym Fornalikiem i znów wszyscy mieliśmy ochotę wydłubać sobie oczy od oglądania poczynań jego zespołu – oczywiście wcześniej też dość mocno będąc zamieszanym w grę o czerwoną strefę na koniec sezonu.

Zdawać by się więc mogło, że zwyczajnie najwyższy czas, by wybrać kogoś, komu zaufamy na tyle mocno, iż nawet chwilowe niepowodzenie nie będzie w stanie zachwiać tym projektem, nawet gdyby miało skończyć się to na początku skończyć kolejna dramatyczną walką o utrzymanie. Nic jednak z tego. Wjechał stary dobry reset i nerwowe rozglądanie się po rynku za kimś, kto podejmie się akcji ratowania Zagłębia.

Jeśli mam być szczery, nie ma już dla mnie znaczenia, kto zostanie w trybie pilnym zatrudniony, choć sądząc po tym, jakie nazwiska krążą tu i ówdzie, to może się to zdanie bardzo szybko i bardzo brutalnie zestarzeć. Nie ma znaczenia głównie dlatego, że będzie ono na tu i teraz. Będzie aktualne do czasu, aż akurat sprzyjająca koniunkcja planet czy inny Jowisz w Rybach będzie przynosił nam punkty bez względu na to, czy futbol znów akurat mordować będziemy, czy nie. Jak tylko przestanie, znów winnym będzie wybrany na szybko szkoleniowiec, bo jak wiadomo, jednego poświęcić łatwiej, niż wielu. A jeśli los postanowi z nas zadrwić raz jeszcze, to zniknie z Lubina z ostatnim dniem sezonu, jeśli misji utrzymania nas w Ekstraklasie nie wypełni. Zabawa na całego.

A skoro jesteśmy już przy drwiącym losie. Pytanie brzmi, czy teraz gdy nowy szkoleniowiec obejmie stery, nie trzeba będzie znów w Akademii zorganizować od nowa szkolenia dotyczącego obowiązującego w pierwszym zespole ustawienia, by trenerzy mogli szkolić na obowiązującą nową modłę?

Jeszcze większym, byłoby chyba tylko to, gdyby nowa miotła po rekonesansie stwierdziła, że najbardziej pasującym systemem do ludzi, których mamy, będzie system z wahadłowymi, a Wy się tam trzymajcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *