Janusz Stańczyk ur. 11 kwietnia 1958 roku w Zabrzu. Wychowanek Zagłębia Lubin. Następnie reprezentował Ślęzę Wrocław i Polar Wrocław. Po zakończeniu kariery rozpoczął pracę trenerską w Polarze Wrocław, a od 1989 r. związany jest z Zagłębiem Lubin jako trener młodzieży, asystent pierwszego trenera oraz pierwszy trener i trener rezerw. W latach 1996-1998 pracował z seniorami w Prochowiczance Prochowice i Rokicie Brzeg Dolny.
Skąd Pana rodzina przyjechała do Lubina?
W 1967 roku mój ojciec dostał pracę w Kombinacie i przeprowadziliśmy się z Zabrza. W tym śląskim mieście urodziłem się i spędziłem dziecięce lata.
Jak rozpoczęła się Pana przygoda z piłką nożną? Kto zaprowadził Pana na pierwszy trening?
Moja przygoda z piłką rozpoczęła się na podwórku, gdzie graliśmy z kolegami całymi dniami. Na pierwszy trening w Zagłębiu Lubin zaprowadził mnie ojciec. Miałem wtedy 13 lat.
Pamięta Pan swojego pierwszego trenera?
Moim pierwszym trenerem był Henryk Markowski, który był byłym zawodnikiem oraz pierwszym trenerem Zagłębia, a następnie pracował z lubińską młodzieżą w klubie.
Pamięta Pan swoich kolegów z drużyn juniorskich? Czy ktoś z nich zaistniał na ligowych boiskach?
Pierwszy przychodzi mi na myśl Marek Biegun. Był wychowankiem Zagłębia i wyróżniał się na boisku. Najbardziej znany z gry w GKS-ie Katowice oraz był pierwszym wychowankiem Zagłębia Lubin powołanym do reprezentacji Polski. Kolejną postacią wartą przypomnienia jest Adam Żuchowski, bardzo dobry zawodnik. Miał propozycję ze Śląska Wrocław, ale ją odrzucił i wybrał Broń Radom. Moim zdaniem lepiej by na tym wyszedł gdyby wybrał ofertę Śląska, bo tam miał wielu klasowych zawodników, przy których by się uczył i rozwijał.
Którzy trenerzy prowadzili Pana w drużynach młodzieżowych Zagłębia?
Po trenerze Markowskim prowadzili mnie trenerzy Machej i Samiec, a następnie Eugeniusz Mycak. U trenera Mycaka zrobiłem największe postępy i później trafiłem do pierwszej drużyny pod jego kierownictwem.
Grał Pan najpierw w rezerwach Zagłębia Lubin czy od razu trafił do pierwszej drużyny?
Najpierw trafiłem do drużyny rezerw, gdzie grałem i trenowałem oraz uczyłem się seniorskiej piłki. W rezerwach grało wielu doświadczonych zawodników, takich jak: Czesław Juszkaluk czy Tadeusz Tabor. Mogłem ich podpatrywać i korzystać z ich rad.
W którym roku rozpoczął Pan trenować z pierwszą drużyną? Kto był wtedy trenerem Zagłębia?
Do pierwszej drużyny trafiłem w 1977 roku.
Pamięta Pan swój debiut w pierwszej drużynie?
Debiutu się nie zapomina. Graliśmy 7 sierpnia 1977 r. w Pucharze Polski z Avią Świdnik. Wszedłem w 59 minucie i strzeliłem zwycięską bramkę. Michał Lewandowski dośrodkował, a ja głową skierowałem piłkę do bramki.
Jak wtedy byli przyjmowani młodzi zawodnicy do drużyny? Było tzw. wkupne?
Byłem bardzo dobrze przyjęty przez starszych zawodników. Wiadomo, że na początku jako młodzi zawodnicy zwracaliśmy się do starszych piłkarzy na pan. Z biegiem czasu przeszliśmy na „Ty” i mówiliśmy sobie po imieniu. Miałem przyjemność grać z takimi zawodnikami jak Józef Ligus, Czesław Juszkaluk, Rudek Konieczny czy Leszek Malawski. Starszych kolegów podpatrywałem na treningach i meczach, ale też przyswajałem wiedzę potrzebną do życia i funkcjonowania poza boiskiem. Panowała wspaniała atmosfera, choć było skromniej. Nie było boisk, szatni i sprzętu, ale ta bieda mocno nas scalała.
