Robert Sadowski ur. 8 lutego 1977 roku. Zawodowo z Zagłębiem Lubin związany w latach 2005-2018. Piastował stanowiska rzecznika prasowego, specjalisty ds. marketingu, wicedyrektora ds. infrastruktury marketingowej i prezesa klubu. Obecnie jest prezesem IV ligowego MKP Wołów i pracuje w Wołowskim Ośrodku Kultury.
Od kiedy jest Pan związany z Zagłębiem Lubin jako kibic?
Nie wiem czy można mnie określić mianem kibica przed podjęciem pracy dla Zagłębia. Od dziecka interesowałem się sportem, a mieszkając niedaleko Lubina byłem na kilku, kilkunastu meczach Zagłębia. Od momentu podjęcia pracy w klubie na mecze zaczęli za to jeździć inni członkowie mojej rodziny i rodziny mojej żony. Pierwszy mecz jaki pamiętam dokładnie i wiem gdzie i z kim go oglądałem to mecz Polska – Belgia na Stadionie Śląskiem w 1985 roku.
Kiedy rozpoczął Pan pracę w klubie?
W październiku 2004 roku odebrałem dyplom ukończenia studiów na kierunku Zarządzanie Organizacjami Sportowymi na Uniwersytecie Jagiellońskim i od razu złożyłem aplikację do klubu. Jedną jedyną 😉
Dzień przed wigilią świąt Bożego Narodzenia zadzwoniła do mnie Paulina z sekretariatu i zaprosiła na spotkanie z Jerzym Fiutowskim i Tadeuszem Wiśniewskim – ówczesnymi członkami zarządu klubu. W pierwszym spotkaniu uczestniczył również przedstawiciel nadzoru właścicielskiego KGHM. Musiałem dobrze wypaść, bo po drugiej wizycie w Lubinie podpisaliśmy umowę na okres próbny (funkcja rzecznika prasowego i specjalisty ds. marketingu).
Zacząłem prace od 24 stycznia 2005 i nie ukrywam, że po kilku dniach chciałem zrezygnować. Myślałem sobie: „co ja tutaj robię?”. Byłem chyba zbyt optymistycznie nastawiony na to, co mnie czeka w pracy w ekstraklasowym klubie. Zaczynałem prawie od zera jeśli chodzi o marketing, ale z każdym kolejnym miesiącem zaczynało to coraz lepiej wyglądać. Bardzo powoli, ale małymi krokami szliśmy do przodu. Zacząłem tworzyć merchandising, który prawie nie istniał. Pierwsze pamiątki zaczęły wypełniać duże pomieszczenie magazynowe w którym pierwszego dnia znajdowało się ich dosłownie kilkanaście sztuk.
Bilety, karnety i plakaty meczowe zaczęliśmy drukować w firmie z Górnego Śląska, która współpracowała z kadrą Polski. Nasze blankiety biletów i plakaty zaczęły w końcu jakoś wyglądać. Udało się otworzyć punkt sprzedaży biletów w Muzie, a przełomem było otwarcie sklepu klubowego na Defilu. Przychód ze sprzedaży w pierwszym dniu był większy niż za cały poprzedni rok.
Katalizatorem mocno nakręcającym całość było zdobycie mistrzostwa Polski w 2007 roku za kadencji prezesa Roberta Pietryszyna. Gdy obejmował on stanowisko prezesa ja przebywałem na zwolnieniu lekarskim po wypadku samochodowym w maju 2006 roku. Umówiłem się więc u nowo powołanego prezesa na rozmowę, by wiedzieć czy mam do czego wracać po ściągnięciu gipsu. Przyszedłem do gabinetu prezesa z ręką na temblaku i przedstawiłem swoje pomysły na rozkręcenie marketingu. Robert Pietryszyn zerknął na pierwsze kilka stron i powiedział: kupuję to. Wracaj jak najszybciej i wspólnie z Arkiem Trzeciakiewiczem (nowym dyrektorem marketingu) wdrażajcie to. Mieliśmy bardzo dużą swobodę na prowadzenie marketingu i w krótkim okresie czasu było widać zmiany.
Proszę opowiedzieć o stanowiskach, które Pan piastował w strukturze klubowej zanim został prezesem klubu?
W listopadzie 2006 roku awansowałem na stanowisko starszego specjalisty, a w lipcu 2009 roku zostałem wicedyrektorem ds. infrastruktury marketingowej. Po odejściu Ryszarda Muchy na emeryturę – kierownika ds. imprez masowych i dyrektora obiektów, który od pierwszego dnia był moim dobrym duchem i przewodnikiem po klubie, zajmowałem się również imprezami masowymi. W maju 2016 roku powołano mnie na stanowisko Prezesa Zarządu, a w okresie 1.01.2017-31.08.2017 wykonywałem ponadto obowiązki Dyrektora Sportowego. Przez te ponad 13 lat pracy dla Zagłębia poznałem wielu świetnych ludzi, przeżyłem setki niezapomnianych sytuacji. Odbierając Dawida Kalouska z lotniska w Berlinie wylądowaliśmy z Michałem Szczygłem na kontroli straży granicznej. Z Manuelem Arboledą niemal nie skończyliśmy w rowie pod Prochowicami gdy jadący z naprzeciwka autobus wyprzedzał rowerzystę. Śpiący na tylnym fotelu Maniek wrzasnął gdy klubową Alhambrą wjechałem na pobocze, by uniknąć zderzenia czołowego. Drugą połowę meczu o tytuł mistrzowski na Łazienkowskiej spędziłem w otoczeniu kilku ochroniarzy, którzy widząc moje dopingowanie Miedziowym bali się o moje bezpieczeństwo 😉 Najbardziej pamiętam jednak wyjazd do Kożuchowa na turniej pamięci Pawła Piotrowskiego w 2005 roku. Zagłębie reprezentowali Grzegorz Niciński, Mateusz Bartczak (z którym mieszkałem przez kilka miesięcy w jednym mieszkaniu) i Łukasz Piszczek. Trzeba przyznać, że „Piszczu” już wtedy wykazywał niezwykły profesjonalizm!
Jak wspomina Pan wyżej przygoda z Zagłębiem, to też wielokrotna zmiana miejsc zamieszkania. Proszę o tym opowiedzieć?
Po miesiącu dojeżdżania do pracy z Wołowa zdecydowałem się na przeniesienie do Lubina. Początkowo mieszkałem w bursie Zagłębia przy KEN. Po kilku miesiącach zamieszkałem wspólnie z młodymi zawodnikami: Tomkiem Gąsiorkiem, Jarkiem Teśmanem i Mateuszem Bukowcem w mieszkaniu na Parkowej, a później wspólnie przenieśliśmy się na Kruczą. Po meczu ze Śląskiem Wrocław mój samochód, Rover 216 został całkowicie porysowany. Pewnie dlatego, że miał wołowski numer rejestracyjny. Wszystkie elementy nadawały się do malowania… Gdy moja obecna żona skończyła studia zamieszkaliśmy wspólnie w Wołowie.
Dojazdy z/do Wołowa z pewnością dodatkowo komplikowały sytuację. Nie myślał Pan o tym, aby osiąść w Lubinie bądź okolicy na stałe?
Jak wspomniałem wcześniej przez pewien czas mieszkałem w Lubinie, ale stałe zamieszkanie w tym mieście nie wchodziło w grę. Chcemy mieć bliskie relacje z rodzicami i chcemy by nasze dzieci miały częsty kontakt ze swoimi dziadkami.
Czy prezes może wyjść z pracy o przysłowiowej 15 i dlaczego tak się nie dzieje?
Wyjść może, ale zarówno pracując jako prezes jak i wcześniej jako mniej lub bardziej szeregowy pracownik nie kończy pracy. Zanim zostałem prezesem lubińskiego klubu spędzałem wiele godzin w pracy poza czasem pracy, a telefon dzwonił do późnych godzin. Osoby pracujące w klubach mają zajęte 2/3 weekendów, a najwięcej pracy jest wtedy gdy liga ma przerwę. Taka praca staje się integralną częścią życia i mocno wykracza poza standardowy czas pracy. Trudno zaplanować wakacje i inne rodzinne wydarzenia.
Jak praca od rana do wieczora, a czasem i późnej nocy, odbija się na życiu rodzinnym?
Na szczęście przez pierwsze 3 lata nie musiałem wybierać między rodziną, a pracą. W 2011 wziąłem ślub i zaczęły się pierwsze „komplikacje”, a gdy w 2014 pojawił się Adaś to na poród w lubińskim szpitalu wyszedłem prosto z biura. Nieodłącznym elementem wolnego czasu czy wyjazdu wakacyjnego jest praca. Między innymi dlatego wspólnie z żoną (a później ze starszym synem) byliśmy na kilku wyjazdowych meczach wspólnie, by nie tracić tych chwil.
Wielu mężczyzn podkreśla, że bez wsparcia żony, ich sukces nie byłby możliwy. Zgodzi się Pan z tym twierdzeniem?
