Sezon przepchnięty kolanem

Kiedy piszę ten tekst, Zagłębie odpada właśnie z Pucharu Polski. Co gorsze dzieje się to tuż po dwóch przegranych ligowych meczach, które w dość brutalny sposób zweryfikowały nasze oczekiwania o powrocie na zwycięską ścieżkę. Pomimo dość przykrych do przełknięcia pigułek, zespół wciąż jednak znajduje się na bezpiecznym siódmym miejscu w tabeli, a strata do niespodziewanego lidera z Wrocławia, to tylko siedem oczek. Tyle tylko, że prezentowany styl i forma każą poważnie zacząć się zastanawiać, czy to nie pora, aby zacząć bić na alarm.

Żeby jednak było jasne od początku, nie mam tu zamiaru nawoływać do zwolnienia Waldemara Fornalika. Nie uważam bowiem, że pochopne podejście do tego tematu jest wskazane. Każdy w pracy zawodowej miewa lepsze i gorsze okresy, a wyrazem szacunku do czyjejś pracy, nawet w tych słabszych jej chwilach jest udzielenie mu wsparcia i pozwolenie, aby swoją postawą udowodnił, że wciąż jest godny zaufania.

Tyle tylko, że na bezkrytyczne podejście do sprawy też miejsca być nie może. Skoro za dawne osiągnięcia piłkarzom pierwszy skład dożywotnio się nie należy (tu jesteś tak dobry, jak Twój ostatni mecz), ta sama zasada tyczyć się musi również posady szkoleniowca. Jeśli jesteś dobry, musisz umieć to udowodnić, albo z większym lub mniejszym żalem, trzeba będzie się rozstać.

Jestem więc zdania, że przyszedł czas, by prezes Kielan wraz z dyrektorem Burlikowskim trochę zmienili ton w komunikacji ze sztabem i mocniej zaakcentowali oczekiwanie zdecydowanej poprawy jakości gry. I zrobić to teraz, póki pozycja jest jeszcze bezpieczna i czasu na ewentualne programy naprawcze jest jeszcze pod dostatkiem. Liczenie bowiem, że całą sytuację uratują zimowe transfery, jest, delikatnie mówiąc, karkołomne.

Mecze przepychane kolanem

Skoro ten temat mamy już wyjaśniony, pozwólcie, że na tym etapie do moich rozważań dołączę dwóch moich rozmówców. O podzielenie się opinią i wspólne zmierzenie z tematem poprosiłem Przemka Langiera z serwisu goal.pl oraz Roberta Sadowskiego, byłego prezesa Zagłębia i człowieka doskonale rozumiejącego panujące tu piekiełko zasady. Razem zastanawialiśmy się, jak tytułowe “przepychanie kolanem” zdefiniować, z czego ono się właściwie bierze, jakie wnioski płyną z nich dla kibiców i jakiej udzieliliby rady szefom klubów, które to dotyka?

Zacznijmy od definicji. 

Przemek Langier: Mecz przepchnięty kolanem, to bardzo ciężki mecz, często brzydki dla widza, w którym długo coś nie układało się po myśli zwycięskiej drużyny i długo pachniało brakiem zwycięstwa, ale ostatecznie jakaś pojedyncza akcja skończyła się golem. Na pewno nie jest to mecz, w którym ciągle się atakuje i nie chce nic wpaść.

Każdy, kto mecze Zagłębia w tym sezonie oglądał, bez trudu do tej definicji dopasuje co najmniej kilka ligowych występów Miedziowych w tym sezonie. To, co od tamtego czasu się zmieniło to szczęście. Szczęście, że jedna czy dwie udane akcje w meczu sprawią, że słaby przeciwnik nie będzie już w stanie się z tej sytuacji wygrzebać i mimo słabej postawy uda się sięgnąć po 3 punkty. Pamiętacie odwracanie wyników w meczach z Ruchem czy Śląskiem? Mieliśmy tam naprawdę sporo szczęścia, którego teraz najzwyczajniej w świecie brakuje.

