Jeśli jest coś, co w naszym kraju łączy wszystkie kluby bez podziału na szczeble rozgrywkowe to z pewnością będzie to frekwencja na stadionie. Zdarzają się oczywiście wyjątki, ale na dłuższą metę spędza to sen z powiek ludziom tak w wielkich miastach, jak i – a może nawet bardziej – w tych mniejszych. Święty Graal piłki nożnej po stronie organizacji (klubu), czyli dzień meczowy to wciąż bardziej udręka i pasmo nieustających zmartwień dla naszych klubów, choć w teorii powinno być to raczej święto lub czas „żniw” mówiąc nieco kolokwialnie.
Jak wygląda frekwencja na Lubińskim stadionie, wiemy wszyscy doskonale. Wszechobecne pustki sprawiają, że wiele sektorów otwieranych nie było od dawna, a jeden otwierany jest od święta. Sektor C nazywam nawet prześmiewczo trybuną im. kibiców Lecha Poznań, gdyż jako jedyni są w stanie sprawić, iż kłódka z bram w tym miejscu zostaje zdjęta. Oczywiście nie zawsze, bo gdy w lidze szło im nieco gorzej, w Lubinie pokazywali się jednak w mniejszej grupie i wtedy zwyczajnie mieścili się w sektorze gości.
Gdyby tego było mało, nie dość, że jest źle, to w dodatku tendencja od lat jest mocno spadkowa. Kolejni prezesi oczywiście na sztandarach niosą hasła walki o jej poprawienie, ale często jest to tylko pusty PR. Pusty, bo tam, gdzie powinni widzieć potencjał na zysk, widzą z reguły jedynie koszt. A na co komu całe to zamieszanie? Zdecydowanie łatwiej zamknąć jeden czy drugi sektor i nie mieć z tego tytułu zbędnych problemów. A tych, którzy na mecz jeszcze przychodzą, zawsze można starać się upchnąć tak, by w oku kamery Live Parku wyglądało, że jest ich więcej, niż faktycznie ich jest.
Z jednej strony trudno się dziwić takiemu podejściu. Koszt pozyskania kibica jest relatywnie wysoki, bo dziś trzeba o niego konkurować z całym światem. I to dosłownie. Dziś na jedno kliknięcie można zobaczyć zawody ślimaków z Gwatemali, czy kolejny odcinek serialu meteorologicznego o „zbliżającej się zimie”. Wszystko ładnie dopieszczone i w dodatku podane pod sam nos w salonie, czy sypialni. Nawet nie trzeba zakładać kapci i nawet nie ma co tego porównywać do „kiedyś”, bo wtedy mecze Zagłębia były jedną z niewielu cyklicznych rozrywek w mieście, więc siłą rzeczy ludzie do tego lgnęli.
Gdy duże ośrodki jak Kraków. Warszawa czy Poznań, ratuje jeszcze ekonomia skali, tak w tych mniejszych miastach jak Lubin, skala trudności jest dużo bardziej bezwzględna. Tu pozyskanie nowego kibica, ale też odzyskanie starego jest zdecydowanie trudniejsze. A dziś trudniejsze znaczy bardziej kosztowne. Choć nie zawsze koszt, wyrażony jest walucie.
Nie pomaga też fakt, że kilka lat temu ugrzęznęliśmy w całkowitej przeciętności i powoli staczaliśmy się w przepaść. To oczywiście nie spodobało się DSU, więc na szybko zarządzono odbudowę. Paradoksalnie mało brakowało, a stałaby się gwoździem do trumny, bo na wiosnę poszliśmy nawet krok dalej, ratując się przed spadkiem głównie słabością innych.
W klubie w tym czasie nie działo się nic, lub prawie nic. Pochwalono się co prawda sfinalizowaniem przejęcia po latach na własność stadionu górniczego, ale po tym temat zupełnie ucichł. Poza tym prezes odwiedził kilka sąsiednich gmin i to by było z grubsza na tyle. O wszystkim innym mówiono w trybie „najpierw utrzymanie, potem reszta”. Kilkukrotnie podkreślał to Kielan, że gdy tylko utrzymanie stanie się faktem, na dobre ruszy wiele projektów, które ten klub mają postawić na nogi i sprawić, że przestaniemy być przyczynkiem do dyskusji o pieniądzach SSP. Pieniądzach przepalonych teoretycznie w piecu.