Walka o awans do II ligi w sezonie 1977/1978. Proszę przybliżyć ten czas. Jak Pan wspomina trenera, kolegów, może zapadł Panu w pamięci jakiś wyjątkowy mecz lub sytuacja?
Przed sezonem 1977/1978 odbyliśmy ciężkie zgrupowanie w Złotoryi, gdzie dostaliśmy mocno w kość od trenera. Na zgrupowaniu mieszkałem w jednym pokoju z Rudkiem Koniecznym i Czesławem Juszkalukiem. To był bardzo trudny sezon. Nie grałem za wiele w pierwszym zespole wtedy, bo drużyna miała wielu dobrych i doświadczonych zawodników. Za to miałem przyjemność grać w rezerwach pod wodzą trenera Emila Czyżewskiego.
Brał Pan udział w meczach, które przeszły do historii i krążą o nich legendy. Mecz Pucharu Polski z Legią Warszawa 22.10.1978. Pierwsza bramka to przedłużenie przez Pana rzutu wolnego wykonywanego przez Żuchowskiego i Sobieski kapituluje. Ponoć bramka strzelona szczupakiem przez Bieguna to stadiony świata.
Przygodę z Pucharem Polski trzeba zacząć od tego, że graliśmy jako Zagłębie Lubin II. Najpierw pokonaliśmy PKS Odrę Wrocław 3:1, Małapanew Ozimek 3:0, Noteć Czarnków 2:1 i takim samym wynikiem zakończył się mecz z GKS Katowice. W 1/8 czekała nas rywalizacja z Legią Warszawa prowadzoną przez trenera Strejlaua. Do tej pory pamiętam te emocje i doping trybun, który niósł nas do zwycięstwa. Atmosfera na stadionie górniczym była wspaniała. Legia przyjechała naszpikowana gwiazdami z Deyną na czele. Mecz ułożył się po naszej myśli, bo już w drugiej minucie strzeliłem bramkę po dośrodkowaniu Żuchowskiego. Później Marek Biegun pięknym szczupakiem podwyższył na 2:0. Mecz zakończył się wynikiem 2:1, a publika na stadionie oszalała. Kibice nam gratulowali, ściskali nas i znieśli na rękach z boiska. Miło się wraca wspomnieniami do tych wydarzeń.
27 minuta Stańczyk wymanewrował Gorgonia i obrońców, uderzył na bramkę i nie dał szans bramkarzowi. W takiej sytuacji pada pierwsza bramka dla Zagłębia Lubin w meczu Pucharu Polski z Górnikiem Zabrze. Czy Pana zdaniem to była najważniejsza bramka strzelona dla Zagłębia?
Dokładnie tak było. W stykowej sytuacji wywalczyłem piłkę, wymanewrowałem obrońców i strzeliłem bramkę Cimanderowi, która wyrównała rywalizację, a dwie minuty później po bramce Drzystka prowadziliśmy 2:1. Na przerwę schodziliśmy jednak z remisem, bo wyrównał Pałasz. Bramkę na 3:2 zdobył Marek Biegun. Miałby w sumie dwie, ale jedna z nich nie została uznana przez sędziego. Piękna przygoda trwała nadal, a radości na stadionie nie było końca.
28 marca 1979 r. mecz ½ Pucharu Polski z Wisłą Kraków. W 46 minucie pojawia się na boisku Stańczyk. Jak Pan wspomina to spotkanie?
Na mecz z Wisłą Kraków, prowadzoną przez Oresta Lenczyka, musieliśmy czekać do wiosny. Tym razem nie wyszedłem w podstawowym składzie i pojawiłem się na boisku po przerwie. Przegrywaliśmy wtedy już 2:0, a finalnie 3:0. Wisła z takimi zawodnikami jak: Kmiecik, Nawałka, Kapka czy Maculewicz przewyższała nas umiejętnościami i doświadczeniem. Zagraliśmy ambitnie, ale to nie wystarczyło.