Zakres tej definicji może być jednak nieco szerszy

Robert Sadowski: Dla mnie to mecz wygrany, o którym należy jak najszybciej zapomnieć i wyciągnąć jak najwięcej konstruktywnych wniosków.

Konstruktywne wnioski to wręcz legendarne powiedzenie w uniwersum polskiej piłki. Powtarzane i odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki tak przez piłkarzy (wywiady w przerwie to niekończący się wysyp tego powiedzenia), jak i na pomeczowych konferencjach trenerów. Analiza, wnioski… znacie to doskonale. Wiecie też doskonale, że najczęściej jest to zupełnie pusty slogan, za którym nie kryje się zupełnie nic. Pustka. Powiedzieć, odhaczyć i miejmy to z głowy.

Wiadomo też jednak, że taki mecz zdarzyć się może każdej drużynie i nie jest to jeszcze powód, aby jakoś szczególnie panikować. Sytuacja jednak mocno się zmienia, gdy takie mecze zaczynają jednej drużynie powtarzać się częściej.

PL: Nie wierzę w długie wygrywanie za pomocą „kolana”. Jestem zwolennikiem teorii, że w piłce nie da się regularnie wygrywać, ciągle grając brzydko, i nie da się długo przegrywać, ciągle grając ładnie. Jeśli ktoś w fatalnym stylu zalicza 4 kolejne zwycięstwa, to dla mnie jest to sygnał, że zbyt wielka jest w tym rola przypadku, by traktować to jako serię, która będzie trwać.

Idealnym potwierdzeniem tego, o czym mówi Przemek, są niekończące się dyskusje tzw. “wynikowców” ze “stylowcami”, w której jedni jak zdarta płyta powtarzają wciąż te same statystyki, z tą najważniejszą z nich, czyli punktową na czele, dowodząc, że w piłce tabela jest najważniejsza i jeśli bilans drużyny mieści się w oczekiwanych przez nich widełkach, nie ma potrzeby reagowania.

Tyle że w tej dyskusji ja stoję po drugiej stronie barykady. Dla mnie spokój w ligowej tabeli nigdy nie może przeważyć faktu, że kolejnych meczów mojej drużyny najzwyczajniej nie da się oglądać. Ciężko zresztą budować coś więcej w piłce (o tym nieco więcej w dogrywce), gdy własnych kibiców grą się zamęcza, a jedyne, na co mają ochotę po meczu, to jak najszybciej o nim zapomnieć. I to bez względu na to, jakie akurat na boisku padło rozstrzygnięcie. Wychodzę podobnie jak Przemek z założenia, że grając ładnie i z polotem po prostu nie da się zlecieć z hukiem z tej ligi. Można przegrać mecz czy dwa, ale nie cały sezon.

Jako prezes z taką sytuacją musiał mierzyć się mój drugi rozmówca. Jak więc z perspektywy fotela prezesa wygląda taka sytuacja?

RS: Jak dla mnie, w tej sytuacji należy przeanalizować ustawienie zawodników, taktykę na mecz i to, co chciał osiągnąć sztab w stosunku do tego, czego oczekuje klub, zarząd i kibice. Jeśli taka sytuacja zdarza się w dłuższym okresie czasu, należy dać zespołowi impuls, a czasem nawet zmienić trenera.

Pragmatyzm, czyli klucz do przetrwania

Zadajcie sobie w tym momencie pytanie, ile razy słyszeliście zdanie “Najważniejsze to nie stracić bramki, a z przodu na pewno coś uda się wykreować”. Pozornie nie ma w tym zdaniu nic złego. Ot, sprowadzona do najprostszej postaci recepta na wygrywanie w piłce nożnej. Tyle tylko, że to nie to samo co “Wystarczy strzelić jedną bramkę więcej niż przeciwnik”. Niby cel ten sam, a jednak oba te podejście dzielą wręcz piłkarskie lata świetlne. Jak to więc możliwe, że obie wykluczające się w zasadzie recepty wciąż funkcjonują w piłce i dlaczego ta pierwsza jest domeną tak wielu trenerów, a druga kibiców? 

