Jeśli ktoś zakładał, że po bezbarwnym występie w Poznaniu, na swoim boisku piłkarze Zagłębia pokażą pazur, to mocno się rozczarował. Inauguracja wiosennych rozgrywek przy MSC98 przebiegała w mocno sennej atmosferze, a kibicom przyszło oglądać dokładnie to samo, na co jesienią tak głośno narzekali. Gra rozczarowała, wynik w zasadzie również. Nie rozczarował tylko jeden nieszczęśnik, bo zrobił dokładnie to, czego się po nim spodziewano. Oczywiście kosztowało nas to punkty. No i wciąż nie poznaliśmy odpowiedzi na jedno pytanie. O co tak właściwie na wiosnę zagra Zagłębie?
Fałszywy Król
Mam świadomość, że dziś bardzo łatwo zebrać poklask, odwołując się po raz kolejny do słów dyrektora Burlikowskiego. Tylko że jest to droga na skróty. Dużo ciekawiej jednak wypadają one w zderzeniu z tym, co po meczu z Cracovią na konferencji komunikował trener. Zapytany o wpływ braku zimowych wzmocnień musiał wznosić się na wyżyny swojej dyplomacji, by na pytanie nie odpowiedzieć. Tylko czasem brak odpowiedzi, to też trenerze jest odpowiedź. Czasem nawet bardzo wymowna.
Kiedy Piotr Burlikowski swoje w wywiadzie odpowiadał, było to zwykłe życzeniowe podejście. To Waldemar Fornalik sprawił, że te słowa tak źle się zestarzały i okazały pustymi frazesami. Trener miał bowiem do dyspozycji czas, pełną kadrę i naprawdę dobre warunki (podczas Specjalistów potwierdzał to Mateusz Wdowiak). Nic tylko pracować i tchnąć w drużynę nowego ducha.
I duch rzeczywiście się pojawił. Tyle tylko, że był to duch Zagłębia z jesieni, w której albo bawiło się w św. mikołaja, albo zanudzało na śmierć swoją grą kibiców. W pewnym momencie kibice nawet żartowali, że zmiany, które zrobi Fornalik, można rozpisać już przed meczem i większość z nich prawie bezbłędnie je typowała.
Gdyby więc w zimie do Zagłębia dołączyli nowi piłkarze, z pewnością słuchalibyśmy narracji o tym, iż zespół potrzebuje czasu, by wyrobić pewne automatyzmy, a nowi gracze, by poznać nowych kolegów i się zaaklimatyzować. Transferów nie było, wymówki więc nie ma również.
Oczekiwania, a rzeczywistość
Gdy pomyślę o tym, iż przymierzanego w różnych okresach do kadry narodowej Piotra Stokowca zastąpił na stanowisku trenera pierwszej drużyny Zagłębia, były selekcjoner kadry, człowiek uznawany za jednego z najlepszych polskich szkoleniowców zaczyna boleć mnie głowa. Mało który klub może się czymś takim poszczycić, a w Zagłębiu stało się to faktem. Trudno więc się dziwić, że oczekiwania były naprawdę spore. Tyle tylko, że magia nazwisk czasem przesłania dokonania.
A dokonania są takie, że drużyna Piotra Stokowca biła się dramatycznie o utrzymanie, a jedynym progresem, który pod Waldemarem Fornalikiem zrobiła, jest to, iż utrzymanie udało się zaklepać tylko nieco wcześniej. Na moje trochę mało, choć drobnym usprawiedliwieniem może być jednak fakt, że trener Fornalik objął zespół w fatalnym stanie po swoim poprzedniku i nie miał zbyt dużego pola manewru,
Ten sezon już jednak w całości idzie na konto trenera i nie jest to obraz zbyt optymistyczny.
Mówi się, że kłopoty lubią chodzić parami i gdy pod uwagę weźmiemy ostatnie 10 ligowych spotkań, tylko ŁKS, o którym mówiło się od początku sezonu, że wyraźnie odstaje od reszty stawki poziomem, zdołał zgromadzić mniej punktów. Tak, ten ŁKS, którego stery objął… Piotr Stokowiec zwolniony przecież z Zagłębia za fatalne wyniki. Ironią losu jest więc to, że jego następca osiąga niewiele lepsze rezultaty.
A gdy pod lupę weźmiemy ostatnie 5 meczów…
No sami państwo widzicie.
Co jest grane?
Najpierw masa, potem rzeźba, jak to mawiają. I coś w tym jest, bo masę – meczów – już przegraliśmy, a teraz trzeba będzie jakoś rzeźbić. Zadanie łatwe nie będzie, bo nowego ducha w zespole nie widać, a przed nami być może kluczowe dla utrzymania w lidze spotkania. A jeśli ktoś z Was wierzy w bezpieczny zapas punktowy, to odsyłam do spektakularnego lotu zeszłosezonowej Wisły Płock. My też – jak oni wtedy – w tym sezonie przez chwilę byliśmy liderem. To tak ku przestrodze.
Oczywiście do spełnienia się najczarniejszego scenariusza droga jeszcze daleka, ale każdy kolejny mecz, w którym wygrać się nie uda, będzie wnosił coraz bardziej nerwową atmosferę, a wbrew pozorom przewaga nad czerwonym polem nie jest tak duża, byśmy mogli spokojnie podchodzić do ewentualnych potknięć.
Zaczniemy od meczu z Puszczą, która już w pierwszym meczu napędziła nam sporo strachu, a przed tygodniem dość ambitnie opierała się warszawskiej Legii, wywożąc z Łazienkowskiej cenny remis. Zrobili więc to, czego my nie potrafiliśmy zrobić w Poznaniu, mimo że były przecież fragmenty, w których Lech oddał nam inicjatywę.
I jeśli mam być szczery, to jest to element, który martwi mnie najbardziej. Rywale w lidze doskonale z pewnością zdają sobie już sprawę, że Zagłębiu wystarczy oddać inicjatywę, a wcześniej czy później popełni prosty błąd, który będzie można wykorzystać. A patrząc przez pryzmat kłopotów, jakie mamy z kreacją, ciężko jest oczekiwać, że błędy z nawiązką nadrobimy atakiem. Choć oczywiście nadzieja umiera ostatnia, a nam pozostaje liczyć, że w końcu los uśmiechnie się choćby do Tomka Pieńko. Przecież, aby teoria rachunku prawdopodobieństwa miała jakikolwiek sens, kiedyś w końcu musi mu coś do cholery wpaść do sieci!
Czy ewentualna porażka w niedzielę może spowodować, iż w klubie nerwowo niektórzy zaczną wiercić się na krzesłach? Nie wiem, ale się domyślam. Z pewnością presja społeczności zrobi się już namacalna. Wtedy każdy kolejny mecz, może być już o głowę trenera, bo chyba nikt nie ma wątpliwości, iż kolejne zamieszanie się na dobre w grę o spadek, trener będzie w stanie przetrwać na stanowisku.
Bądźmy jednak dobrej myśli. Wszak dwa najbliższe spotkania Waldemar Fornalik obejrzy z trybun, więc może dostrzeże to samo co my i stwierdzi, że trzeba coś z tym w końcu zrobić?