Dlaczego Zagłębiu nie udało się utrzymać w II lidze w sezonie 1978/1979 mimo całkiem dobrego startu?
Moim zdaniem mieliśmy za wąską kadrę i brakowało zmienników, którzy potrafiliby odciążyć podstawową jedenastkę. Zabrakło umiejętności typowo piłkarskich i to w głównej mierze zaważyło na spadku z ligi. Byłem wtedy młodym zawodnikiem, więc nie znam całej otoczki i trudno mi całościowo przedstawić przyczyny tego spadku.
W wycinkach prasowych znalazłem informację, że po sezonie 1978/1979 odszedł Pan z klubu. Jaka była przyczyna?
Od dziecka marzyłem żeby być nauczyciele wf-u i trenerem, dlatego w 1979 r. zdałem egzaminy na AWF we Wrocławiu i przeniosłem się do Ślęzy Wrocław. Przez cały okres studiów tam grałem.
Czas studiów na wrocławskim AWF. Jaką specjalność Pan wybrał? O czym napisał swoją pracę magisterską?
Przez cztery lata uczyłem się na kierunku nauczycielskim, a dwa następne spędziłem na kierunku trenerskim. Pracę magisterską pisałem na temat „Rozwój fizyczny dzieci w wieku przedszkolnym od 3 do 5 lat”. Napisanie pracy poprzedziłem badaniami przeprowadzonymi w przedszkolu.
W czasie pobytu we Wrocławiu reprezentował Pan 1 KS Ślęza Wrocław. Proszę przybliżyć ten czas. Jak Pan trafił do tego klubu, kto był wtedy trenerem? Ile czasu i w jakiej lidze Pan grał?
Ślęza to w tamtym czasie było idealne miejsce dla studentów, którzy stanowili większość w szatni. Jak przychodziłem do Ślęzy to trenerem był Edmund Walasek. W drużynie grał wtedy również Wiesław Wojno, którego raczej nie trzeba przedstawiać lubińskim kibicom. Od 1981 r. trenerem był Józef Majdura, który prowadził wcześniej Śląsk Wrocław. To z nim wywalczyliśmy awans do drugiej ligi w sezonie 1983/1984.
Czy w tym czasie grał Pan przeciwko Zagłębiu Lubin? Jak Pan wspomina te spotkania?
W sezonie 1981/1982 zagrałem dwa mecze przeciwko Zagłębiu Lubin. W domowym spotkaniu wygraliśmy 2:0. Pamiętam, że byłem wtedy mocno skoncentrowany i zmotywowany żeby jak najlepiej się pokazać w tym spotkaniu. Zagrałem dobry mecz przeciwko swojemu byłemu klubowi. Z meczu na stadionie górniczym w Lubinie pamiętam, że padł remis i musiałem wtedy kryć indywidualnie Śp. Rysia Bożyczkę, co nie było łatwą sztuką. Bożyczko to był świetnie grający głową zawodnik. W końcówce meczu miałem dużo szczęścia, bo w jednej sytuacji minimalnie spudłował główkując.
W 1984 r. awansuje Pan ze Ślęzą do II ligi. Zagrał Pan czy wezwanie do wojska pokrzyżowało plany?
W drugiej lidze grałem praktycznie całą jesień, ale doznałem później groźnej kontuzji i musiałem pauzować przez dwa miesiące.
Czy będąc w wojsku był Pan oddelegowany do jakiegoś klubu?
W latach 1985-1986 byłem w wojsku i grałem w Polarze Wrocław, z którym awansowaliśmy do III ligi.
W 1987 r. zakończyłem karierę zawodniczą i rozpocząłem trenerską. Zanim trafiłem do Zagłębia Lubin to przez dwa lata prowadziłem grupy młodzieżowe Polaru Wrocław.