Kluczem do zrozumienia tego zagadnienia jest pragmatyzm. Dla tych z nas, dla których piłka nożna to przede wszystkim rozrywka i sposób na znalezienie źródła emocji, to najgorszy wróg. Zimna i wyrachowana kalkulacja, obliczona przede wszystkim na zysk, poświęcając dla niego po drdze wszelkie możliwe środki.

Z czego więc wynika ten permanentny pragmatyzm u wielu naszych krajowych trenerów?

PL: Pragmatyzm trenerów zawsze wynika z jednego – z chęci przetrwania na stanowisku. Bo trenera w pierwszej kolejności rozlicza się ze zwycięstw. Weźmy za przykład bardzo pragmatycznego Leszka Ojrzyńskiego, który uratował już kilka klubów przed spadkiem. Jego tajemnicą sukcesu jest to, że stawia na prymitywne środki prowadzące do celu. One z założenia są najłatwiejsze do wprowadzenia, bo zawsze coś prymitywnego jest osiągnąć łatwiej niż coś skomplikowanego. Na to, by drużyna grała pięknie zawsze potrzeba czasu i cierpliwości prezesów. Dojście do takiego poziomu może się wiązać z osiąganiem słabych wyników po drodze oraz koniecznością wymiany piłkarzy na lepszych (to, co osiągniemy z nimi prymitywnymi środkami, może być nierealne przy przejściu na drogę efektowną). A to już są kolejne wydatki, co powoduje, że wpadamy w błędne koło.

Będę z Wami szczery. Jestem skłonny przymknąć oko na styl, jeśli to wyrachowanie prowadzi do jakiegoś celu. Pewnie nie obyłoby się bez narzekania, ale na końcu z pewnością umiałbym uszanować wybór i konsekwentne dążenie do niego, choćby takimi najprostszymi środkami. Nie jestem jednak w stanie usprawiedliwić tego awansem z 12 na przykładowo 9 miejsce w tabeli końcowej. Bo trzy miejsca wyżej i kilka monet więcej od Ekstraklasy nie sprawi, że z czystym sumieniem zgodzę się na 34 morderstwa na futbolu drużyny, której akurat kibicuję.

RS: Oczekiwania kibiców i zarządu stawiają przed sztabami i zawodnikami określone cele, a brak ich realizacji skutkuje zwolnieniem trenera (chociaż akurat konieczność płacenia do końca kontraktu zapewnia miękkie lądowanie). Duża część trenerów w pierwszej kolejności stawia za cel punkty, bo większość klubów gra o utrzymanie, a nie o mistrzostwo czy awans do europejskich pucharów.

Istnieje oczywiście zestaw okoliczności, które sprawiają, że pod tym pragmatyzmem bym się podpisał i nie wyszedłbym przy okazji na hipokrytę. Kluby funkcjonujące w zawieszeniu, dla których 1 liga to już za mało, a Ekstraklasa to wciąż trochę za dużo. Kluby do Ekstraklasy dopiero wchodzące, potrzebujące czasu, by budżet i siła organizacji okrzepła w gronie najlepszych. Tam cel, jakim jest utrzymanie, uświęci każde środki. I nikt przy zdrowych zmysłach nawet przez chwilę nie pomyśli, by próbować im to wytykać.

Tylko Lubin w moim odczuciu nie jest punktem w piłkarskim uniwersum, w którym pragmatyzm powinien być priorytetem. Posiadając bazę, wsparcie jednej z lepszych akademii w kraju (choć z tym też jest coraz słabiej), a nade wszystko dysponując wysokim w skali Ekstraklasy budżetem, musimy akcenty rozkładać inaczej. Tu dominować powinna piłkarska jakość, odwaga i entuzjazm, bo wracając do słów Przemka “nie jest wręcz możliwe, by się owa w tej lidze nie obroniła”. I nawet jeśli nie pozwoli ona włączyć się co sezon, do walki o czołowe miejsca w tabeli, będzie sprawiała, że mecze Zagłębia przestaną się kojarzyć z zabijaniem emocji. A to zrobi dobrze, nie tylko zespołowi, ale chyba przede wszystkim kibicom, którzy zwyczajnie będą chcieć się tym pasjonować.

