Od dłuższego już czasu nie ma w zasadzie znaczenia, kto akurat klubem zarządza, kto jest jego trenerem i jak szeroką (bądź nie) dysponuje kadrą, bo gdy tylko nadchodzi wiosenne wznowienie rozgrywek, w Lubinie przez wszystkie przypadki i tak odmienia się słowo „Utrzymanie”. Aby jednak było śmieszniej, dla jednych oznacza ono sukces, a przez resztę odbierane jako kompletna porażka. Ot, taki paradoks.
Błędne koło
Za każdym razem gdy przyjdzie mi komuś, kto losów Zagłębia nie śledzi na bieżąco, lub nie jest z nim emocjonalnie związany tłumaczyć, jak to jest, że gdy tylko przychodzi zima, musimy tu wszyscy nerwowo spoglądać w tabelę za siebie, jest mi wstyd. Tyle koncepcji, tylu fachowców i wielkie góry przepalonego hajsu, a my wciąż przypominamy chomika w kołowrotku, który bez względu jak mocno by się nie starał i tak wciąż tkwi w dokładnie w tym samym miejscu.
Oczywiście za każdym razem pozornie powody są inne. A to zmienił się trener, a to było sporo kontuzji, a to kilku liderów kompletnie nie dowiozło jakości. Było tego tyle, że każdy z Was mógłby wybrać coś swojego. Wspólnym mianownikiem było jednak rozczarowanie pierwszą częścią sezonu. Nawet gdy w ubiegłym roku wiosnę rozpoczynaliśmy na 8 lokacie, byliśmy po fatalnej serii bez wygranej, a miejsce zawdzięczaliśmy niezłemu początkowi sezonu.
I co roku było dokładnie to samo podejście. Jesień była kiepska, bo “coś tam coś tam”, ale teraz był czas popracować, zespół został wzmocniony i trzeba być optymistą, bo w klubie wszyscy się zarzekają, że będzie dobrze. Brzmi znajomo, prawda?
Na domiar złego sam dałem się w tę pułapkę złapać, o czym jeśli macie akurat chwilę czasu, możecie się sami przekonać zerkając na trzy ostatnie moje zapowiedzi rund wiosennych: 2022 – Cel uświęca środki | 2023 – Nowy rok, stare nadzieje | 2024 – Piekielny gwiazdozbiór
I w sumie szkoda tylko, że nie dostawałem piątaka za każdym razem, jak znów ta narracja się pojawiała, bo uzbierałaby się już z tego niezła górka i może sam bym Zagłębiu za nią mógł fundnąć niezłego grajka.
Generalnie więc kręcimy się w kółko, nawet jeśli czasem mnóstwo jest w tym dobrych intencji. Gdy jednak na to wszystko spojrzeć bez emocji, wyłania się obraz organizacyjnego chaosu i dryfowania trochę bez celu, co zapewniło nam kilka mocno niechlubnych przydomków.
Czy i tym razem będzie podobnie?
Wystarczy uwierzyć
Nadchodzącą wiosna będzie jednak nieco inna niż poprzednie, przynajmniej dla mnie. Od bardzo dawna bowiem nawoływałem, aby stawiając na młodych, nie ograniczać się tylko do piłkarzy, a uczynić z tego motyw przewodni klubu. Tak, aby za sprawą odważnego podejścia do wyborów personalnych, Zagłębie zaczęło być w końcu postrzegane jako duża wartość dodana do ligi, a nie jej zapchajdziura.
Czy zatem debiutant na ławce trenerskiej (Włodarski) plus dwóch młodych i bardzo mocno związanych z Zagłębiem asystentów (Kardela i Sochacki) będzie w stanie tchnąć zupełnie nowego ducha w nasze poczynania na boisku? Prezes Paweł Jeż usilnie przekonuje, że owszem, a w dodatku jest o to bardzo spokojny. Ja w przeciwieństwie do niego, spodziewam się jednak kolejnej bardzo trudnej wiosny w wykonaniu Miedziowych.
