Próbując zebrać myśli, co właściwie ja o tej piłkarskiej jesieni Zagłębia myślę, postanowiłem odświeżyć sobie wszystkie spotkania w formie skrótów. Zanim jednak zacząłem, złapałem się na tym, że w zasadzie nie jestem chyba gotowy, znów to wszystko przerabiać. Bo czym właściwie ta jesień, różni się od dwóch poprzednich? Ano właśnie…
Mimo wszystko do skrótów finalnie usiadłem i paradoksalnie bawiłem się przy nich całkiem nieźle, choć pewnie wynikało to z faktu, że na ten odgrzewany – już po raz trzeci – kotlet byłem zwyczajnie gotowy, żeby nie powiedzieć uodporniony.
Przerwa na ka(d)rę
Gdyby zrobić ranking, na największą bolączkę Zagłębia jesienią, to swój głos oddałbym bez wahania na… przerwy reprezentacyjne. Nic bowiem tak namacalnie nie wyznaczało kolejnych stopni zjazdu sportowego i rosnącej frustracji kibiców, jak właśnie przerwy na mecze drużyn narodowych. W założeniu przecież jest to okres, który powinien raczej przynosić poprawę formy zespołu i dać czas na wyeliminowanie najpilniejszych mankamentów boiskowego rzemiosła.
Tymczasem w Lubinie było wręcz odwrotnie. Kolejny bowiem raz, im dalej w jesień, tym gorzej to wszystko wyglądało. Kibice liczyli, że w przerwach na kadrę, Waldemar Fornalik będzie naprawiał, a wyszło… No cóż. Wyszło jak zwykle, choć przyznać trzeba, że zawodnicy też do tego przyłożyli swoje pięć groszy.
Jesienne granie przedzielone było trzema przerwami, więc w zgodzie z nimi, podzieliłem swoje podsumowanie tego etapu rozgrywek na 4 kwarty.
Zapraszam na deja vu… znaczy do lektury
I kwarta (22.07 – 3.09)
Meczów: 7
Punktów: 13
Bilans: 4-1-2
Bramki: 8-7
Początek sezonu notujemy świetny. Co prawda grą nie zachwycamy, ale pierwsze dwa spotkania, których losy udaje się odwrócić, naprawdę rozbudzają apetyty. Szczególnie że drugim z nich były derby, co zawsze niesie ze sobą dodatkowy ładunek emocjonalny. Zaraz po nich w Lubinie melduje się Lech, co dla klubu oznacza ni mniej, ni więcej, jak wybitnie korzystną koniunkcję wszechświata. Jak to podczas jednego ze zgrupowań Specjalistów powiedział Michał Głowacki swoisty “Jowisz w Rybach” 🙂
Stało się więc to, co nie udało się nam nigdy wcześniej, a mianowicie notujemy Sold-Out. Atmosfera na Zagłębie w zasadzie nakręca się sama, klub dokłada cegiełkę od siebie, a na boisku wszystko zdaje się iść w dobrym kierunku. W dodatku z Ruchem wygraną zapewnia nam fenomenalna bramka Bartka Kłudki, a kilkukrotnie w grze utrzymuje nas świetnymi interwencjami Szymon Weirauch. Scenariusz idealny, lub bardzo ideałowi bliski.
Kurminowski robi swoją robotę, bramkę na wagę 3 punktów zdobywa też Bohar (co wielu odczytywało jako dobry omen) i dziś tylko możemy gdybać, jak to wszystko by się potoczyło, gdyby Lecha jednak udało się ograć. Tyle że tydzień później pojechaliśmy do Krakowa.
Mecz czwartej kolejki z Cracovią to pierwszy sygnał ostrzegawczy. Pewnie, nawet zespołom w dobrej formie zdarzają się pojedyncze słabsze mecze, ale w tym wypadku niestety to tylko forpoczta tego, co czekać nas miało za chwilę. Jeszcze gorzej (sic!) prezentujemy się w Kielcach, gdzie w dość upokarzający sposób zostaliśmy odprawieni z kwitkiem, ale mecze na swoim stadionie jeszcze trzymały nas w grze, choć wygrane z Puszczą czy Pogonią były delikatnie rzecz ujmując dość przypadkowe.
Najstarsi Specjaliści czuli już wtedy pismo nosem i doskonale wiedzieli, co się kroi. Cała reszta jeszcze wierzyła (lub miała nadzieję), że Waldemar Fornalik dobrze wykorzysta czas na kadrę, by zrobić delikatne korekty i wrócić na dobre tory w lidze.