Pana losy potoczyły się ciekawie, bo w październiku 1989 r. wraca Pan do Lubina, ale już w roli trenera młodzieży. Kto Pana zatrudniał? Jak wyglądał angaż trenera w tamtych czasach?
Pracę z grupami młodzieżowymi w Zagłębiu Lubin zaproponował mi Michał Lulek.
Który rocznik był Pana pierwszym?
W październiku 1989 r. rozpocząłem pracę z rocznikiem 1977/1978. W tym zespole był obecny dyrektor Akademii Zagłębia, Adam Buczek, Mariusz Ujek, Daniel Dudkiewicz czy Marcin Kocik.
Jak wspomina Pan swoje początki? Jakie miał Pan warunki pracy? Proszę opowiedzieć w jakich warunkach trenowała lubińska młodzież?
Nie było wtedy takich warunków jak teraz. Było jedno boisko, gdzie mogła trenować młodzież. Można powiedzieć, że trenowaliśmy gdzie się dało i były możliwości. W tamtym czasie warunki były trudne, ale pozwalały chłopcom pokazać charakter, zacięcie do treningu i grania oraz chęć reprezentowania Zagłębia Lubin.
„Pana chłopcy” do dzisiaj pamiętają wydźwięk słów kryminał i bundesliga. Prawda to, że używał ich Pan jak coś zawalili lub dobrze zagrali na boisku?
To były moje słowa motywujące zawodników. Słowa kryminał używałem w sytuacji, gdy dany zawodnik popełniał rażący błąd, dokonywał złego wyboru lub zawalał bramkę. To słowo miało go zmotywować i utkwić w pamięci żeby następnym razem nie popełnił tego samego błędu. Bundesliga to była słowna nagroda za fantastyczne zagranie, mądrą decyzję na boisku czy piękną bramkę. O tym przekonał się m. in. Filip Jagiełło, którego nagrodziłem kilkukrotnie tym słowem, a teraz gra we Włoszech.
W 1994 r. zostaje Pan asystentem trenera Wojny. To było dla Pana wyróżnienie, nobilitacja za dobre wyniki z młodzieżą?
Było to dla mnie ogromne wyróżnienie. Trenowałem grupy młodzieżowe i ciężko pracowałem na dobre wyniki z młodymi zawodnikami i swoje. Wtedy też otrzymałem propozycję zostania asystentem od trenera Wiesława Wojno. Osobiście praca z seniorami to był dla mnie spory przeskok i ciekawa lekcja. Będąc asystentem pierwszego trenera bardzo dużo się nauczyłem, zaobserwowałem i w późniejszym czasie wykorzystywałem w swojej pracy. Wiesław Wojno był wymagającym szkoleniowcem. Treningi były intensywne i ciężkie, a efekty tej pracy przyszły na wiosnę. Dzięki ciężkiej pracy awansowaliśmy do pucharu UEFA.
Proszę opowiedzieć dlaczego doszło do zwolnienia trenera Wojno? Dlaczego w przededniu tak ważnych dla klubu spotkań. Potwierdzi Pan konflikt na linii trener-zawodnicy?
Przyczyną zwolnienia trenera Wojno była szatnia i w niej się wszystko rozegrało. Zawodnicy nie chcieli ciężko pracować i doprowadzili do zwolnienia trenera. Moim zdaniem to była bardzo zła decyzja klubu, bo przez ciężką pracę osiąga się sukcesy i robi postępy.
Zostaje Pan pierwszym trenerem na okres 11 września-23 października 1995. Na ten czas przypada dwumecz z AC Milan. Pewnie opowiadał Pan o tym już tysiące razy, ale chciałbym zapytać o otoczkę tych spotkań. Wylot do Mediolanu, stadion, szatnie, spotkania. Proszę to opisać, oddać klimat tego meczu.
Trzy dni przed meczem wyjazdowym z AC Milan zostałem pierwszym trenerem. Dla mnie osobiście to był szok. Po rozmowach z trenerem Wojno, dyrektorem i prezesem klubu podjąłem to wyzwanie. Miałem zostać tymczasowym trenerem i dać czas klubowym działaczom na znalezienie szkoleniowca, który przejmie drużynę. Wtedy AC Milan był jedną z najlepszych drużyn w Europie i myślę, że w dwumeczu wstydu nie przynieśliśmy. Zagraliśmy na miarę naszych możliwości.
