Dziś rada nadzorcza Zagłębia Lubin zakończyła kuriozum, którego byliśmy świadkami w ostatnich dniach, zlitowała się w końcu nad losem prezesa zarządu Michała Kielana, i ten będzie mógł już w pełni zaangażować się w kolejny projekt. Tajemnicą poliszynela od samego początku jego pobytu w Zagłębiu, było to, jakie ambicje ma były już prezes. Od kilku dni jest to już oficjalne, że chodzi o wybory samorządowe, a konkretnie wybory na prezydenta miasta. Co prawda znam łatwiejsze rzeczy, niż walka o władzę w mieście z obecnym prezydentem Lubina Robertem Raczyńskim, ale jak to mawiają, marzyć nie zabraniali.
Długo zastanawiałem się nad tym, co przyjdzie mi napisać, gdy kadencja obecnego zarządu dobiegnie końca – bo to, że Michał Kielan jakoś znacząco nie przedłuży średniej czasu urzędowania prezesów (ok. 2 lata) było jasne dla wszystkich. Miał bowiem pozornie Kielan wszystko, aby zapisać się w dziejach Zagłębia na dobre, a jednak z każdym tygodniem stawało się jasne, że nic takiego się nie wydarzy. Zabrakło mu bowiem najwazniejszego – wizji.
Nie ma sensu dziś jakoś wybitnie znęcać się nad byłym już prezesem. Wszystko w zasadzie o jego rządach zostało już napisane. Były nijakie, pozbawione celu i nastawione głównie na zbijanie pozytywnego osobistego PR’u, a nie dobro samego Zagłębia. Niestety świat piłki bywa pod tym kątem brutalny i jeśli na piedestał dostaje się ktoś, kto charyzmą i wizją rozwoju klubu poparcia społeczności sobie nie wywalczy, ten pod górę będzie miał każdego dnia.
Z czego zostanie więc odchodzący szef zarządu zapamiętany? Głównie z dwóch sezonów mniej lub bardziej rozpaczliwej walki o spadek, absurdalnie dużej góry pieniędzy, która w tę walkę została zaangażowana, pustych obietnic dotyczących infrastruktury, zatrudnienia Piotra Burlikowskiego oraz Waldemara Fornalika, oraz jednego tylko sukcesu. Tym sukcesem był oczywiście pierwszy w historii sold-out.
Nazwisko Piotra Burlikowskiego pada tu jednak nieprzypadkowo. Był bowiem naturalnym “zderzakiem”, za którym zupełnie nieobeznany w świecie futbolu Kielan mógł znaleźć schronienie. Liczył bowiem, że obyty w tym środowisku dyrektor sportowy w pojedynkę pociągnie ten wózek do przodu, a będący w cieniu prezes, będzie mógł czerpać z tego garściami. Plan był niegłupi, przyznaję, tyle tylko, że w ostatecznym rozrachunku, wszystkie klęski Piotr Burlikowskiego uderzają dziś również w Michała Kielana. Miało być więc pięknie, a wyszło… jak zwykle.
Nie można też zapomnieć o sloganie, czyli świeckiej tradycji, która od jakiegoś czasu towarzyszy każdemu kolejnemu prezesowi. Miał swój slogan Dróżdż (Nie ma miejsca na przeciętność), miał Jankowski (Specjaliści z Twittera), ma też swój Kielan. Jego zapamiętamy ze słów: Będzie wszystko, jak tylko się utrzymamy! Każdy, kto śledzi choć trochę losy Zagłębia, z pewnością bez trudu odgadnie, że żaden z nich chluby wypowiadającemu go prezesowi nie przyniósł.
Dla mnie najlepszym podsumowaniem tej kadencji jest “Uff!”. Tym razem wypowiadane nie z racji zapewnienia sobie utrzymania – jak w ostatnich dwóch sezonach – a z racji tego, że oto okres marazmu i podążania donikąd wreszcie jest za nami – choć aby dokonało się to w pełni, wciąż światło dzienne musi ujrzeć komunikat o rozwiązaniu co najmniej jeszcze jednej umowy.
Cóż więc dalej nas czeka? Cóż, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, znów tli się iskierka nadziei, że następcy, których nazwiska w kuluarach krążą przecież od dłuższego już czasu, będą wystarczająco zdeterminowani, by panujący marazm i bylejakość uprzątnąć. Co prawda odmieniamy to przez wszystkie przypadki, za każdym razem, gdy do większych zmian w klubie dochodzi, ale jesteśmy już w takim miejscu, że naprawdę nowe władze DSU musiałby się postarać, by powiedzenie “lepsze jest wrogiem dobrego” mogło się spełnić.
Odetchnijcie więc chwilowo z ulgą. Sede vacante trwać długo nie będzie, a gdy poznamy oficjalnie nazwisko nowego sternika Zagłębia, będziemy mogli znów wziąć się na dobre, za patrzenie mu na ręce i informowanie społeczności o kierunku, w którym to wszystko zmierza.