Czerwona lampka ostrzegawcza

Każdy kolejny sezon to nowa nadzieja. Z reguły związek ma to z przeprowadzonymi transferami, ale też z wiarą, że tym razem przygotowania do sezonu pójdą bezproblemowo, piłkarze, którzy dotychczas zawodzili, znów odnajdą radość z gry, a trener wprowadzi niezbędne poprawki do swojego zeszytu taktyk meczowych, które już na pewno tym razem zaskoczą rywali. 

I co roku jestem pod wielkim wrażeniem, że działa to w zasadzie perfekcyjnie. Widać to choćby po letniej przerwie między sezonami, kiedy z zespołu, który dramatycznie bronił się od dwóch sezonów przed spadkiem, nagle kibice i eksperci zaczęli postrzegać go, jako mocnego kandydata na czarnego konia rozgrywek. Bardzo możliwe, że mieli nawet ku temu jakieś powody, ale życie ma to do siebie, że weryfikuje takie rzeczy z niespotykaną wręcz precyzją.

Chcecie przykład? Proszę uprzejmie. Luty tego roku, jesteśmy świeżo po zimowym obozie i wchodzimy w decydujący o utrzymaniu bądź spadku etap rozgrywek i wtedy wchodzi na scenę on, oczywiście cały na biało.

W założeniu to żarty, które trzeba przyjmować z wielkim przymrużeniem oka. Co do zasady jednak każdy żart, aby śmieszył, musi zawierać w sobie coś z prawdy. Prawdy, która kilka dni temu pokazała, jak pięknie te żarty potrafią się zestarzeć. Ponieważ jednak wyznaję zasadę, że nie ma zbiegów okoliczności, są tylko znaki, postanowiłem moich rozmówców poprosić o pomoc we wskazaniu momentu, w którym czerwona lampka powinna się kibicom zapalać.

PL: Trzy, cztery mecze wygrane przypadkiem, po jednej akcji, to już reguła i wystarczający sygnał, że teraz się cieszymy z serii zwycięstw, ale zaraz będzie nieunikniony zjazd.

No więc cofnijmy się nieco w czasie i poddajmy teorię Przemka próbie. Początek sezonu, to wręcz idealne potwierdzenie. Słaby mecz pierwszej kolejki, w którym kilkanaście minut dobrej gry pozwoliło odwrócić losy spotkania. Na szczęście (?) rywalem był wtedy powracający dopiero do najwyższej klasy rozgrywkowej Ruchem. Chwilę później sytuacja powtarza się w derbach, w których to Śląsk był drużyną lepszą, jednak kilka indywidualnych zrywów pozwoliło nam odwrócić losy i tego spotkania.

Zresztą ten mecz derbowy, a w zasadzie to, co z obiema drużynami działo się potem, idealnie wpisuje się w to, co o formie i wynikach mówił Przemek na początku. Jeśli grasz dobrze, wyniki przyjdą same. Jeśli jednak wygrywasz, przepychając mecze kolanem, wcześniej bądź później zanotujesz zjazd. I taki właśnie zjazd mamy nieprzyjemność teraz oglądać.

Mecz z Lechem przy komplecie publiczności, jeszcze się obronił, ale potem było już tylko słabiej, mimo że punktowo wcale nie wyglądało to najgorzej. Fatalne mecze na wyjazdach, w Krakowie, Kielcach czy Białymstoku przeplatały średnie lub słabe występy u siebie. Z tą jednak różnicą, że mecze z Puszczą, Pogonią i Warta udało się wygrać. A w zasadzie przepchnąć kolanem, bo po żadnym z tych zwycięstw nie można było powiedzieć, by były w pełni zasłużone i przekonujące.

No więc czy to już kryzys i czy da się wskazać moment, kiedy ewentualnie można zacząć o nim mówić?