Z całą pewnością żony/partnerki zawodników, trenerów czy pracowników klubów sportowych nie mają łatwego życia. Zwiększa się ich rola w procesie wychowania dzieci czy prowadzenia domu, a na weekend właściwie nas nie ma. Duże podziękowania dla wszystkich pań, które za nas wykonują dużą pracę w tym obszarze.
Z tego co wiem, żonę poznał Pan, będąc już pracownikiem Zagłębia? A to z pewnością nie ułatwiało planowania randek?
Ania studiowała w Poznaniu, a odległość wpływała na częstotliwość naszych spotkań więc mecze w weekendy nam nie pomagały 😉. Gdy zamieszkaliśmy razem zaakceptowała częstą obecność sportu w naszym życiu.
Czy Żona czasami jeszcze walczy z Pana pasją do piłki, czy wywiesiła już białą flagę?
Ja od małego pasjonowałem się sportem i poza piłką nożną z dużą przyjemnością oglądam skoki narciarskie (na długo przed „Małyszomanią”), reprezentacyjną siatkówkę i piłkę ręczną, tenis, biathlon czy lekką atletykę. W czasie IO oglądam właściwie wszystko 😉 Zdarza się, że wspólnie oglądamy wiele transmisji.
Z tego co mi wiadomo przed objęciem funkcji prezesa, również często można było Pana spotkać w klubie wieczorami. Jak to się zmieniało przez lata i przez kolejne stanowiska?
Pierwsze miesiące to nieustanne przebywanie w klubie po pracy. W kolejnych latach w gorących okresach przyjeżdżałem do pracy w weekendy, by jak najlepiej przygotować klub do meczu. Będąc prezesem wiele spotkań odbyłem poza standardowymi godzinami pracy, a okresie pełnienia funkcji dyrektora sportowego właściwie nie rozstawałem się z telefonem.
Czy łatwo przejmuje się fotel prezesa po zajęciu przez poprzednika dobrej lokaty sportowej?
Trzecie miejsce na koniec sezonu 2015/2016 było sporym zaskoczeniem dla wszystkich i nie byliśmy moim zdaniem gotowi budżetowo na taką sytuację. Możliwości finansowe klubu nie dawały dużej swobody na podjęcie zdecydowanych ruchów kadrowych do klubu w momencie zakończenia medalowego sezonu.
Klub kończył remont budynków akademii, a w budżecie nie uwzględniono środków na utrzymanie zespołu kobiecego w sezonie 2016/2017. Zmusiło mnie to do podjęcia decyzji o jego wycofaniu z rozgrywek i zamknięcia sekcji kobiecej w naszym klubie. Tak naprawdę nie było czasu na myślenie o sukcesie sportowym poprzedniego sezonu, bo trzeba było planować przygotowanie do kolejnego i do gry w eliminacjach do Ligi Europy.
Po losowaniu zaczęło się poszukiwanie partnera lotniczego dla zespołu i osób funkcyjnych na kolejne mecze pucharowe. Pamiętajmy, że był to okres ME we Francji i wielokrotnie słyszeliśmy w słuchawce: „nie mamy aktualnie wolnych samolotów”. Chcieliśmy uniknąć latania samolotami rejsowymi ze względu na czas, a według naszych kalkulacji koszt dodatkowych noclegów i wyżywienia był równy lub wyższy od wynajęcia lotu czarterowego dla kilkudziesięciu osób. Ze względów na małą dostępność samolotów lub horrendalne oczekiwania przewoźników do Belgradu i Sønderjyske czarterem polecieli jedynie członkowie sztabu, zawodnicy i niezbędni do pracy na miejscu pracownicy, a ja i pozostali pracownicy jechaliśmy na mecze busami.
Patrząc z perspektywy czasu niezadowolenie po porażce w Sofii i stres wynikający z krótkiego pełnienia funkcji prezesa spowodował, że zaraz po meczu wszedłem do szatni i powiedziałem kilka naprawdę mocnych słów. Głównym przekazem mojego wywodu nie było jednak „ruganie” zawodników. Powiedziałem, że jako lepszy zespół powinni ten dwumecz wygrać już w pierwszym meczu, żeby rewanż był tylko formalnością. Czułem się mocno zawiedziony postawą na boisku. Przypomniałem o tym jak mocno klub starał się zapewnić im jak najlepsze warunki do przygotowania do eliminacji.
Najwyraźniej pewne sprawy wyraziłem za mocno, dlatego jeszcze podczas lotu powrotnego omówiłem całą sytuację z kapitanem naszego zespołu, a kilka dni później spotkałem się z radą drużyny.
Z rywalizacji pucharowej najbardziej pamiętam ciszę, a później wybuch radości na stadionie Zagłębia podczas rundy rzutów karnych z Partizanem Belgrad. W przedmeczowym typowaniu postawiłem na remis 0:0 i wygraną właśnie w rzutach karnych, więc miałem podwójną satysfakcję 😉
Czy będąc w strukturach klubu przez tyle lat łatwiej jest być prezesem?
Myślę, że na pewno łatwiej jest objąć stanowisko prezesa z dnia na dzień, bo proces wprowadzenia w obowiązki jest dużo krótszy. Z drugiej jednak strony jako długoletni pracownik wiesz, jakie potrzeby klubu są od lat pomijane. Poza tym znasz wszystkie osoby pracujące i wiesz, że wielu z nich potrzebuje narzędzi do pracy. Wielu kibiców znasz osobiście, bo wcześniej miałeś z nimi bezpośredni kontakt i oni też mają swoje oczekiwania. Kibice, zresztą słusznie oczekują np. transmisji on-line z meczów sparingowych, a w klubie nie ma kamery by móc je zrobić na odpowiednim poziomie.
W mojej ocenie taka sytuacja jest zdecydowanie łatwiejsza dla pozostałych osób z klubu: pracowników, trenerów czy zawodników. Znając mnie mieli większą śmiałość, by o coś poprosić czy przyjść z jakimś tematem. Ja zresztą sam poprosiłem pracowników o zrobienie listy życzeń, jakich inwestycji ich zdaniem najbardziej potrzebujemy. Wierzyłem, że w perspektywie czasu poprawimy wartość przychodów z transferów wychodzących. Po sprzedaży Jarka Jacha i Kuby Świerczoka weszliśmy w strefę komfortu w tym obszarze.
Zarzucano Panu brak zatrudnienia dyrektora sportowego przez dłuższy czas. Czy faktycznie w Polsce mamy taki problem ze znalezieniem dobrego fachowca na to stanowisko? Czy jako prezes był Pan w stanie funkcjonować bez niego?
Piotr Burlikowski w listopadzie 2016 roku poinformował mnie, że dostał propozycję pracy dla PZPN i z końcem roku odchodzi z Zagłębia. Temat wyboru nowej osoby na to stanowisko był omawiany z członkami Rady Nadzorczej. Mając na uwadze możliwości finansowe klubu zdecydowaliśmy, że przez jakiś czas będziemy funkcjonować bez dyrektora sportowego.
W zimowym oknie 2017 i tak nie planowałem dużych ruchów kadrowych do klubu, więc postanowiłem podjąć wyzwanie i zorganizować po swojemu pion sportowy bez osoby dyrektora sportowego. Zatrudniłem Bogdana Pisza, który z Marcinem Cilińskim (dotychczasowym skautem) jeździli oglądać zawodników na pozycje wskazane przez sztab szkoleniowy Piotra Stokowca i mnie.
Akademia Zagłębia (Krzysztof Paluszek, Jacek Jurkiewicz i Krzysztof Ciuksa) prowadziła samodzielnie skauting dzieci i młodzieży. Gdy jakiś zawodnik znalazł się na naszej liście do transferu to jego mecz na żywo oglądał Piotr Stokowiec lub Łukasz Smolarow. Pamiętając zamieszanie z przedłużeniem umów z Jachem czy Piątkiem zacząłem jednak nie od transferów do klubu ale od przedłużenia umów wyróżniających się zawodników będących w klubie (Oko, Jagiełło, Mucha, Jończy i Pakulski) oraz podniosłem klauzulę w kontrakcie Jarka Jacha.
Najdłużej trwały rozmowy z Filipem Jagiełło, który chciał przedłużyć umowę, ale przede wszystkim dostać więcej minut w pierwszym zespole. Jego agent pomny wcześniejszych niezrealizowanych obietnic domagał się wpisania do kontraktu klauzuli odejścia gdyby jednak Filip nie dostał oczekiwanej liczby szans. Gdy Filip wywalczył sobie pewne miejsce w meczowej osiemnastce i grał coraz więcej, w marcu 2018 roku rozpoczęliśmy rozmowy z nową agencją zawodnika w sprawie przedłużenia kontraktu na nowych warunkach.
Na początku 2017 roku nie zrobiliśmy wielu transferów. Przychodzili głównie piłkarze urodzeni w latach 1999-2001. Zatrudniony dopiero co w Akademii trener Przemysław Małecki polecił Kacpra Chodynę i Serafina Szotę z Lecha Poznań. Z ROW-u Rybnik pozyskaliśmy z kolei Bartosza Slisza oraz wypożyczyliśmy Radosława Dzierbickiego, a z Miedzi Legnica przyszli do nas Adam Borkowski i Kacper Laskowski.
Transfer Bartka Slisza do nas zaczął się od tego, że jego agent Paweł Zimończyk pod koniec 2016 roku zostawił mi płytę z meczu Polska-Anglia, w którym Bartek zagrał prawie całe spotkanie. Wcześniej rozegrał jako 17-latek kilkanaście meczów na poziomie 2. ligi, co dobrze rokowało w kwestii jego przyszłości. Później Slisz pojechał na testy do jednego z wiodących klubów duńskich, ale – jeśli dobrze pamiętam – rodzice nie do końca chcieli by ich syn w tak młodym wieku opuścił Polskę.
Po rozmowie z trenerem Stokowcem zdecydowaliśmy, że jeśli ROW zgodzi się na wyjazd Slisza na obóz do Turcji, to po powrocie zdecydujemy o jego ewentualnym transferze do Zagłębia. Wcześniej oczywiście uzyskaliśmy zgodę prezesa rybnickiego klubu i ustaliliśmy większość warunków finansowych. Piotr Stokowiec dał Bartkowi dobrą rekomendację, więc sfinalizowałem transfer.
Podobnie jak w przypadku Filipa agencja obawiając się o to, że chłopak nie odnajdzie się w naszym zespole uzależniła transfer od wpisania klauzuli odstępnego. Planowali w perspektywie sezonu ponownie spróbować swoich sił w duńskim klubie, Prawda jest taka, że bez tej klauzuli Slisz nie trafiłby do Zagłębia. Byliśmy jednak umówieni, że tuż po debiucie zawodnika w 1 zespole siadamy do stołu i renegocjujemy pierwszą umowę. Rok później Bartosz wyglądał już na tyle dobrze, że wspólnie z Mariuszem Lewandowskim i Dariuszem Motałą zdecydowaliśmy o jego debiucie w meczu na Łazienkowskiej 3 przeciwko Legii. Kilka tygodni przed debiutem przesłaliśmy agencji pierwszą propozycję nowego kontraktu, potem drugą i trzecią i byliśmy już blisko końcowych ustaleń.
Wracając do zimowego okna to jedynym naprawdę rozpoznawalnym nazwiskiem wśród zawodników pozyskanych do klubu był Kamil Mazek z Ruchu Chorzów. Szkoda, że jego gra w klubie tak często była przerywana przez mniejsze i większe urazy. Na pewno nie pomogła też zawodnikowi zmiana ustawienia na 3-5-2 wprowadzona przez Piotra Stokowca w sezonie 2017/2018.
Podsumowując, w tamtym oknie wydaliśmy około pół miliona złotych na transfery. Udało się sprowadzić jednego seniora i sześciu młodych zawodników, przedłużyć umowy kolejnych pięciu i podnieść klauzulę w kontrakcie Jacha. Generalnie uważam, że lepiej wydawać na rokujących zawodników niż na jednego czy dwóch seniorów. Chłopcy ściągani do akademii powinni robić różnicę w stosunku do szkolonych przez nas. Jestem zwolennikiem planowania ich drogi do pierwszego zespołu i planowania momentu debiutu. Debiut Slisza akurat w meczu przeciwko Legii nie był przypadkowy!
Proszę opowiedzieć o jednym z lepszych okienek transferowych w historii klubu? Jakieś ciekawe anegdoty lub śmieszne sytuacje?
Każdy z siedmiu transferów latem 2017 roku miał inne okoliczności. Najciekawsze było jednak tło zbudowania samego budżetu transferowego na letnie okienko. W planie nie mieliśmy niemal nic poza wypracowaną niewielką nadwyżką przychodów nad kosztami i tylko dzięki pozyskaniu dodatkowych środków od właściciela (przy wielkiej przychylności ówczesnego Zarządu KGHM i zaangażowania przewodniczącego Rady Nadzorczej) dokonaliśmy ruchów transferowych do klubu.
Bartka Pawłowskiego chcieliśmy pozyskać latem 2016, ale doznał urazu tuż przed końcem negocjacji i temat jego transferu upadł. Zimą zawodnik i agencja nie przyjęły naszych warunków, ale po tym jak nie zagrał choćby minuty wiosną 2017, wróciłem do tematu. Widziałem w nim duży jak na polskie warunki potencjał ofensywny, a nasi ówcześni skrzydłowi zanotowali słabszy poprzedni sezon. Bartek był wolnym zawodnikiem, a warunki indywidualnego kontraktu mieściły się już w naszych możliwościach finansowych.
Byliśmy bardzo blisko transferu innego skrzydłowego – Damiana Kądziora. Ustaliłem zarówno kwotę transferu jak i indywidualne warunki zawodnika, ale podczas dyskusji na posiedzeniu Rady Nadzorczej transfer upadł. Szczegóły tego fiaska zostawię dla siebie.
Bartek Kopacz został wyselekcjonowany już w 2016 roku z grona zawodników, którym w czerwcu 2017 kończy się kontrakt, a po odejściu Macieja Dąbrowskiego i możliwym transferze Jacha widziałem potrzebę wzmocnienia tej pozycji. Zaraz po nowym roku podpisaliśmy umowę, a Bartek został w Zabrzu i pomógł swojemu klubowi awansować do Ekstraklasy.
Podobnie wyglądała sytuacja z Alanem Czerwińskim, który miał wzmocnić pozycję prawego obrońcy. W tamtym momencie byliśmy bardziej atrakcyjni dla zawodników z 1 ligi i tych, którzy zanotowali słabszy poprzedni sezon niż dla zawodników z Ekstraklasy.
Adam Matuszczyk przed podjęciem decyzji przyjechał nawet do Lubina, by zobaczyć klub i miasto. Sprawdził nawet kwestię zapewnienia edukacji dla swoich dzieci.
Najbardziej zależało mi na sprowadzeniu napastnika, a zawodniczy profil Jakuba Świerczoka bardzo mi się podobał. Zastanawiałem się zresztą czy nie ściągnąć też Karola Angielskiego, który wraz ze Świerczokiem i Igorem Angulo był w TOP3 najskuteczniejszych zawodników poprzedniego sezonu.
Sasa Balić miał wzmocnić rywalizację na pozycji lewego obrońcy po tym, jak nasze warunki odrzucił Dorde Cotra. Rozumiem ambicje Dorde i jego przejście do Śląska Wrocław, bo nasza propozycja nowego kontraktu zmieniała in minus jego wynagrodzenie ze względu na duże prawdopodobieństwo urazu. Paweł Golański, znający dobrze rynek rumuński polecił nam Balicia i po krótkiej analizie uznaliśmy, że taki typ zawodnika będzie nam potrzebny.
Ostatnim zawodnikiem, który trafił w tamtym oknie do nas był Patryk Tuszyński z tureckiego Rizesporu. Patrząc na to z perspektywy czasu można chyba powiedzieć, że nie znalazł uznania w oczach kibiców choć dał nam kilka ważnych punktów. Najlepsze swoje mecze w barwach Zagłębia zagrał chyba w wyjazdowych meczach przeciwko Legii i Jagiellonii w sezonie 2018/2019.
Ósmym i dziewiątym ruchem transferowym w tamtym oknie było przedłużenie umowy z Dominikiem Hładunem oraz podniesienie warunków klauzuli Jarka Jacha.
Ja zapamiętam jednak jeszcze jedno zdarzenie z tamtego okna. Ostatniego dnia pojawiło się zainteresowanie Martinem Nesporem ze strony albańskiego FK Skenderbeu, grającego wtedy w Lidze Europy. Od południa negocjowałem warunki transferu – wypożyczenia z opcją wykupu, a przy okazji pomagałem Martinowi ustalić indywidualne warunki jego kontraktu. Umowa została parafowana po 23, a klub opuściłem kilka minut przed północą.
Organizm musiał dość mocno odczuć całodniową batalię, a stres dołożył swoje. Wyjechałem z klubu, ale na ostatnich światłach przed skrętem w kierunku na Ścinawę poczułem, że coś jest ze mną nie tak. Zawróciłem i pojechałem na pobliską izbę przyjęć, bo bałem się, że zasłabnę. Nie czułem się na siłach, by dalej prowadzić samochód. Dzięki fachowej pomocy około 4 nad ranem wyjechałem w kierunku domu w dużo lepszej kondycji.
Podsumowując, w tym okienku 5 zawodników przyszło jako wolni zawodnicy, a za dwóch zapłaciliśmy łącznie około 400 000 zł brutto. Przypomnę nazwiska: Świerczok, Czerwiński, Kopacz, Pawłowski, Balić, Matuszczyk i Tuszyński.
Słyszałem, że to Pan był największym zwolennikiem przedłużenia umowy z Dominikiem?
Zdecydowanie można tak powiedzieć. Chciałem dać chłopakowi możliwość dalszego reprezentowania barw klubu, z którym wywalczył awans do 3. ligi. Nie widziałem potrzeby ściągania zawodnika na tę pozycję, a kilka występów rozegranych na poziomie 4. ligi dawało podstawę do podjęcia takiej decyzji.