II kwarta (15.09 – 8.10)
Meczów: 4
Punktów: 7
Bilans: 2-1-1
Bramki: 6-5
Poniedziałkowy mecz w Mielcu po przerwie na kadrę był wielką huśtawką nastrojów. Owszem, długo trwały dyskusje o sytuacji, w której z boiska w Mielcu wyleciał Nalepa, a do tego czasu Zagłębie zdążyło już bramkę stracić, ale… Ale paradoksalnie do tego momentu wyglądaliśmy naprawdę solidnie, na stratę bramki opowiedzieliśmy debiutanckim trafieniem Munoza i nic nie zapowiadało, że skończy się to dla nas fatalnie.
Z perspektywy czasu myślę, że to właśnie w Mielcu coś w zespole się zepsuło. Coś pękło, gdy pomimo dobrej postawy przyszło nam na Dolny Śląsk wrócić na tarczy i potem już do końca nie udało się tego posklejać.
A jednak mimo tego, że jakość naszej gry wyraźnie spadała, wystarcza to na ogranie Warty oraz Górnika. Na koniec tej kwarty w odwiedziny przyjechał Piast i… było to straszne spotkanie. Zagłębie co prawda punktuje jeszcze dość solidnie, ale styl, w jakim to robi, zaczyna wywoływać coraz większe zaniepokojenie.
Nastroje są więc, mówiąc delikatnie, średnie. Przyjście trenera Fornalika miało być receptą na skandalicznie słabe drugie części jesieni w wykonaniu zespołu Stokowca. Wszystko wskazuje jednak na to, że poza przepychaniem kolanem meczów, w których akurat rywal był wyraźnie słabszy, bądź jego dyspozycja dnia pozostawiała wiele do życzenia, szykuje się powtórka z rozrywki.
III kwarta (20.10 – 12.11)
Meczów: 4
Punktów: 1
Bilans: 0-1-3
Bramki: 3-12
Fascynujące jest to, że na przekór wszystkim znakom na niebie i ziemi, sporo z nas wierzyło – który to już raz – że tym razem to już na pewno Fornalik coś poprawi. Przecież to nie jest możliwe, aby tak doświadczony trener generalnie tylko sytuację pogarszał. Zresztą sami sobie zadajcie pytanie, czy była w Was wiara, że ze stolicy Podlasia uda się przywieźć jakąś zdobycz.
Niestety to, co zaserwowano nam tego dnia, przelało szalę u wielu z Was i tak oto 20 października, czyli niespełna rok od zatrudnienia pojawiły się pierwsze głosy “FornalikOut”. Sam szczerze mówiąc, byłem zdruzgotany. Piszę po tym meczu:
Gdy wydawało się, że domowy mecz z Radomiakiem będzie tym, który pozwoli trochę się odkuć, życie postanowiło marzenia te brutalnie zweryfikować i Zagłębie pierwszego gola traci już w pierwszej minucie, a po piętnastu przegrywa już dwoma bramkami. Dopełnieniem tego dramatu była bramka stracona niespełna sześćdziesiąt sekund po tym, gdy doprowadzić udało się do wyrównania.
Coś mi mówi, że jeśli w zespole tliła się jeszcze, choć iskierka nadziei na uratowanie twarzy jesienią, to właśnie w tej 78 minucie meczu z Radomiakiem zgasła bezpowrotnie. Dzieła zniszczenia dopełnia Raków, bezlitośnie upokarzając nas na swoim boisku.
Przed ostatnią już przerwą, czeka nas jeszcze mecz z Widzewem. Ten stoi pod znakiem urodzin jednej z grup kibicowskich. Wojna na śnieżki urządzona przez nich na trybunach najlepiej podsumowuje, jak fatalne nastoje panują wśród kibiców. W klubie zapada więc decyzja, że dłużej milczeć się już nie da i przed kamerę klubową wychodzi Piotr Burlikowski.