RS: Jak dla mnie trzeci mecz to już mocny sygnał, a piąty to wręcz strzał startera do rozpoczęcia wyścigu wychodzenia z kryzysu.

Trochę inaczej sytuację widzi gracz Miedziowych Damian Dąbrowski, który po meczu z Radomiakiem niespecjalnie zgodził się z twierdzeniem, że zespół jest obecnie w dołku.

Damian Dąbrowski: Przede wszystkim ja nie myślę, że wpadliśmy w jakiś dołek. My będziemy jutro analizować spotkanie dzisiejsze szczegółowo i będziemy mieli mało czasu, aby przygotować się do następnego spotkania. Tu nie ma co rozbierać tego na czynniki pierwsze, bo nie starczy nam na to czasu. Tu trzeba być gotowym mentalnie, być silnym, bo tak jak powiedziałeś, to nie są łatwe spotkania, które nas teraz czekają, a jak my będziemy się dąsać i myśleć o tym, że teraz jakieś słabsze wyniki mieliśmy to będziemy łatwym celem do trafienia. 

(Całą rozmowę możecie wysłuchać TUTAJ)

Ciekawe, czy po przegranym meczu pucharowym z Cracovią, Damian byłby skłonny te słowa podtrzymać?

Oczywiście gdy tylko w obiegu pojawia się słowo “kryzys” czy “dołek” naturalnym jest, iż z miejsca większość kibiców ma swoją receptę na to, jak się z tym uporać. Co prawda po tej naszej stronie barykady jest dużo łatwiej szafować takimi określeniami, jak również jego rozwiązaniami. Wszak żadnego kibica z ich trafności oraz sprawdzalności nie będzie się rozliczać.

Czy jest więc jakaś rada, której mogliby udzielić moi rozmówcy szefom klubu lub sztabowi trenerskiemu?

PL: Nie ma takiej rady, niestety. Kibiców zawsze przyciągać będą po prostu zwycięstwa – widzimy to na Śląsku Wrocław w tym sezonie. A złotego sposobu na wygrywanie po prostu nie ma, jeśli chcemy się kręcić w realiach polskiej piłki, gdzie nie stać nas na transfery jak w ligach tureckiej czy belgijskiej. Nie każdemu uda się stać nową Jagiellonią czy Śląskiem, to niemożliwe, aczkolwiek na pewno pomogą kompetentni ludzie w gabinetach, którzy widzą więcej i mają wizję – jak ma grać drużyna, jakiego trenera dobierzemy pod tę grę, i jakich piłkarzy sprofilowanych pod tę wizję sprowadzimy.

A jak na tę kwestię patrzy mający doświadczenie na fotelu prezesa, Robert Sadowski?

RS: Nie wiem kiedy uda się zmienić mentalność naszych trenerów i czy to jest możliwe. Zazwyczaj sześć klubów gra o mistrzostwo, a pozostałe o utrzymanie. Dla każdej z tych dwóch grup rada byłaby inna, ale dla mnie kluczowa jest uczciwa relacja na linii klub-kibice i unikanie pompowania balonu na wyrost. W trudnych momentach zawsze rozmawiam ze  sztabem oraz zawodnikami i staram się wymusić jak największe zaangażowanie w mecz. Kibic zawsze doceni ciężką pracę, ale nie wybaczy przechodzenia obok kolejnego meczu. Czasem nawet wygrany mecz nie daje satysfakcji, ale nie można też klepać nieustannie po ramieniu i udawać, że wszystko jest w porządku. Akcje marketingowe o tym, że zawodnicy będą jeszcze mocniej zasuwać na boisku, nie mogą być gołosłowne. W tym sezonie największymi wygranymi w stosunku do poprzedniego są Jagiellonia i Śląsk, które radykalnie zmieniły swoje miejsce w tabeli w porównaniu do wiosny. Zawodnicy walczą jakby bardziej i przyniosło to powrót kibiców na trybuny.