Zapadła mi w pamięci taka sytuacja dotycząca meczowej otoczki. Podczas przedmeczowej rozgrzewki AC Milan nawet nie wyszedł na boisko, tylko przygotowywali się w salce gimnastycznej. Co do samego przyjęcia naszej drużyny to było sympatycznie. Mieliśmy zapewnione świetne warunki hotelowe i żywieniowe. Dzień przed meczem mogliśmy odbyć oficjalny trening na głównej murawie. W porównaniu do meczu ligowego, to na naszym pucharowym spotkaniu nie było dużo ludzi, chociaż i tak obiekt oraz doping robiły wrażenie. Nie mieliśmy nawet okazji pozwiedzać Mediolanu. W dniu meczu po odprawie odbyliśmy 30 minutowy spacer po mieście.
Jak wyglądały przygotowania drużyny do tych pucharowych spotkań. Miał Pan 3 dni z tego co kojarzę. Jak przyjęła tą decyzję drużyna.
Trener Wojno poleciał do Włoch i obserwował AC Milan podczas ligowego meczu. Na podstawie materiału z tego meczu oraz jego spostrzeżeń przygotowałem odprawę i rozpracowanie przeciwnika.
17 września 1995 r. spełnia Pan swoje dziecięce marzenie i prowadzi Zagłębie Lubin do zwycięstwa z Górnikiem Zabrze. Miła chwila i ligowy debiut na trenerskiej ławce.
Moje marzenie spełniło się rundę wcześniej, bo jako asystent trenera, na wiosnę wygraliśmy z Górnikiem Zabrze 1:0. W tym dniu jednak poprowadziłem drużynę jako pierwszy trener i odnieśliśmy zwycięstwo 2:1. Mecz był transmitowany w telewizji, a ja byłem szczęśliwy z wygranej. Cieszyłem się, że w miejscu, w którym się urodziłem, wychowałem i spędzałem wakacje mogłem świętować swój trenerski debiut. Jako młody chłopak chodziłem na stadion Górnika i obserwowałem treningi takich zawodników jak: Lubański, Oślizgło, Kostka czy Szarmach. Zbierałem autografy oraz dobrze pamiętam pierwszy trening Szarmacha kiedy trafił do Górnika Zabrze. Bardzo miłe wspomnienia.
Dlaczego po dwumeczu i 4 spotkaniach ligowych nie został Pan na stanowisku? W lidze miał Pan 2 zwycięstwa, 1 remis i 1 porażkę.
Obejmując posadę pierwszego trenera wiedziałem, że będę tylko trenerem tymczasowym. Klub potrzebował czasu na znalezienie nowego szkoleniowca, a dla mnie to była kolejna lekcja i niesamowite doświadczenie. Patrząc realnie na sytuację, to wtedy nie byłem gotowy żeby prowadził drużynę w dłuższej perspektywie czasu.
Czy trener Strejlau zaproponował Panu możliwość pełnienia funkcji asystenta?
Tak. Po ogłoszeniu przez klub informacji, że pierwszym trenerem zostanie Andrzej Strejlau otrzymałem od niego propozycję zostania jego asystentem. Trener potrzebował człowieka, który zna środowisko i sytuację panującą w drużynie. Uważam, że jest to bardzo dobry i uczciwy szkoleniowiec. Przez cały okres jego pobytu w Lubinie miał bardzo dobry kontakt z drużyną. Szanował swoich współpracowników i tego samego oczekiwał od innych. Niestety trener Strejlau zawiódł się na niektórych zawodnikach i działaczach Zagłębia. Podkreślę jeszcze raz, że był bardzo uczciwy i nie chciał brać udziału w procederze, który pojawił się w klubie. Fakt ten spowodował, że trener Strejlau poszedł na zwolnienie lekarskie i nie poprowadził już więcej Zagłębia.
A co stało się z Panem?