Dominik stopniowo się rozwijał, a podczas zimowego zgrupowania w Turcji dał mocny sygnał trenerowi Lewandowskiemu. Przyjście Piotra Leciejewskiego podniosło rywalizację wśród bramkarzy, a największym wygranym tej sytuacji został właśnie Dominik. Uznaliśmy więc, że nie będziemy za wszelką cenę walczyć o przedłużenie umowy z Martinem Polackiem. Przedostatniego dnia angielskiego okna transferowego pojawiło się zainteresowanie ze strony Crystal Palace, ale ostatecznie londyński klub nie przedstawił żadnej oferty. Byliśmy gotowi na wysłanie zawodnika na testy medyczne lub zrobienie badań na miejscu. Po powrocie do Polski pozwoliliśmy zawodnikowi na odejście do czeskiej Mlady Boleslav.
Przy okazji EURO 2020 i zachwytów nad Świerczokiem proszę raz na zawsze wytłumaczyć kibicom sytuację z jego transferem. Wielu kibiców do tej pory nie jest w stanie zrozumieć tej sytuacji i zapisu o tak niskiej klauzuli odejścia.
Nie wiem czy da się tak raz na zawsze słowami opisać całość sytuacji transferu do i z klubu. Kuba miał za sobą dobry sezon w 1. lidze, a my potrzebowaliśmy napastnika. Zawodnik miał ważny kontrakt więc musieliśmy znaleźć porozumienie z jego dotychczasowym klubem, który nie chciał się zgodzić na nasze warunki finansowe. Mieliśmy jednak zgodę na rozmowy z samym zawodnikiem i w międzyczasie ustalaliśmy warunki indywidualne.
Od samego początku agencja zawodnika stawiała jako najważniejszy warunek podpisania umowy wpisanie do kontraktu Kuby klauzuli odejścia, podobnie zresztą było w Tychach. Powiem wprost: mieliśmy do wyboru wziąć Kubę z klauzulą albo nie wziąć wcale.
W momencie podpisania kontraktu klauzula była równa rekordowi transferowemu naszego klubu, a jednocześnie była ponad 10 krotnie wyższa niż kwota wykupu zawodnika z pierwszoligowego klubu.
Ja pamiętam doskonale jakie były pierwsze komentarze po letnich transferach, gdy podważano ich zasadność i piłkarską jakość transferowanych zawodników. Nie żałuję, że pozyskałem Kubę z klauzulą w takiej wysokości. Żałuję, że nie było nas stać na jej podniesienie w trakcie sezonu.
Zabrakło tak naprawdę kilku dni, gdyż równolegle toczyły się rozmowy z Crystal Palace i jednym niemieckim klubem odnośnie Jarka Jacha. Gdyby Anglicy wcześniej zaakceptowali nasze warunki, mielibyśmy pieniądze na podpisanie nowego kontraktu ze Świerczokiem. Rozmawialiśmy zresztą z Darkiem Motałą z zawodnikiem w tej sprawie dając do zrozumienia, że pracujemy nad nową ofertą dla niego.
Dziś już mogę zdradzić, że kilka dni przed jego odejściem do Bułgarii rozpoczęliśmy rozmowy z jednym z angielskich klubów z Championship. Anglicy nie wiedzieli, że zawodnik posiada klauzulę wykupu, a pierwsze kwoty wymienione w niezobowiązujących rozmowach były kilkukrotnie wyższe niż kwota klauzuli. Kilka dni później prawdopodobnie moglibyśmy przedstawić nazwę tego klubu Kubie i jego agentowi.
Zawodnik wspólnie z agentem zdecydowali się na odejście do Ludogorca Razgrad informując nas o tym dzień przed wylotem na testy medyczne. Nie ukrywam, że byłem mocno rozgoryczony ich decyzją. Mocno związałem się mentalnie z „moimi” letnimi zawodnikami i chciałem, byśmy w takim składzie zagrali cały sezon.
Transfer Jarka Jacha to Pana zdaniem majstersztyk? Udało się uzyskać dość sporą kwotę za tego zawodnika. Proszę przybliżyć kulisy tego transferu, bo chętnych było kilku.
Transfer Jarka to pewnego rodzaju saga w 3 aktach, trwająca kilkanaście miesięcy. Pierwszy akt miał miejsce w sierpniu 2016 roku, gdy Piotr Burlikowski negocjował pierwsze przedłużenie umowy do 30 czerwca 2019 roku.
Drugi akt rozegrał się w I i II kwartale 2017 roku, gdy po rozegraniu przez zawodnika około tysiąca minut podniosłem zapisaną w kontrakcie kwotę klauzuli wykupu zawodnika. Chcąc sprzedać zawodnika za jak najwyższą kwotę ustaliliśmy z agentem zawodnika, że w przypadku zainteresowania Jarkiem będziemy współpracować na rzecz sprzedania go za kwotę wyższą niż kwota klauzuli. Przez ten cały czas wiele klubów wyrażało zainteresowanie Jachem, ale konkretne rozmowy prowadziliśmy jedynie z czterema klubami: rosyjskim, włoskim, niemieckim i angielskim. Ofertę z Rosji odrzucił zawodnik i jego agent. Włoska oferta była poniżej klauzuli, a dodatkowo zwierała system ratalny.
Trzeci akt rozpoczął się w dniu meczu z Wisłą Kraków w grudniu 2017 roku. Zaczęło się od spotkania w hotelu przy lotnisku Balice w Krakowie z przedstawicielami niemieckiego klubu. Niemcy byli mocno zainteresowani zawodnikiem, a co ciekawe w 11-tce na ten mecz trener Lewandowski planował zagrać bez Jarka w podstawowym składzie. Ostatecznie zagraliśmy trójką środkowych obrońców i Łukaszem Janoszką na lewym wahadle, a mecz zakończył się naszym zwycięstwem. Niemcy zaprosili zawodnika i jego agenta do siedziby swojego klubu kilka tygodni później, ale w tym samym czasie prowadziliśmy już zaawansowane rozmowy z angielskim Crystal Palace.
Z Anglikami spotkaliśmy się w niedzielne przedpołudnie w styczniu 2018 roku we wrocławskim hotelu „Monopol”. Kilka dni po spotkaniu doszło do impasu w negocjacjach i pojawiło się ryzyko, że transfer upadnie. Tak naprawdę dopiero w dniu pobytu Jarka w Niemczech uzgodniliśmy ostatnie szczegóły warunków transferu. Do Londynu zawodnik miał lecieć prosto z Monachium i choć bardzo mu się podobało w bazie niemieckiego klubu, to udało mi się na niego wpłynąć, by przed podjęciem decyzji zobaczył również angielski klub od środka. Najwyraźniej uroki Londynu przekonały zawodnika do podpisania kontraktu z Crystal Palace, co przyniosło Zagłębiu niemal dwukrotnie większy dochód w porównaniu do oferty niemieckiej.
Jak wyglądały kulisy negocjacji z Jarosławem Kubickim?
Jarek był wychowankiem, który grał regularnie. Już w kwietniu 2017 roku złożyłem mu ofertę przedłużenia kontraktu, by bez stresu wyjechał na Młodzieżowe Mistrzostwa Europy. Zawodnik i jego agent poprosili o czas na podjęcie decyzji. Być może liczyli, że udział w tym turnieju go wypromuje i podniesie jego wartość. Niestety zawodnik nie zagrał w finałach ani minuty, nie miał okazji pokazać się szerszemu gronu kibiców i agentów. Po samych mistrzostwach nie naciskaliśmy na niego, bo widzieliśmy, że przeżywa tę sytuację. Poczekaliśmy do końca letniego okna transferowego i ponowiliśmy ofertę w sierpniu.
Agent i zawodnik podjęli rozmowy, natomiast ich odpowiedź nie była dla Zagłębia do zaakceptowania. W grudniu kolejny i ostatni raz przesłaliśmy naszą ofertę i umówiliśmy się, że przed wylotem na zimowe zgrupowanie, Jarek na nią odpowie. Nie traciliśmy cierpliwości, natomiast musieliśmy dbać o przyszłość Zagłębia, więc podjęliśmy działania, by zabezpieczyć się na ewentualne odejście Jarosława Kubickiego. Zawodnik w połowie stycznia poinformował nas, że nie jest zainteresowany przedłużeniem umowy na zaproponowanych warunkach. Szanując Jarka za grę w Zagłębiu nie blokowaliśmy mu wylotu na zgrupowanie i nie został przesunięty do rezerw. Chcąc przygotować się na niemal pewne w tej sytuacji odejście Kubickiego pozyskaliśmy Mateusza Matrasa. Zawodnika o nieco innych parametrach – silniejszego i wyższego.
Może zaproponowane warunki były zbyt niskie?
Nie będę operował kwotami ani procentami. Mogę jednak zapewnić, że Jarek mógł liczyć na znaczną podwyżkę na każdym polu. Kontrakty w Zagłębiu skonstruowane są tak, że piłkarze mają zagwarantowaną podstawę i dodatkowe premie za punkt, które w przypadku awansu do grupy mistrzowskiej jeszcze rosną. Do całości dochodzą ewentualne premie za sam podpis pod przedłużeniem umowy.
Zaproponowany kontrakt, w samej podstawie, byłby rekordowym w przypadku wychowanka Zagłębia Lubin. Trudno nam więc zarzucić, że potraktowaliśmy Jarosława Kubickiego w nieodpowiedni sposób, bo mógł liczyć na znaczną podwyżkę wszystkich części składowych kontraktu.
Jakie kluby były nim zainteresowane w zimowym oknie?
Pojawiło się zainteresowanie, a idąc Jarkowi na rękę, chcieliśmy za niego otrzymać co najmniej należny nam ekwiwalent za wyszkolenie plus procenty od kolejnego transferu. Wówczas potencjalny nabywca zrezygnował. Po wygaśnięciu umowy z naszym klubem ten ekwiwalent się nie zmniejszy i przyszły pracodawca Jarosława Kubickiego i tak będzie musiał zapłacić Zagłębiu. To suma, która się nam należy za wszystkie lata, w których zawodnik podnosił swoje umiejętności za co przecież płacił nasz klub.
Europejskie puchary. Po wielu latach kibice mogli ruszyć w Europę. Jak wspomina Pan ten czas? Jakieś anegdoty?
Wątek pucharowy poruszyłem odpowiadając na jedno z wcześniejszych pytań. Czuję niedosyt wyniku rywalizacji z Duńczykami. Szczególnie pierwszy mecz w Lubinie nam nie wyszedł i zbyt łatwo straciliśmy bramki w tym spotkaniu. Cieszy mnie to, że klub wypadł dobrze organizacyjnie – zarówno podczas meczów w Lubinie jak i w zakresie organizacji wyjazdów do Sofii, Belgradu i do Danii. Zapłaciliśmy jedynie jedną karę za stanie ludzi na schodach na sektorze G.
Z ciekawostek przywołam jedynie spotkanie przedmeczowe w Sofii, w restauracji należącej do przyjaciół klubu. Miałem tam okazję poznać Emila Konstandinowa, wybitnego reprezentanta Bułgarii i wymienić z nim kilka uwag na temat futbolu. Podczas tego spotkania otrzymałem telefon od jednego z kibiców jadących na mecz autokarem, który miał problem z przekroczeniem granicy bułgarskiej. Poprosiliśmy stronę bułgarską o pomoc w tej kwestii i tylko jeden z kibiców nie dojechał na mecz 😉
Pamiętam za to epizod podczas rewanżowego meczu ze Steauą Bukareszt, który oglądałem wspólnie z delegacją klubową w loży stadionu przeznaczoną dla naszego klubu. Wszystko było dobrze zorganizowane do momentu, w którym nie strzeliliśmy bramki na 1:0 dla nas. Nagle zgasło światło i wyniesiono catering. Po bramce dla gospodarzy wszystko wróciło do normalności … Szkoda tylko niewykorzystanej sytuacji Rui Miguela. Swoją drogą ciekawe co by się działo z nami przy wyniku 2:0. Siedzący pod naszą lożą rumuńscy kibice przez cały mecz wykonywali w naszym kierunku mało przyjazne gesty…
Czy zmiana Piotra Stokowca na stanowisku trenera była słuszna? Może warto było dać mu jeszcze chwilę na wyjście z kryzysu?
Nie da się dzisiaj sprawdzić, jakie wyniki osiągnąłby klub, gdyby nie doszło do zwolnienia trenera Stokowca. Każdy pamięta, ile razy pojawiały się krytyczne słowa o jakości gry, a pierwsze głosy o konieczności zmiany można było usłyszeć już na jesieni 2016 roku.
Ja nie podzielałem opinii, że należy zmienić trenera po odpadnięciu z Duńczykami, po jesiennym kryzysie wyników w listopadzie 2016 czy w końcówce sezonu zasadniczego 2016/17. Brak awansu do grupy mistrzowskiej również nie zachwiał mojej wiary w trenera, bo każdy kto zna Piotra Stokowca z pewnością powie o jego ogromnym profesjonalizmie, niebywałej rzetelności i zaangażowaniu w pracę. Widziałem kryzys w zespole, wypalenie po sukcesie poprzedniego sezonu i to, że drużyna potrzebuje odświeżenia i nowych nazwisk.
Nie ukrywam, że jako długoletniemu pracownikowi klubu bardzo zależało mi na zdobyciu Pucharu Polski. Przegraliśmy u siebie pierwszy mecz z Koroną w ćwierćfinale i to był dla mnie sygnał do podjęcia decyzji. Pamiętajmy, że pokonaliśmy w tamtej edycji już Cracovię i Jagiellonię. Na ich tle Korona Kielce nie wyglądała specjalnie groźnie. Niestety zespół ponownie wszedł w październikowo-listopadową nostalgię. Znowu mieliśmy serię meczów bez zwycięstwa i postanowiłem podjąć decyzję o zmianie trenera.
Piotrowi Stokowcowi i całemu jego sztabowi dziękuję za ponad 3 lata pracy dla Zagłębia, życząc przy okazji sukcesów w roli trenera klubowego i nie tylko klubowego. Żałuję jedynie, że o mojej decyzji dowiedział się z mediów. To największa porażka tamtej sytuacji, a Piotr nie zasłużył na takie zakończenie swojej pracy w Lubinie. Wyciek takiej informacji, dostępnej dla tak wąskiego grona ludzi, nie powinien mieć miejsca. Z szacunku do Piotra do momentu zwolnienia nie rozmawiałem z żadnym innych trenerem w sprawie zatrudnienia go do zespołu seniorów. Media i kibice często spekulowali odnośnie zmian na ławce trenerskiej Zagłębia, bo “trener A lub B był widziany na Stadionie Zagłębia”. To jednak nie miało nic wspólnego z prawdą.
Czy oprócz Mariusza Lewandowskiego rozmawiano jeszcze z innymi trenerami?
Zrobiłem listę pięciu trenerów, których widziałbym w Lubinie. Nie były to nazwiska osób pracujących ówcześnie w ekstraklasowych klubach. Na liście byli sami Polacy, wśród nich jeden, który dopiero co poprowadził jeden z zespołów w finale obecnej edycji Pucharu Polski.
Ze względu na brak czasu pomiędzy porażką we Wrocławiu z niezwykle osłabionym Śląskiem, a meczem rewanżowym w Kielcach wykonałem jedynie jeden telefon do trenera z licencją UEFA PRO, czyli do Mariusza Lewandowskiego. Moim zdaniem tylko on na tyle znał zespół, by móc szybko go poukładać. Podczas prywatnego i rodzinnego pobytu w Dubaju ponad rok wcześniej spotkaliśmy się i przy kolacji wręczyłem mu zaproszenie na galę 70-lecia klubu oraz pamiątkową koszulkę z numerem 18. W trakcie tego spotkania dużo rozmawialiśmy o klubie, roli trenera w procesie budowania klubu, współpracy z akademią i o wprowadzaniu młodych zawodników do zespołu seniorów.
Wcześniej nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale to spotkanie dało mi mocno do myślenia i zasiało myśl o tym, że może kiedyś popracujemy razem. W mojej ocenie Mariusz ma wszystko, by być bardzo dobrym trenerem. Doświadczenie w grze na poziomie reprezentacyjnym, ligowym i pucharowym. Grał na największych stadionach w towarzystwie i przeciwko bardzo dobrym zawodnikom. Jego trenerami byli uznani fachowcy trenerscy, co daje mu pewną przewagę w postrzeganiu futbolu. Chciałbym podkreślić, że był również wariant dołączenia Mariusza Lewandowskiego do sztabu Piotra Stokowca. Na przeszkodzie zastosowania takiego wariantu stanął niestety ten nieszczęsny przeciek do mediów…
Czy cele na lata 2018-2021 które Pan przedstawił były realnym planem do wykonania przez klub?
W trakcie mojej 13-letniej pracy w klubie, dziennikarze i przedstawiciele innych klubów często pytali o to, co Zagłębie chce osiągnąć, jakim jest klubem i jaki jest cel. Wielokrotnie współuczestniczyłem w tworzeniu dokumentów strategii klubu czy raportów dla właściciela. W treści tych materiałów znajdowały się zapisy, które umieściłem w moim dekalogu Zagłębia ogłoszonym 3 lata temu. Dookreśliłem szczegóły i tak powstał ten plan. Nie wydaje mi się abym w jakikolwiek sposób nagiął rzeczywistość. Plan miał być drogowskazem do pracy w kolejnych latach, a przy okazji odpowiadał na pytanie jakim klubem jest i będzie Zagłębie. Plan pozwalał każdemu zweryfikować czy i w jakim stopniu klub realizuje to co zapowiada bez konieczności czytania ton dokumentów.
Uroczystości na 70-lecie klubu. Proszę opowiedzieć co planowano odnośnie obchodów? Dobrze wiemy, że ze względu na tragedię ograniczono obchody to gali w węższym gronie.
Tragedia w jednej z kopalń naszego właściciela była przede wszystkim ogromnym ciosem dla rodzin i przyjaciół zmarłych. Przez lata współpracowaliśmy z zakładowymi wydziałami spraw socjalnych i nie było mowy, by pozostać przy hucznych obchodach. Ja i mój zespół mocno przeżyliśmy tamten dzień i iskra w naszych oczach mocno przygasła. Jako spółka córka KGHM czuliśmy się członkiem rodziny górniczej. Nie moglibyśmy świętować, mając świadomość, że wokół nas są osoby przeżywające tak wielką stratę. Obchody 70-lecia miały odbyć się w hali RCS-u w Lubinie i być podzielone na dwie części: oficjalną, niezwykle spektakularną dla kibiców z występami muzycznymi i pokazami artystycznymi oraz imprezę dla zaproszonych ponad czterystu gości. Uroczystości 70-lecia odbyły się ostatecznie w dużo skromniejszej formule na sali VIP naszego stadionu, ale też miały swój klimat.
Jak układała się Panu współpraca z RN?
Jak w rodzinie, czasem była wręcz idylla! Zdarzały się jednak momenty trudne, ale ogólnie dobrze wspominam współpracę w członkami RN. Nie demonizowałbym ich wpływu na wyniki sportowe ani nie zarzucał braku znajomości tematów piłkarskich. Każdy z członków był inny, ale ja raczej mile wspominam te osoby. Bogusław Graboń, będący członkiem RN kilka lat przed powołaniem mnie na prezesa, wykonał wielką robotę przy powstawaniu zaplecza infrastrukturalnego akademii. Rzadko się o tym mówi.
Członkowie RN często lobbowali za pozytywnymi dla klubu decyzjami. Jakub Bednarek wspierał klub przed wojewodą dolnośląskim w procedurze możliwości dzierżawy terenu stadionu górniczego czy w pozyskaniu dodatkowych środków na transfery przed letnim oknem 2017.
Nie rozumiem jedynie, dlaczego nie odwołano mnie z funkcji prezesa na posiedzeniu RN i nie przedstawiono choćby jednego powodu odwołania. Wydaje mi się, że po tylu latach pracy zasłużyłem na to. O odwołaniu dowiedziałem się przez telefon podczas rodzinnego wyjazdu zagranicznego. Sposób rozstania pozostawił we mnie poczucie niespełnienia w roli prezesa, ale przede wszystkim mocno odbił się na mojej rodzinie.
Proszę przybliżyć plan modernizacji i przejęcia Stadionu Górniczego. Co dokładnie planowano?
Infrastruktura treningowa ZL jest z jednej strony dobra, ale z drugiej przy tak wielu zespołach jest już niewystarczająca. Proces przejęcia od miasta terenu stadionu górniczego rozpoczął się około roku przed moim odwołaniem. Dzięki przychylności starosty Adama Myrdy i jego pozytywnej rekomendacji naszego wniosku, przeszliśmy do etapu spotkania z ówczesnym wojewodą dolnośląskim. Projekt zakładał 25-letnią dzierżawę, by nie było problemu z corocznym przedłużaniem umowy. Takie były też wymogi dofinansowania ministerialnego w przypadku planowanego remontu górniczego z wykorzystaniem środków własnych i/lub pozyskanych. Uzgodniliśmy większość zapisów umowy i pracowaliśmy nad finalnym kształtem i zakresem umowy. Po weekendzie majowym miała zostać podpisana… no ale tydzień wcześniej mnie odwołano.
Sprzedaż Jarosława Jacha pozwoliła na zabezpieczenie budżetu, ale dawała również możliwość rozpoczęcia mniejszych inwestycji w obszarze stadionu oraz na terenie bazy treningowej. Mam na myśli zaplecze odnowy biologicznej dla akademii, kriokomorę, strefę pracy mediów, nowe miejsca dla vipów oraz murowane punkty cateringowe dla kibiców. Plan modernizacji stadionu górniczego zakładał obrócenie obecnego boiska o 90 stopni w kierunku węzła komunikacyjnego drogi krajowej nr 3 i zbudowanie trybuny z jednej strony na potrzeby 2-ligowe (dla II zespołu i CLJ) oraz powstanie obok podgrzewanego boiska treningowego pomiędzy nowym małym stadionem, a budynkiem bursy.
Jak układała się Panu współpraca z miastem?
Zacznę od tego, że wojna rzadko przynosi pozytywne rezultaty. Ja starałem się zbliżać do miasta, a nie z nim walczyć. Uważałem się za członka społeczności Lubina, dla którego dobrym rozwiązaniem byłoby zagospodarowanie tego terenu z korzyścią dla sportu. Przebudowa odmieniłaby to miejsce, które dziś straszy! Skupiłem się na lobbowaniu wśród osób miejskiego magistratu, by relacje z miastem były co najmniej neutralne. Uważam, że obie strony mogą sobie tylko pomóc w pozytywnym odbiorze Lubina w Polsce. Wiele osób w urzędzie było bardzo przyjaznych klubowi. Żałuję, że zabrakło mi kilku, kilkunastu dni na podpisanie umowy na teren stadionu górniczego.
Jak współpracowało się Panu z dyrektorem Paluszkiem. Za Pana czasów dopięto wszelkie inwestycje w klubie związane z Akademią.
Krzysztofa Paluszka znałem od lat, więc szybko ustaliliśmy warunki współpracy. Obaj widzieliśmy potrzebę stałego rozwoju infrastruktury, zaplecza i rozwoju trenerów. Narzędzia są najbardziej potrzebne do pracy i do oceny pracy pracowników. Wyposażenie zaplecza kuchni i umeblowanie bursy pochłonęło mnóstwo pieniędzy, których nie było w planowanych wydatkach. Sporo pracy kosztowało mnie zaoszczędzenie tych środków w trakcie kilku miesięcy. Żałuję jedynie, że projekt powołania Szkoły Mistrzostwa Sportowego gdzieś przepadł. Wspólnie z Krzysztofem odbyliśmy wiele spotkań właśnie w tym temacie i nawet oglądaliśmy budynki w Lubinie, w którym taka szkoła miała funkcjonować.
Na ile była realna współpraca na linii Górnik Polkowice-Zagłębie Lubin i uczynienie z tego pierwszego klubu satelickiego? Wiem, że za Pana czasów toczyły się takie rozmowy.
Współpraca oficjalna czy nieoficjalna to sprawa drugorzędna, bo i tak wielu zawodników z okolicy po przejściu szkolenia było i jest w Polkowicach. Uważam, że w tym mieście powinien powstać oficjalny klub satelicki co najmniej do momentu gdy drugi zespół nie awansuje do 2 ligi.
Czym dla Zagłębia Lubin miał być projekt skupienia sponsorów w Zagłębie Biznes Klub? Czy to była realna szansa na pozyskanie funduszy na funkcjonowanie klubu? Skąd pomysł żeby Mateusz Bartczak został twarzą tego projektu?
ZBK miał stanowić dodatkową formę wsparcia finansowego rozwoju Akademii. Projekt zakładał, że cała nadwyżka funkcjonowania klubu biznesu pokrywać będzie nieplanowane wydatki. Pod tym hasłem przewodnim zaczęliśmy zapraszać firmy z regionu na biznesowe śniadania. Od początku uważałem, że twarzą klubu biznesu powinien być były piłkarz. Radosław Rogiewicz (twórca ogólnopolskiego projektu klubów biznesu) zaproponował osobę Mateusza Bartczaka, a ja zgodziłem się bez wahania. Mistrz Polski 2007 koordynatorem ZBK – idealne połączenie. Wielu uczestników tych śniadań robiło sobie zdjęcia z Mateuszem doskonale pamiętając go z boiska. Jego postać pomogła niezdecydowanym podjąć decyzję, by dołączyć do grona firm wspierających Zagłębie.
Jak dobrze kojarzę to za Pana czasów pobijano kilkukrotnie rekordy frekwencji. Co oprócz wyniku sportowego pozwalało na przyciąganie kibiców na obiekt?
Z perspektywy czasu uważam, że było to doświadczenie pracowników. Zarówno osób zaangażowanych w proces sprzedaży karnetów i biletów, odpowiedzialnych za współpracę z kibicami i kopalniami oraz z grupami szkolnymi i klubami z regionu.
Lubiński system biletowy w pewnym okresie często zawodził i wiele dni spędziłem (pracując w dziale marketingu) wraz z innymi pracownikami poza godzinami pracy na łączeniu zamówień z wpłatami wykonując przy okazji tysiące połączeń. Na pewno kibicom sporo ułatwiła możliwość zakupu biletów przez ogólnopolski system kupbilet, który udało nam się wdrożyć w Lubinie.
Każdy stadion lepiej wygląda jak jest zapełniony, a doping podczas meczu to coś niezwykłego. Myślę, że ważna jest identyfikacja ludzi z klubem i celami przez klub jasno określonymi. Przejrzystość i prostota planu pozwala na szybką weryfikację. To też skłoniło mnie do ogłoszenia dekalogu.
Dlaczego w 2016 roku zlikwidowano żeńską drużynę Zagłębia Lubin? Jakie był przyczyny tego ruchu?
Wspomniałem o tym wcześniej. Nie byłem w stanie znaleźć w krótkim okresie czasu środków na zespół kobiet, bursę, kuchnię i grę w eliminacjach do LE. Plan budżetowy przewidywał finansowanie żeńskiego zespołu tylko do czerwca. Do dziś pamiętam zawiedzione miny dziewczyn w szatni. Mam nadzieję, ze nigdy więcej nie będę musiał podejmować takiej decyzji.
Dlaczego został Pan odwołany ze stanowiska prezesa? Co było przyczyną?
Sam chciałbym wiedzieć… Było tak wiele plotek co do okoliczności, że przestałem je liczyć. Ja nie sprawdzałem tego wątku.
Jak mówiłem wcześniej, najbardziej dziwne są dla mnie okoliczności odwołania. Kilka dni wcześniej udzielono mi absolutorium, przełożono głosowanie w sprawie wykorzystania nadwyżki przychodów i bum. Siedząc na urlopie w hotelowym lobby odebrałem telefon od przewodniczącego, że zostaję odwołany bez wskazania powodu. Nie rozdrapując ran, nikomu czegoś takiego nie życzę. Myślę jednak, że można było poczekać z tym te kilka dni.
4 maja wróciłem z Turcji i przyjechałem rozliczyć się z klubem. To był chyba najtrudniejszy dzień w moim życiu (zawodowym na pewno). W końcu spędziłem w tym miejscu 13 lat, a po zwolnieniu czekał na mnie w klubowym archiwum tylko jeden karton, do którego wrzucono moje prywatne rzeczy z gabinetu. Podczas pożegnania z zawodnikami i sztabem w szatni zamieniłem się w płaczącego bobra. Pamiętam jedynie, że powiedziałem im żeby nie dali sobie wmówić, że są słabymi piłkarzami.
Co uważa Pan za swój sukces, a co za porażkę w czasie piastowania stanowiska prezesa Zagłębia Lubin?
Pozytywne było to, że przez te ponad 13 lat poznałem tak wielu ludzi, piłkarskiej społeczności lubińskiej i ogólnopolskiej. Każdy z nich miał swój wpływ na moją osobę i sposób zarządzania klubem. Jako prezes współuczestniczyłem w wielu procesach, których prezesi zazwyczaj nie robią. Sukcesem zakończyło się otwarcie budynku akademii zgodnie z czasem i w pełnym wyposażeniu. Całkiem nieźle poszło mi w roli dyrektora sportowego w 2017 roku, gdy do klubu trafili m.in. Bartek Slisz, Kacper Chodyna, Jakub Świerczok, Bartłomiej Pawłowski, Alan Czerwiński. Za moich czasów powstał projekt koszulki meczowej z symbolami miasta, przygotowaliśmy koncepcje nowych stron internetowych klubu i akademii. Udało się też sprawnie pod względem organizacyjnym przeprowadzić klub przez 6 meczów eliminacyjnych do LE w 2016 roku.
Co do porażek – dla mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna!, ale najbardziej szkoda tego co nie udało się skończyć w 2018. Brakuje mi też na pewno przeżycia chwili, gdy kapitan Zagłębia odbiera Puchar Polski. Byłem w Zagłębiu świadkiem trzech podejść, a niesmak po porażce z Groclinem mam do dziś. Pamiętam okoliczności meczu na Stadionie Narodowym, na który wyjątkowo nie pojechałem. Powodem był termin porodu mojego pierwszego dziecka, który miał przyjść na świat 3 maja. Jak się okazało, Adaś urodził się w lubińskim szpitalu dopiero 20 maja i dziś ma już niemal 7 lat. Gdybyśmy wygrali ten finał z Zawiszą, to nazywałby się pewnie Wiktor albo imię dostałby po strzelcu zwycięskiej bramki lub decydującego karnego.
Wspomniał Pan o tym, że syn stawia pierwsze kroki w futbolu. Będzie Pan zachęcał syna do zostania piłkarzem? Dodatkowe treningi indywidualne, trener personalny, czy może zostawi Pan wszystko w jego nogach?
Adaś niedawno skończył 7 lat, w grupie skrzat ma obecnie dwa treningi „piłkarskie” i jeden motoryczny. Myślę, że na ten moment nie będę rozszerzał planu treningowego. Treningi mają przede wszystkim zbudować jego sylwetkę i utrzymać go w dobrej kondycji. Za jakiś czas zdecydujemy z żoną co do ewentualnego rozszerzenia zakresu treningu. Młodszy Kacper dołączył do najmłodszej grupy dwa tygodnie temu. Na dziś wykazuje większe zainteresowanie piłką choć ma dopiero trzy i pół roku.
Gdy po rozstaniu z Zagłębiem rozpoczął Pan nowy etap zawodowy, miał Pan wrażenie, że w końcu może spokojnie żyć i planować, a wszystko trochę jakby zwolniło?
Zawodowa część życia zwolniła na początku, ale prywatnie wychowanie dwójki dzieci to z każdym miesiącem coraz większe wyzwanie. Zarządzanie ośrodkiem kultury i prowadzenie stowarzyszenia piłkarskiego MKP Wołów jest mocno czasochłonne nie zostawia dużo wolnego czasu.
Ile razy miał Pan w głowie myśl – A może by to rzucić w cholerę i wyjechać w Bieszczady?
Ja lubię jak się coś dzieje, a w Bieszczadach mógłby spędzić co najwyżej dwutygodniowy urlop.
Czego nauczył Pana świat piłki, co sprawdza się też poza nim?
Przede wszystkim walki do samego końca i nie poddawania się nawet w najtrudniejszych momentach.
Mówi się, że z boku czasem widać więcej, proszę więc powiedzieć, jak patrzy Pan na Zagłębie, ale również całą ligę z perspektywy kibica?
Prowadząc klub czwartoligowy, posiadający ponad 150 osobową szkółkę brakuje mi większego zainteresowania ze strony klubów z wyższych lig. Pomoc mniejszym klubom przyniesie korzyść wszystkim, a patrząc na pochodzenie kadrowiczów reprezentacji narodowej mamy tego dowód. Większość zawodników do 15 roku życia trenowało w małych klubach. Program klubów partnerskich powinien być jak najszerszy, by poziom sportowy zawodników trafiających do Ekstraklasy i 1. ligi był jak najwyższy.
Przez wiele lat miał Pan okazję zobaczyć dużą część futbolowej Polski, nie tylko z poziomu loży VIP, ale także jako szeregowy pracownik. Jak więc wygląda ta nasza futbolowa rzeczywistość?
Infrastrukturalnie 2021 rok do 2005, gdy zaczynałem w Lubinie to inny świat. Sportowo mamy jednak jeszcze bardzo dużo do zrobienia i martwi mnie duży napływ obcokrajowców do polskich klubów. Posiadanie zawodników mocno podnoszących poziom rozumiem jak najbardziej, ale niektóre kluby jakby poszły za daleko w tym kierunku. Co dziwne bardzo dużo obcokrajowców jest również w niższych ligach. W Niemczech swego czasu było powiedzenie, że obcokrajowiec musi być lepszy do rodzimego zawodnika. Przywiązywałbym większą wagę do szkolenia i scoutingu wewnętrznego niż transferowania średniej klasy obcokrajowców.
W tamtym czasie wiele klubów (czy raczej wiele miast) swoje stadiony dopiero budowało. Który z nich zrobił na Panu największe wrażenie?
Najbardziej podoba mi się stadion w Gdańsku, ale Stadion Narodowy czy obiekt w Białymstoku prezentują się rewelacyjnie. Bardzo dobrze, że stadiony się zmieniają i zapewniają kibicom odpowiednie warunki do oglądania meczów.
Myśli Pan, że dogonimy kiedyś Europę, czy raczej nie ma na to szans?
Nie gońmy tylko budujmy swoją tożsamość ligową. Czeska liga jest gorzej „opakowana” od naszej, ale czeskie kluby mają od lat lepsze wyniki sportowe. Chciałbym, by nasza liga się czymś wyróżniała, np. udziałem w grze młodych zawodników. To spowoduje jeszcze większe transfery do poważnych lig i lepsze finanse dla klubów. Rzadko zarabiamy na transferach obcokrajowców naprawdę duże pieniądze.
Czy polski klub może być łakomym kąskiem dla jakiegoś Romana Abramowicza, czy szejków arabskich?
Jako klub satelicki tak, ale mając do wyboru Polskę czy Hiszpanię chyba wszyscy poszliby na gotowca z półwyspu Iberyjskiego. Nie wyklucza to jednak mniejszych projektów i inwestowania kilkunastu czy kilkudziesięciu milionów EUR w polski klub.
Zadałem to pytanie byłemu przewodniczącemu RN Mariuszowi Bobrowi i ciekaw jestem, co Pan na to odpowie: Czy jeśli zamknie Pan oczy i zacznie w wyobraźni układać różne klocki na różne sposoby, jest w stanie sobie wyobrazić scenariusz, w którym ZL jest czołowym klubem Polski?. Takim żelaznym TOP4 powiedzmy, który większym od siebie jak Lech, Wisła czy Legia będzie rzucał rękawicę co sezon?
Chciałbym, by Zagłębie tak jak i polska liga miały swoją tożsamość: dobrze zarządzanego klubu przyjaznego lokalnej społeczności walczącego o jak najwyższe miejsce w tabeli, ale opartego na regionie – na ludziach regionu w klubie i wychowankach na boisku. Być może nie przyniesie to corocznej walki o ligowy TOP, ale zbuduje na nowo atmosferę na trybunach. Jeszcze przed pandemią frekwencja na stadionie mocno spadła, co mnie martwi najbardziej. Sukcesy bez kibiców nie dają odpowiedniej satysfakcji.
Proszę mi powiedzieć, jak to jest z derbami? Kibice są nakręceni dodatkowo, wiadomo, ale czy piłkarze również? Często przecież żaden z nich nie jest w żaden sposób związany emocjonalnie z żadnym z klubów, więc i o animozjach chyba nie ma mowy?
To jest mocno indywidualna sprawa, pamiętam zawodników bez „lubińskiego” pochodzenia, którzy derby traktowali w wyjątkowy sposób. Zauważyłem, że często wynikało to z faktu, że wcześniej sami uczestniczyli w meczach derbowych w swoich poprzednich klubach.
Często w wywiadach pada sformułowanie „jego spojrzenie na piłkę”. No więc jak piłkę widzi Robert Sadowski? Jest jakiś konkretny schemat, który ceni Pan najbardziej?
Ja swoje spojrzenie pokazałem poprzez plan w kwietniu 2018 roku. Sport powinien być zarządzany z pewną perspektywą, a nie krótkoterminowo. Takie podejście nie znajduje często uznania w oczach kibiców, ale w 2016 roku zamiast zwiększyć środki na transfery wydaliśmy je na wyposażenie kuchni i pokojów w bursie. Sukces seniorów nie powinien być osiągany kosztem szkolenia w akademii. Przykłady Białka, Jacha i Slisza pokazują, że najwięcej nasz klub zarobił na młodych zawodnikach szkolonych przez co najmniej rok właśnie poza zespołem seniorskim. Skoro akademia daje realne korzyści to chyba najlepszy znak, że należy zapewnić im coraz lepsze funkcjonowanie na przyszłość. Podobne rozwiązania wprowadzam w MKP Wołów, gdzie od ponad roku mamy obowiązkowe treningi motoryczne dla wszystkich grup wiekowych. Od lipca zespół juniora młodszego będzie prowadził trener z licencja UEFA A i wieloletnim doświadczeniem w piłce seniorskiej. Chcemy znacznie zwiększyć udział zawodników z naszej gminy w zespole seniorskim grającym w 4 lidze. Liczymy się z ryzykiem spadku, ale takie są cele klubu.
Jest Pan marketingowcem z 11 letnim doświadczeniem, więc może ma Pan swoją diagnozę, dlaczego nie potrafimy nawet na tym polu rywalizować z klubami z Europy?
Z marketingiem klubowym jest już coraz lepiej, ale mimo to frekwencja na trybunach często jest daleka od oczekiwań. Standard życia mocno się poprawa, co wiąże się z oczekiwaniami kibiców od klubów. Nadal nie ma ogólnopolskiej mody na chodzenie na wydarzenia sportowe. Stadiony ligowe zbyt rzadko wypełniają się do ostatniego miejsca. Chyba jedynie żużel utrzymuje trwały trend w kierunku budowania popularności swojej dyscypliny, ale w tej lidze jeżdżą naprawdę najlepsi zawodnicy na świecie.
Czy w piłce pieniądze rozwiązują wszystkie problemy?
Przede wszystkim trzeba mieć pomysł na ich wydatkowanie. Będąc prezesem Zagłębia nigdy nie miałem momentu, w którym mógłbym sobie pozwolić na wydawanie środków na lewo i prawo. Ja nie jestem zwolennikiem wydawania pieniędzy na transfery, a na rozwój infrastruktury i podnoszenie standardów pracy i kwalifikacji pracowników. Na szczęście w sporcie nie zawsze wygrywa ten, który ma najwięcej pieniędzy.
Czy chciałby Pan w przyszłości jeszcze raz wsiąść na tego konia? Czy to jako prezes, czy w innej roli? Z tego co wiem, miał Pan kilka różnych propozycji.
Decyzja o czasowym odejściu z rynku piłkarskiego była w pełni świadoma i podjęta ze względów rodzinnych. Nie chcieliśmy z żoną zmieniać miejsca zamieszkania, a wszystkie konkretne propozycje były z miast oddalonych o co najmniej 150 km. Myślę, że przyjdzie czas na powrót do profesjonalnej piłki jak nasze dzieci będą bardziej samodzielne.
Czy MBA, które ostatnio Pan ukończył, było robione właśnie w tym kierunku?
MBA w zakresie zarządzania w administracji publicznej to w teorii bardziej podniesienie moich kwalifikacji zawodowych w obszarze, w którym pracuję obecnie. Studia MBA maja jednak na tyle uniwersalny charakter, że podnoszą kompetencje do zarządzania pracą w każdej branży. Polecam z całą pewności osobom kierującym zespołami ludzi, a zarządzanie klubem jest bardzo podobne do zarządzania jednostką kulturalną.
W ostatnich dniach w Zagłębiu mamy sporo przetasowań. Przede wszystkim w Akademii, gdzie kończymy „Niderlandzki” etap, a stery przejął Adam Buczek. Uważa Pan, że to dobry kierunek?
Moim zdaniem Zagłębie powinno być mocno „lubińskie”, co nie oznacza zamykania się na fachowców z kraju czy obcokrajowców. Powinniśmy czerpać z ich wiedzy, ale najważniejsze posady obsadzałbym ludźmi regionu. Oni najczęściej zostaną w Lubinie na dłużej. Najważniejsze, by inwestować w rozwój kompetencji tych osób. Szkolenia, nowoczesny sprzęt do realizacji planów treningowych czy granie sparingów z lepszymi od siebie i poznawanie nowych stylów gry. Adama znam od pierwszych dni pracy w klubie i zawsze mieliśmy dobre relacje. Powierzenie mu roli dyrektora akademii to dobre rozwiązanie dla obu stron. Mocno trzymam za niego kciuki i dzwoniłem do niego chwilę po ogłoszeniu tej decyzji. Adam, powodzenia!
Całkiem niedawno klub ogłosił pierwsze inwestycje, a dużo kontrowersji wzbudził choćby tor motoryczny. Wielu kibiców twierdzi, że to niepotrzebny wydatek. Jak Pan to widzi?
Baza treningowa Zagłębia robiła wrażenie 5 lat temu, ale przez ostatnie lata wiele klubów mocno zainwestowało w tym obszarze. Nasza przewaga została zniwelowana i dlatego należy poczynić daleko idące starania, by Zagłębie dogoniło rywali. Tor motoryczny z całą pewnością przyniesie wiele korzyści. Osobiście mocno zainwestowałbym w odnowę biologiczną dla akademii i zespołu seniorów. Kriokomora, urządzenia do przyspieszenia procesu regeneracji pomeczowej i tej w trakcie rehabilitacji.
Jest Pan sentymentalny?
W życiu prywatnym raczej nie, a zawodowo zawsze będę miał sentyment do Lubina i do miejsc z nim związanych.
Pytam, bo ostatnio gruchnęła też wiadomość, iż prowadzone są starania o wykup Stadionu Górniczego. Uważa Pan, że ten historyczny stadion będzie wciąż (po odnowieniu) przypominać o historii, czy może ten teren lepiej wykorzystać pod choćby budowę balonu?
Moim zdaniem na terenie obecnego Stadionu Górniczego jest miejsce i na stadion i na balon, choć ja sam byłbym bardziej zwolennikiem podgrzewanego boiska treningowego. Takie zresztą były przymiarki w 2018 roku, ale nie bądźmy sentymentalni..
Czy poza piłką, jest jeszcze czas na jakieś inne pasje? Na co poświęcał Pan najwięcej czasu poza piłką? Książka, film?
Dużo oglądam filmów i seriali, lubię czytać choć coraz trudniej znaleźć na to czas. Częściej czytam dzieciom niż coś dla dorosłych.
Czym obecnie się Pan zajmuje?
Od ponad dwóch lat pracuję w moim rodzinnym mieście w Wołowskim Ośrodku Kultury i społecznie prowadzę klub piłkarski MKP Wołów. Mamy obecnie ponad 150 trenujących w 8 grupach wiekowych i zespół seniorów występujący w 4 lidze. Co warte podkreślenia od roku wszystkie nasze grupy mają regularne treningi motoryczne. Mam żonę i dwójkę dzieci, a nasz starszy syn od półtora roku trenuje piłkę nożną. Młodszy zacznie edukację piłkarską od czerwca. Generalnie mam zdecydowanie więcej czasu dla rodziny, bo pracując w Zagłębiu było się w pracy cały dzień – telefon nie przestawał dzwonić 😉 Wakacje trzeba było planować z terminarzem w ręku, a przez te 13 lat ominąłem jedynie dwa mecze w Lubinie. Korzystając z okazji pozdrawiam całą lubińską społeczność piłkarską.