Można? Można! Wystarczy… 

Sezon do zapomnienia

Jednak czym innym jest przepchnięcie kolanem meczu bądź trzech, a zupełnie inną historią jest przepychanie tak całych sezonów. Wydawać by się bowiem mogło, że coś takiego raczej możliwe nie jest, a jednak w Lubinie i na to, zdaje się, znaleźliśmy receptę. Nawet jeśli niekoniecznie jej poszukiwaliśmy.

Po bardzo chudych miesiącach u schyłku drugiej kadencji Piotra Stokowca w Lubinie, wszyscy z ulgą odetchnęliśmy, gdy saga ta została zakończona. I, mimo że nie wszyscy zgadzaliśmy się, czy Waldemar Fornalik to dla Zagłębia najlepszy wybór, o tyle można chyba w miarę bezpiecznie stwierdzić, że nawet przeciwnicy tego wyboru aż takiego rozczarowania po zespole Miedziowych się nie spodziewali. Miało być stabilnie, głównie. Trochę fajerwerków, czasem jakaś wpadka, ale gołym okiem miał być dostrzegalny progres. Progres w rozumieniu liczbowym, ale też progres w rozumieniu kultury gry i tego, co kibice, których tak bardzo chciano odzyskać, będą mogli i – przede wszystkim – chcieli oglądać.

Tymczasem po 10 miesiącach pracy Waldemara Fornalika w tym dwóch okienkach transferowych, spora część kibiców z niżej podpisanym na czele ma serdecznie dość serwowanego nam kotleta. Tak, rację będą mieć ci, którzy niezadowolonych ze stanu rzeczy będą odsyłać do pierwszego akapitu tego tekstu, w którym jak byk stoi, że do lidera strata punktowa wynosi siedem oczek. Ale trzeba być wyjątkowo ortodoksyjnym wyznawcą kościoła trenera Fornalika, by całkowicie ignorować to, co dzieje się dookoła. A mówiąc delikatnie, najlepiej nie jest.

I będę z Wami zupełnie szczery, wszystko raczej wskazuje na to, że będzie już tylko gorzej, niż na to, że zmieni się na lepsze. Jakości i radości z gry dziś próżno szukać u piłkarzy pierwszego wyboru, próżno jej szukać u zmienników, a co gorsze właśnie odpadło nam alibi w postaci zawodników kontuzjowanych, do których jeszcze do niedawna tak często odwoływał się trener. W dodatku gdy przyłożyć dobrze ucho, można usłyszeć coraz wyraźniej niezadowolenie z obecnego stanu rzeczy nie tylko z klubowych korytarzy, ale również z samej szatni. A to już prawie zawsze oznacza kłopoty.

Zasadnym jest więc pytanie, czy autorytet, warsztat szkoleniowy oraz nos trenera Fornalika i jego sztabu wystarczy, by z rosnącym niezadowoleniem i zapaścią formy sobie poradzić. Nie mamy bowiem czasu, by czekać z odpowiedzią do wiosny. Głównie dlatego, że może to dość bezpośrednio wpłynąć nawet na kolejny sezon. Odpowiedzi musimy poznać niebawem, a patrząc na terminarz, zadanie do łatwych należeć nie będzie. I swoistym chichotem losu jest fakt, iż ostatni pojedynek w tym roku, to… derby, z rozpędzonym jak francuskie TGV Ślaskiem. Pojedynek, który może na dobre zdmuchnąć ze stołka popularnego “Kinga”. Nikt z nas nie zniósłby na koniec tej rozczarowującej rundy, jeszcze upokorzenia na własnym stadionie przez sąsiadów zza miedzy.

Na koniec jednak postanowiłem o kilka słów poprosić Przemka, znanego szerzej jako “rzemcio92”, twórcy wspomnianego wyżej mema, ale też zapalonego wyjazdowicza. Czy spodziewał się, że tak dobrze się zestarzeje i w jakich barwach widzi najbliższą przyszłośźć Zagłębia?

Robiąc ten mem w lutym tego roku, chyba w najśmielszych snach nie oczekiwałeś, że zestarzeje się nam tak pięknie?