Jestem uczciwym człowiekiem i nie widziałem siebie w dalszej pracy z seniorami, ale dalej chciałem pracować z młodzieżą. Niestety zostałem zwolniony z pracy, do czego przyczyniła się pewna grupa osób.
Wtedy dostaje Pan propozycję z Prochowiczanki Prochowice?
Tak. Pojawiła się wtedy propozycja żeby poprowadzić drużynę seniorów. W sezonie 1996/1997 wywalczyliśmy awans do III ligi. Mieliśmy ciekawą drużynę, fajne warunki do pracy i treningów. W drużynie Prochowiczanki grali wtedy m. in. Adam Buczek, Piotrek Uss i Jacek Maciorowski.
Sezon później jest Pan już w Rokicie Brzeg Dolny. Co Pana skłoniło do przejścia do tego klubu?
W Brzegu Dolnym trenerem był Mycak i zaproponował mi asystenturę. Klub grał w III lidze i sezon 1997/1998 rozpocząłem jako asystent trenera, a w trakcie sezonu zostałem pierwszym trenerem.
Jaki był kolejny przystanek w pracy trenerskiej?
Po sezonie w Rokicie wróciłem do Lubina i Zagłębia i skupiłem się na pracy z młodzieżą.
W 2003 r. objął Pan rezerwy Zagłębia Lubin. W której lidze wtedy grały? Pamięta Pan jakiegoś wyróżniającego się zawodnika?
Jesienią 2003 r. objąłem drużynę IV ligowych rezerw Zagłębia. Wtedy rezerwy funkcjonowały inaczej niż teraz. Kadra pierwszej drużyny była większa i zawodnicy, którzy nie łapali się do meczowej osiemnastki grali w rezerwach. Drużynę rezerw prowadziłem przez pół roku.
Jak układała się Panu współpraca z pierwszym trenerem Żarko Olareviciem?
Współpraca z Olareviciem była poprawna, chociaż szczerze mówiąc nie miałem z nim za wiele styczności. Odwiedzał mnie podczas meczów domowych i wyjazdowych, na których obserwował zawodników.
Rok 2004 i zdobycie z juniorami młodszymi Wicemistrzostwa Polski. Jak Pan to wspomina? Kto stanął Wam wtedy na drodze w finale?
W 2004 r. zdobyliśmy z juniorami młodszymi Wicemistrzostwo Polski. Był to turniej finałowy w Zielonej Górze, w którym zagrało osiem drużyn. Chłopcy dobrze się tam zaprezentowali. Nie była to tylko moja zasługa, zespół ten prowadził również Andrzej Turkowski. Wspólnymi siłami osiągnęliśmy ten sukces, choć w finale przegraliśmy z Lechią Gdańsk. Nasza praca doceniona została także w klubie, a chłopcy na jednym z meczów zostali uhonorowani na głównym boisku.
Zwycięstwo z Gimnazjum nr 3 w Lubinie w VIII edycji Coca-Cola Cup 2006. Jak doszło do tego, że poprowadził Pan tą drużynę w turnieju?
Ten turniej był organizowany dla szkół. W Gimnazjum nr 3 mieliśmy klasę piłkarską i zgłosiliśmy się do tego turnieju. Byłem ich trenerem piłki nożnej. Jak dobrze pamiętam to akces do rozgrywek zgłosiło 2600 szkół. W drużynie prowadzonej przeze mnie grali: Szuszkiewicz, Błąd, Szczepaniak, Bartków, Sochacki. Finały odbyły się w Ostrowcu Świętokrzyskim na stadionie KSZO. Zagrały w nich 4 drużyny. W pierwszym meczu finałowym pokonaliśmy zespół Gimnazjum Nr 4 z Zielonej Góry 4:1. Po zaciętym finale pokonaliśmy 5:3 Gimnazjum Sportowego z Rzeszowa i triumfowaliśmy w całym turnieju. Wszyscy moi zawodnicy bardzo dobrze zagrali i zaistnieli później w ligowej piłce.