Utrzymanie stało się faktem kilka tygodni temu. Najwyższy czas powiedzieć „Sprawdzam”.
Na pierwszy ogień idą karnety. Na przygotowanie tej oferty czasu było sporo, a że jest to produkt flagowy klubu, trzeba się jej przyjrzeć nieco bardziej szczegółowo.
To, co rzuca się w oczy już na starcie, to olbrzymia dysproporcja pomiędzy kibicami przedłużającymi swoje abonamenty a tymi, którzy dopiero zaczną je nabywać. Taką dysproporcję warto wprowadzić, gdy popyt jest równy lub nawet większy niż podaż, a nie odwrotnie. Doprowadza to do sytuacji, w której próg zostania nowym kibicem – a przecież to główny cel – jest niesprawiedliwie wyższy, od progu kibicem pozostania. W niektórych przypadkach ta dysproporcja to 300%, co jak dla mnie jest wartością zdumiewającą.
Kolejną rzeczą są podwyżki, czyli temat dość trudny. Inflacja, ceny towarów i usług, wszystko podrożało, więc to dość naturalne, że w górę powinny pójść też ceny abonamentów. Zastanawiające jest jednak, że najbardziej podrożały karnety na popularne sektory (prostą E/F o 60% i sektor rodzinny B o 70%), podczas gdy abonamenty choćby na trybunę VIP+ w zasadzie tylko skorygowano (wzrost o 16%).
O tym, że w klubie nie ma mowy o nowym otwarciu i nowych pomysłach jest fakt, że znów nie pomyślano o abonamentach an cały sezon. Mogłyby być one naprawdę dobrym pomysłem, aby kibiców przyciągnąć na dłużej. Oczywiście w takim pakiecie musiałoby być o wiele więcej korzyści, a to zdaje się, jest nie na rękę klubowi.
Tablica korzyści z nabycia karnetu na rundę, też nie powala:
- 30% rabatu na koszulkę meczową (poprzednio 25%)
- 20% rabatu na kolekcje odzieżową
- Ekspres bramka
Czy te korzyści przekonają ludzi? Śmiem wątpić. Produkt, jaki jeszcze niedawno był oferowany przez klub, w żadnym wypadku nie usprawiedliwia, ani poziomu cen, ani tym bardziej jego wzrostu. A przecież wciąż z tyłu głowy trzeba mieć zakodowane, że jest to oferta „pozyskująca”, a nie mająca na celu, tylko utrzymać status quo. Bez wielkich zmian w podejściu do kibica, do poziomu obsługi jak i poziomu sportowego ciężko mi uwierzyć, że ludzie nagle uwierzą w ten plan.
Koszulka meczowa to wciąż niewiadoma. Pomysł z konkursem dla kibiców był świetny, ale im dalej w las, tym bardziej mówi się o tym, że nie do końca będzie to tak kolorowe, jak nam się wydawało, a zwycięskie szkice mówiąc delikatnie, nie zrobiły furory. Gdy cena będzie więc wygórowana, nawet 30% rabatu może nie wystarczyć, by sprzedaż była na odpowiednim poziomie.
Kolekcji odzieżowej komentować nie ma po co, bo większość asortymentu jest obiektem drwin. Kolejne zniżki oferowane przez klub, aby tylko pozbyć się ich ze sklepu (już jest ogłoszony nowy przetarg na kolejne) chyba nie skończy się powodzeniem. Nie wiem, czy nawet 50% obniżka skusiłaby mnie do zakupów.
Na koniec osobne wejście dla posiadaczy karnetów. Zamysł mi się podoba, choć rozumiem argument podniesiony w jednej dyskusji, że niekoniecznie musi on zadziałać, jeśli fizycznie nie zwiększymy ilości bramek wejściowych. Tu jednak na efekty trzeba poczekać, choć uważam to za krok w dobrą stronę.
Obym się jednak mylił. Oby przygotowana była już cała koncepcja i strategia marketingowa, która sprawi, że kibice znów dadzą się porwać i wrócą na MSC98, by wspólnie przeżywać emocje dnia meczowego.
W innym wypadku – zmarnowaliśmy kolejny rok.