Po pierwsze dlatego, że mimo pierwszego zachłyśnięcia się tą zmianą i mocne jej idealizowanie, kolejne tygodnie pokazały, że nowy szkoleniowiec magicznej różdżki jednak nie posiada i wiele problemów, z którymi borykał się Waldemar Fornalik, są również i jego bolączkami, na które ciężko w krótki okresie znaleźć recepty. Prawda, Miedziowi potrafili w kilku meczach wychodzić po przerwie zupełnie odmienieni i często jakość ich gry naprawdę szła do góry, ale oznacza to, że często te pierwsze połówki były słabe bądź nijakie.
Po drugie, od czasu przejęcia sterów i zmiany formacji ciężko jednoznacznie wskazać piłkarza, który na tej zmianie wyraźnie skorzystał. Naturalne jest, że wejście w nowy system i adaptacja do niego musi zabrać trochę czasu i dopiero teraz będzie to można solidnie ocenić, ale jednak krótkoterminowo zyskaliśmy niewiele.
Mówi się też w środowisku, że Zagłębie dalej jest równie czytelne jak za poprzednika i bardzo łatwo można się na poszczególne elementy w grze Miedziowych przygotować. Ten zarzut szczerze mówiąc martwi mnie najbardziej, bo jeśli czegoś po nowej fali trenerów się można spodziewać to dużej elastyczności w zakresie ustawienia, płynnych zmian formacji w czasie meczu oraz pomysłowości, czym rywala zaskoczyć. Pozostaje mieć nadzieję, że nowy sztab szkoleniowy mocno nad tym pracował w przerwie zimowej.
To, co nie ulega jednak dyskusji to fakt, że bardzo odważne przestawienie wajchy w stronę futbolu ofensywnego, w dodatku opartego na wielu wychowankach to rzecz, która z pewnością była przez wielu kibiców wyczekiwana.
Pytanie brzmi, czy trzymanie się tego planu w dłuższej perspektywie, szczególnie jeśli akurat nie będzie żarło się uda? Używając analogii do skoków narciarskich, wziąć rozbieg i wybić się z progu, jest stosunkowo łatwo. To ustać taki skok jest wyzwaniem.
I tu każdy z Was sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy jest skłonny uwierzyć, że to może się udać?
Twardy orzech do zgryzienia
Ja z odpowiedzią na to pytanie mam szalenie wielki kłopot. Z jednej strony jest to wizja klubu, jaką chciałbym tu widzieć. Tak, chciałbym, a nawet oczekuję, że Lubin będzie miejscem, w którym pewne standardy dla innych będziemy wyznaczać, pokazując, że smutny i zakompleksiony futbol starej szkoły nie jest jedyną alternatywą,
Oczekuję też, iż będziemy pokazywać, że nie tylko się da, ale że to może się opłacać. Liczę, że na pewnym etapie będziemy umieli tę odwagę przenosić na inne dziedziny życia, tworząc klub przyjazny dla kibiców, a nie polityków i ich najróżniejszych zakusów na tani PR.
Jednocześnie mam wielkie obawy, że proza życia z tej drogi może nas bardzo szybko zawrócić. Zdaje sobie sprawę (jak pewnie część z Was), jak niesprawiedliwe bywają realia w piłce. Kilka słabszych meczów może postawić pod wielkim znakiem zapytania dalsze funkcjonowanie trenera Włodarskiego, dla którego okres ochronny jest już przecież za nami. Teraz trener musi bronić się już tylko pracą i wynikami, a w dodatku musi to robić grając pod sporą presją, że dłuższy okres bez punktowania może uruchomić tryb paniki w gabinecie dyrektora sportowego bądź prezesa. Widmo ewentualnego spadku potrafi nawet najbardziej opanowanych ludzi doprowadzić przecież do desperacji.
Trzeba mieć jednak nadzieję, że tym razem zima pozwoli na scalenie tej grupy ludzi w prawdziwy zespół, że uśmiech i ulga, którą poczuliśmy gdy tylko do zmiany na stanowisku trenera doszło, nie była tylko jednorazowym wybrykiem, a dobrą atmosferę i wyniki z boiska uda się również przekuć na działania dla dobra społeczności kibiców.
Tego sobie i Wam moi drodzy życzę. Nadzieja przecież umiera ostatnia.