Prowadził Pan setki chłopców w swojej pracy zawodowej. Wymieni Pan zawodników, którzy Pana zdaniem byli najlepsi, tacy, którzy przepadli mimo talentu i takich, którzy wyciągnęli maxa, ale dali się zapamiętać jako ambitni zawodnicy?
Numerem 1 dla mnie jest Ariel Famulski. Był uznawany za wielki talent i wyróżniany na mistrzostwach Polski czy turniejach. Drugą taką osobą jest Paweł Dzwończyk, który trenował z rocznikiem 1978, ale był młodszy o rok.
Jeśli chodzi o zawodników, którzy wykorzystują swoją szansę to na pewno Arek Woźniak, Adrian Błąd i Bartek Kłudka. Mimo faktu, że parę razy mogli nie przejść klubowej selekcji i dzięki trenerom i ich wstawiennictwu zostali w Zagłębiu. Arek Woźniak to niesamowity charakter i moim zdaniem wyciąga maxa ze swojej kariery. Kłudka dzięki swojej determinacji jest teraz w pierwszym zespole i gra w Ekstraklasie i jest powoływany do kadry narodowej. Podziwiam również naszego wychowanka, Adriana Błąda, za to jakim jest zawodnikiem oraz ojcem. Codziennie myślę o jego rodzinie. Chylę czoła przed nimi.
29 sierpnia 2021 podczas meczu derbowego ze Śląskiem Wrocław został Pan oficjalnie pożegnany i przeszedł na emeryturę. Podejrzewam, że był to wzruszający moment.
Miesiąc przed pożegnaniem dowiedziałem się, że jest planowana taka uroczystość. W przerwie meczu derbowego pożegnano mnie przy tysiącach kibiców. Był to bardzo wzruszający moment dla mnie. Pożegnali mnie oficjalnie mój przyjaciel, Janusz Rak i Adam Buczek. Cieszyłem się, że zostałem pożegnany w taki sposób. Dziękuje również klubowi za możliwość pojawiania się na treningach drużyn Akademii i podglądania pracy trenerów i zawodników. Zawsze to miło wspominam i czuję się wyróżniony tym faktem.
Jak podsumuje Pan swoje 32 lata pracy na rzecz lubińskiego klubu? Wychował Pan setki młodych adeptów piłki nożnej, ale też młodych ludzi, którzy ruszyli w świat.
Był to okres ciężkiej pracy. Robiłem to co kocham oraz sprawiało mi to wiele radości i satysfakcji. Miałem misję żeby wychować młodych adeptów na piłkarzy, ale także na dobrych ludzi. Cieszą mnie opinie słyszane po latach od moich wychowanków, że jestem dobrym człowiekiem i udało mi się zaszczepić w nich coś dobrego. Te ponad 30 lat pracy to bardzo szczęśliwy i wspaniały okres w moim życiu.
Co porabia obecnie trener Stańczyk na emeryturze?
Trener Stańczyk odpoczywa i pomaga w opiece nad wnukami: Mają, Marcelem i Olkiem. Niestety z powodu choroby nie mogę normalnie funkcjonować, tak jakbym chciał i muszę jak najwięcej odpoczywać. Mam grono swoich przyjaciół, z którymi się spotykam i na których mogę liczyć w wielu sytuacjach. Często odwiedza mnie Adam Pytlarz, który był kierownikiem mojej drużyny z rocznika 1984 i dużo mi wtedy pomagał. Tak jak wyżej wspomniałem w miarę możliwości odwiedzam też Akademię i chodzę na treningi i mecze, bo trenerem się jest cały czas.
Dziękuję serdecznie za te spotkania i poświęcony czas oraz życzę dużo zdrowia, bo osobiście dla mnie to była i jest wielka przyjemność rozmawiać z Panem o Zagłębiu, piłce i życiu.
Wspaniały wywiad braciszku. 🙂 . Zawsze cię podziwiałam jako zawodnika i trenera. Z nostalgią wspominam minione mecze, w których grałeś. Świetnie się kibicowało Zagłębiu. Cieszę się, że tyłu ludzi cię pamięta i miło wspomina. I dobrze, że udało Ci się spełniać twoje marzenia.