Niestety, jak to ma w swoim zwyczaju, Piotr Burlikowski dolewa tylko do ognia benzyny (więcej o TYM tekście)
IV kwarta (24.11 – 18.12)
Meczów: 4
Punktów: 4
Bilans: 1-1-2
Bramki: 5-7
Ostatni akord pierwszej części rozgrywek toczy się więc już pod znakiem rozmów o przyszłości Waldemara Fornalika. Co prawda Piotr Burlikowski staje w obronie szefa sztabu szkoleniowego, ale robi to w sposób tak niefortunny, iż kolejny raz powoduje tylko więcej wzburzenia. Ciężko bowiem przekonać rosnącą szybko grupę przeciwników (swoich jak i trenera), że wiosną to już maszyna na pewno odpali. W żaden sposób nie odnosi się również do drugiego głównego zarzutu stawianego przez znaczną część środowiska, iż ciężko dostrzec jakikolwiek progres tak zespołu jako całość, jak również indywidualny.
Boisko też nie pomaga. Najsłabszy w lidze ŁKS udaje się co prawda pokonać, ale kolejne mecze to znów powrót tego, czego świadkiem byliśmy w przekroju całego sezonu, czyli krótkich przebłysków przeplatanych postawą wręcz fatalną, jak choćby w meczu z Legią.
Paradoksalnie jeden z najlepszych meczów rundy zagraliśmy na końcu. Rewanżowe spotkanie ze Śląskiem okazało się jednak piękną klamrą. Oto bowiem byliśmy od Śląska zdecydowanie lepsi, a mimo wszystko mecz przegraliśmy, czyli dokładna odwrotność pierwszego starcia tych zespołów. Ot, taki chichot losu.
Tu nie będzie rewolucji
Chichotem losu jest również to, jak diametralnie dziś różnią się oba Dolnośląskie kluby. Jeszcze do niedawna oba były idealnym przykładem bylejakości i prowizorki, co o mały włos nie doprowadziło obu z nich do spadku. Jedyne, w czym oba kluby wyróżniały się w skali kraju, to w skuteczności palenia kasą w piecu.
Ale to było “wczoraj”. Dziś we Wrocławiu mamy drużynę, którą zimę spędzi jako lider rozgrywek, a w klubie prześcigają się w pomysłach, jak z kibicami tworzyć jeszcze mocniejszą więź, wychodząc do nich przy każdej możliwej okazji. Prezes, dyrektor sportowy czy trener dzielą się więc wiedzą, pomysłami, ale przede wszystkim radością z własną społecznością.
Jak wygląda na tym tle Zagłębie? Cóż, chyba najlepiej byłoby to pytanie przemilczeć. Waldemar Fornalik witany w Lubinie przez wielu z radością, dziś jest przedmiotem zażartej dyskusji. Popularny “king” stracił bowiem sporo swojej królewskiej aury i nawet zagorzali jego zwolennicy, dziś przechodzą na drugą stronę barykady. Wszyscy oczekiwaliśmy “uśmiechniętego Waldemara”, a dostaliśmy “smutnego Waldka”.
Zmarnowaliśmy więc kolejne sześć miesięcy, w których ani, klub, ani drużyna nie zrobiły znaczącego postępu. Pewnie, zdarzały się pojedyncze przebłyski, ale w morzu przeciętności zwyczajnie nie miały szansy się przebić. Chyba trzeba pogodzić się z faktem, że ta grupa ludzi, zwyczajnie rewolucji w Lubinie nie zrobi.
Bo czy stać dziś sztab szkoleniowy na wymyślenie tej drużyny na nowo, skoro nawet wtedy gdy wybitnie drużynie nie szło, nie byli skłonni zaryzykować więcej, by passę starać się przełamać? Czy stać dyrektora pionu sportowego, by zamiast w ogólniki, ubrać swoją komunikację w twarde i jasne do weryfikacji cele? Czy Michał Kielan pokazał się jako prezes, który swoim ludziom daje dużą swobodę działania, ale kiedy przychodzi trudny moment, jest w stanie uderzyć pięścią w stół, wziąć na siebie trochę ciężaru i być liderem, którego tak bardzo nam w wielu momentach brakowało? Coś mi mówi, że nie.
Tyle tylko, że według mnie, bardzo jej tutaj potrzebujemy. Rewolucji myślenia, komunikowania i działania. Szkoda, że raczej się jej nie doczekamy.
Oby do lata?
———————————————————————————————————————
Korzystając z okazji, zapraszam Was już jutro, na godzinę 13:00 na podsumowujące minioną już jesień. Będzie kilku gości, poruszymy kilka tematów i z pewnością znajdziemy też czas, aby i Waszych opinii i przemyśleń wysłuchać.
A tym z Was, z którymi usłyszeć się mi nie będzie dane, z tego miejsca chciałbym życzyć spokojnych i rodzinnych świąt w rodzinnej atmosferze.