Przemek: Gdybym miał 10 lat mniej niż mam, to może bym wierzył w to, że ten mem się nie urealni. Jestem już jednak stary chłop i wiele razy dzięki naszemu Zagłębiu dostałem przysłowiową mokrą ścierką w twarz, więc od kilku tygodni zacząłem już nadstawiać policzek na zderzenie z rzeczywistością.

Żarty to jedno, ale dziś kompletnie nie jest nam do śmiechu. Nie masz wrażenia, że trochę jak w tym memie, zataczamy kolejne koło i kolejny już sezon po prostu przecieka nam przez palce? A może umiesz dopatrzeć się gdzieś optymizmu?

Przemek: Wiadomo, że w tej chwili nastroje są mizerne. Myślę jednak, że pomimo ostatnich słabych wyników finalnie na koniec sezonu uplasujemy się na pozycji 5-8. Nie będzie to może szczyt marzeń, ale można to będzie uznać za progres względem ubiegłych lat. Pytanie tylko, czy z takim trenerem i transferami nie powinniśmy wymagać od piłkarzy włączenia się w realną walkę o awans do europejskich pucharów? W dalszym ciągu wierzę w trenerski fach Waldemara Fornalika i liczę na to, że znajdzie receptę na to, by uzdrowić naszą grę w najbliższym czasie.

Sezon przepchnięty kolanem

Nie jest tajemnicą, że jeszcze do niedawna obowiązująca wersja brzmiała, że główny nacisk będziemy kładli na rozgrywki Pucharu Polski. Ta w teorii najkrótsza droga do europy, miała być swoistym zadośćuczynieniem dla kibiców, za ciężką do przewidzenia postawę drużyny będącej w przebudowie. I jak pewnie doskonale pamiętacie, życie zadrwiło z jego twórców w bezceremonialny sposób, pewnego październikowego popołudnia roku 2022. 

Tym razem włodarze Zagłębia tego błędu nie powtórzyli. Tym razem już nikt nie odważył się komunikować w sposób tak bezpośredni celów, które drużynie przed wznowieniem rozgrywek postawiono. Było trochę okrągłych wyjaśnień, uśmiechy i w sumie to tyle. Ani z ust prezesa, ani dyrektora sportowego nie usłyszeliśmy konkretów. W tej sytuacji trudno było oczekiwać, że przed szereg z takimi wystąpi znany ze swej… powściągliwości trener Fornalik. Jak nie ma oczekiwań, to można się w sumie tylko pozytywnie zaskoczyć, nieprawdaż?

Potrzeba było jednak tylko trzech miesięcy, by fotel trenera zaczynał się nagrzewać, dzięki kryzysowi, w jaki wpadła prowadzona przez niego drużyna. Wystarczyło, by szczęście z początku sezonu gdzieś się rozpłynęło, by widmo nerwowej zimy zajrzało w oczy nam wszystkim. I nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż sami sobie zgotowaliśmy ten los. Chcieliśmy stabilności to ją mamy. Szkoda tylko, że w wydaniu najgorszym, bo na pytanie “Jak jest?” trzeba by teraz odpowiedzieć “ch***wo, ale stabilnie”.

Bardzo chciałbym się mylić, ale chyba powoli trzeba też się zacząć godzić z faktem, że czeka nas kolejny sezon przepchnięty kolanem. Punktów zgromadzić trochę się udało, do końca wciąż jeszcze sporo grania, a co najważniejsze w lidze na dziś spokojnie znajdziemy trzy dużo słabsze sportowo i organizacyjnie zespoły. Mamy więc wystarczający duży margines błędu, aby nawet notując tak wielki regres jakoś się z tego wygrzebać. Tyle tylko, że podobnie myślano w Płocku rok temu. To tak ku przestrodze.

No i ludzie kochani. Kolejny taki sezon jest nam równie mocno potrzebny, jak nie przymierzając budka z lodami na bezludnej wyspie.

2 thoughts on “Sezon przepchnięty kolanem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *