Jerzy Kosiński ur. 4 października 1954 roku w Dzierżoniowie. Lubiński fotograf związany z miastem od 1973 roku. Dzięki jego zdjęciom możemy oglądać i podziwiać zmieniające się miasto i otoczenie. Laureat wielu nagród, organizator i uczestnik niezliczonej ilości warsztatów. Człowiek, który udokumentował niezliczoną ilość meczów Zagłębia Lubin na swoich fotografiach.
Jak potoczyły się Pana losy, że trafił Pan z Dzierżoniowa do Lubina?
W Dzierżoniowie kończyłem zawodówkę przy Radiobudzie. Wtedy to była liczącą się mocno szkoła. Nas po tej zawodówce traktowali na kopalni jak ludzi po technikum, a technicy byli jak inżynierowie.
Był bardzo wysoki poziom szkoły i pamiętam taką sytuację, jak trafiłem na kopalnię w Lubinie, że inżynierowi tłumaczyłem schematy, bo nie potrafił ich odczytać. Któregoś pięknego dnia do naszej szkoły przyjechał dyrektor ds. pracowniczych ZG Lubin, Edward Krzyżanowski. Zebrano wszystkich tokarzy, ślusarzy i mechaników samochodowych kończących szkołę, na spotkanie z nim. Krzyżanowski powiedział, że praca i technika na kopalni na nas czeka, że mamy szansę rozwoju.
Po spotkaniu wróciłem do domu i oznajmiłem rodzicom, że chcę jechać pracować do Lubina. Ojciec uświadamiał mi, że to ciężki kawał chleba, bo sam pracował w kopalni węgla. W taki oto sposób trafiłem do Lubina jako młody chłopak.
Czyli można stwierdzić, że wyjazd do Lubina zmienił Pana życie?
W pewnym sensie tak. Do Lubina przyjechałem jako młody chłopak w 1973 roku. Tutaj skończyłem technikum, później zrobiłem studia i przez ostatnie 14 lat byłem bhpowcem i doczekałem emerytury.
Koledzy, którzy zostali w Dzierżoniowie powykańczali się. Lubin to było małe Eldorado. Miasto i kopalnie szybko się rozwijały i przyciągały ludzi z całej Polski. Z kopalni dostałem mieszkanie, które potem nawet dwa razy zmieniałem. Pamiętam pierwszy dzień, jak przyjechaliśmy, a było nas 2 ślusarzy i 23 mechaników samochodowych. Większość prac robiło się ręcznie bez wspomagania sprzętu.
Po pierwszym dniu pracy byłem zajechany, jak koń szmaciarza. Pomyślałem, że zdrzemnę się chwilę i później pójdę do sklepu, bo był czynny tylko do 18. Obudziłem się o 4 rano i głodny poszedłem na kopalnię. Dobrze, że koledzy mieli więcej jedzenia, to się ze mną podzielili. Po paru dniach stwierdziłem, że mam dość i wolę iść do wojska, a później uciekam z Lubina i nie chcę pracować na kopalni.
Po odbyciu służby wojskowej jednak zostałem. Człowiek się ożenił, ustatkował, dostał mieszkanie, później pojawiły się dzieci.
A gdzie Pan mieszkał na początku po przyjeździe? Jak wyglądało wtedy miasto?
Mieszkałem w hotelu w D-25. Lubin w porównaniu do Dzierżoniowa to była „wiocha”. Wiele osób mówiło „gdzie ja przyjechałem”. Kulturalnie miasto się bardzo szybko rozwijało i to było widoczne gołym okiem.
Dużą popularnością w tamtym czasie cieszyły się zakładowe czy spółdzielcze domy kultury, które gwarantowały rozrywkę górnikom czy ich dzieciom. Masa koncertów odbywała się w słynnym Żurawiu. Niestety w obecnych czasach takie placówki się zamyka i twierdzi się, że są zbędne.
Zanim przejdziemy do Pana pasji związanej z fotografią, to słyszałem, że miał Pan jeszcze pasję muzyczną. Prawda to?
W Dzierżoniowie jako 13-latek zgłosiłem się do orkiestry dętej i zacząłem grać na tubie. Z orkiestrą dętą „Silesiana” grałem na wielu uroczystościach. Po przyjeździe do Lubina również zgłosiłem się do zespołu. Zajęcia odbywały się w SP 4. Dzięki temu faktowi mogłem zagrać dla Papieża Jana Pawła II podczas jego pierwszej wizyty w Polsce.
Jak zaczął Pan przygodę z fotografią?
Od lat najmłodszych miałem kontakt z fotografią. Na komunię dostałem pierwszy swój aparat. Była to mała Smiena. Na początku wiedziałem tylko gdzie pstryknąć. Zainteresowałem się fotografią i zacząłem czytać książki o niej i szukać informacji gdzie się tylko da. W harcerstwie należałem do kółka fotograficznego.
Kontynuował Pan naukę w tym kierunku po przyjeździe do Lubina?
Z Dzierżoniowa przyjechałem do Lubina w wieku 19 lat i dostałem pracę na kopalni. Po ośmiu latach pracy na dole – ZG Lubin, oddział szybowy – pomyślałem o górze. Ukończyłem Technikum Górnictwa Rud i zdałem maturę. Później zrobiłem pomaturalne Studium Filmowo-Fotograficzne. Miałem to zrobić w dwa lata, ale przez stan wojenny przedłużyło się to o kolejne dwa.
To pewnie fotografował Pan wydarzenia z sierpnia 1982 roku w Lubinie.
Tak. Na początku wpadałem do znajomych i robiłem zdjęcia z góry, z mieszkań. W jednej sytuacji dla mnie osobiście mogło się to skończyć utratą życia. O mało nie zginąłem przed gazownią. Ja leciałem wzdłuż ul. Odrodzenia w stronę Rynku. Usłyszałem, że jadą za mną, to przeskoczyłem płot gazowni i się schowałem w krzakach. Po chwili myśląc, że się uspokoiło, wziąłem aparat i podniosłem się do góry, a tam sześciu funkcjonariuszy ZOMO przeładowało broń i wycelowało we mnie. Ja stanąłem jak wryty i nie wiedziałem co zrobić. Całe szczęście trzeźwy i przytomny był ich dowódca, który ich zbeształ i kazał iść na mały kościół. Ze mnie wtedy zeszło powietrze całkowicie i usłyszałem tylko, jak koleżanka z budynku obok krzyczała, żebym przybiegł do niej i robił zdjęcia od niej z mieszkania.
Nie wiedziałem i nie miałem pojęcia, że milicja zorganizuje takie siły i dojdzie do strzałów. Miało się odbyć zebranie w Rynku i manifestacja. Krzysiek Raczkowiak uchwycił te tragiczne momenty tych wydarzeń i jego zdjęcia zyskały sławę. Wiem, że moje zdjęcia lubińska Solidarność wysyłała do Paryża. Niestety nie mam pojęcia gdzie i kto publikował te zdjęcia. Później słyszałem tylko, że ktoś zrobił na tym interes.
Proszę przybliżyć jak funkcjonował Pan na ZG Lubin?
Od 1981 roku pracowałem w pracowni fotograficznej z Januszem Budnickim, który później wyjechał do Niemiec. Po odejściu Janusza zostałem sam i mój dyrektor, Śp. Kazimierz Ziaja, powiedział do mnie, że mam się kształcić we wszystkich dziedzinach fotografii i dostaję wolną rękę.
A pod jaki dział Pan podlegał?
Podlegałem pod Dział Informacji i Propagandy jak to kiedyś pięknie nazywano. Najpierw był on na ZG Lubin, a później przeniesiono nas do Zakładowego Domu Kultury. Jak zostałem fotografem zakładowym, to tam trafiłem docelowo.
W D-25 mieliśmy swoje pracownie tzn. ja fotograficzną, Bożenna Wegneris, Ewa Chlebowska i Wojtek Olszewski plastyczne. Poza tym funkcjonował jeszcze radiowęzeł i zakładowa gazeta, które również wchodziły w skład naszego działu. W późniejszym czasie radiowęzeł przerzucono na szyb główny. Jeśli dobrze pamiętam, to gazeta zakładowa za moich czasów już chyba nie wychodziła, ale tego nie jestem pewny.
Jak Pan zdobywał negatywy czy potrzebny sprzęt do fotografowania. To chyba nie była taka prosta sprawa?
Najtrudniej było o negatywy. Jeździłem po nie np. do Warszawy, żeby kupić taśmę filmową i robić na niej zdjęcia. Papiery i chemię raczej się zdobywało. Dostać dobre negatywy to był problem.
Korzystałem najczęściej z polskich lub radzieckich Foto 65. Dopiero jak poznałem w Warszawie kilku chłopaków, którzy powiedzieli mi do kogo najlepiej się zgłosić to dostawałem tą filmową NP 55 i mogłem robić porządniejsze zdjęcia. Czułość tego była za mała, ale trzeba było sobie radzić.
Pana przyjaźń z Wojtkiem Olszewskim. Proszę przybliżyć tą znajomość.
Z Wojtkiem Olszewskim znamy się z pracy z ZG Lubin. Pracowaliśmy wspólnie w Dziale Informacji i Propagandy. W D-25 Wojtek miał na dole swoją pracownię, gdzie wykonywał wszystkie prace i gdy skończył, to przybiegał do mnie i robiłem zdjęcia tych prac.
A jak się układała Panom współpraca w Domu Kultury?
W Domu Kultury urządzaliśmy wspólne spotkania czy dyskoteki. Na Barbórkę najczęściej przygotowywaliśmy na Lampowni wystawy, na których prezentowaliśmy moje zdjęcia.
Sprowadzaliśmy na koncerty naprawdę znakomite postaci. Beniu Ładysz uwielbiał u nas występować. Świetny człowiek, pełna kultura i ten głos. Śpiewał basem-barytonem. Lubił bardzo Wojtka, a Wojtek często w prezencie dawał mu czekanki.
Młodzież bardzo chętnie korzystała z Domu Kultury i non stop coś kombinowaliśmy, żeby umilić i zorganizować im czas. Prowadziłem zajęcia fotograficzne przy ZG Lubin i uczęszczało na nie prawie 20 osób. Młodzież miała spory wachlarz możliwości i zajęć. Z wieloma osobami z tamtego okresu do dziś dnia utrzymuję kontakt i się spotykamy. W Muzeum pracuje Marta Czerniawska, którą wprowadzałem w tajniki fotografii.
A jak doszło do tego, że zaczął Pan fotografować mecze piłkarskie Zagłębia Lubin?
Kolega podpadł i musieli dać kogoś na jego miejsce. W ten sposób zostałem fotografem zakładowym. Jak dobrze wiadomo ZG Lubin miało pod opieką piłkarzy Zagłębia, więc dyrektor ekonomiczny, Mieczysław Kulczycki, wciągnął mnie w piłkę nożną.
Jako fotograf zakładowy obskakiwałem praktycznie wszystkie mecze. Zagłębie wtedy bardzo dobrze grało, więc mocno się w to wciągnąłem.
A jak było z drugim podejściem do Zagłębia Lubin w trochę innej roli?
W 2002 roku straciłem pracę w ZG Lubin. Śp. Wiktor Błądek przyjął mnie do pracy do działu bhp na ZG Rudna. Błądek kochał piłkę nożną i Zagłębie Lubin. Ściągnął ze Szczecina trenera Różańskiego, z którym jeździłem na mecze przeciwników Zagłębia z kamerą i je nagrywałem. Różański opracowywał te mecze i przygotowywał analizy. W ten sposób robiliśmy rozpracowanie przeciwnika, z którym graliśmy tydzień później.
Trener Besek dostawał od nas gotowy materiał o przeciwnej drużynie. Awansowaliśmy wtedy do pierwszej ligi po rocznych wojażach na drugoligowych boiskach. Wszystko było fajnie, dopóki nie dowiedziałem się, że Fiutowski sprzedał trzy mecze. Stwierdziłem wtedy, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Zraziło mnie to bardzo i dałem sobie z tym spokój. Wiem dobrze, że Wiktor Błądek mocno to przeżył.
Mieliśmy spore szczęście jeśli chodzi o kontynuację fotografowania piłkarskiego Zagłębia, bo po Panu nastał czas Tomka Folty. Co Pan sądzi o Tomku?
Tomek Folta godnie mnie zastąpił i jest 100% lepszy ode mnie. Ma dobry sprzęt i potrafi z niego korzystać. Zawsze mi wspomina, że brał ze mnie przykład. Fotografuje wydarzenia sportowe w Lubinie i cieszę się, że jest ciągłość lubińskiej fotografii. W Muzeum Tomek obecnie opracowuje moje zdjęcia i publikuje je na muzealnym fanpejdżu (tutaj: https://www.facebook.com/media/set/?vanity=MuzeumLubin&set=a.2573362892738441)
Czy przekazał już Pan wszystko co posiada?
Mam jeszcze sporo negatywów nad którymi pracuję i w najbliższym czasie oddam kolejne do Muzeum. Wynajduję co chwilę coś nowego w zakamarkach mojej pracowni. Robiłem tysiące zdjęć i nie miałem czasu tego ciąć i opisywać. Posiadam nadal tysiące negatywów, z których 1/3 dopiero skatalogowałem i myślę, że nie raz jeszcze odnajdę zdjęcia z jakiegoś meczu Zagłębia.
A gdzie Pan publikował swoje zdjęcia?
Publikowałem w Przeglądzie Sportowym i gazetach regionalnych takich jak: Konkrety, Robotnicza, Gazeta Wrocławska, Słowo Polskie, Perspektywy, Polityka czy Kobieta i życie. Moje zdjęcia trafiały również do Polskiej Miedzi. Z Legnicy jak nie mógł przyjechać Piotrek Krzyżanowski to brano ode mnie zdjęcia.
Zdjęcia z wydarzeń sierpniowych w Lubinie w 1982 roku przekazałem Solidarności i z tego co wiem, były publikowane gdzieś w Paryżu. Na 70-lecie klubu, Zagłębie Lubin wykorzystało parę moich zdjęć w książce.
Czy w Lubinie było jakieś koło czy stowarzyszenie skupiające lokalnych twórców czy artystów?
Teraz nie należymy już do ZG Lubin, ale kiedyś było Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury, które powstało przy kopalni. Stowarzyszenie skupiało poza pracownikami ZG Lubin również twórców spoza miasta i kopalni. Później ze względu na człon Robotnicze i robienie z nas komunistów musieliśmy zmienić nazwę na Lubińskie Stowarzyszenie Twórców Kultury działające przy Młodzieżowym Domu Kultury w Lubinie. Dzięki temu prosperujemy do dzisiejszego dnia.
Głównym problemem oczywiście okazały się pieniądze, więc stwierdzono, że człon robotnicze jest dobrym pretekstem do niefinansowania nas. Swoje malarstwo wystawiała rodzina Klaudelów, Bogumiła i Marian Dziubkowie, Helena Pierard, Joanna Bagińska, Bernard Szczaniecki, Jan Gabrysiak, Maria Fedorczak. Rzeźby: Czesław Moriks, Mieczysław Nowak czy Bernard Szczawiecki. Tkactwo: Maria Białek, Katarzyna Rudnik i Daniela Klaudela. Fotografie oprócz mojej osoby prezentowali Jan Stelczyk, Zdzisław Sokołowski, Leszek Oleśki, Wojciech Wdowiak, Joanna Podgórska.
Proszę opowiedzieć o warsztatach „DIASTAR” i kontynuowaniu tej inicjatywy.
AlterDIASTAR jest kontynuacją warsztatów DIASTAR, które organizowane były przez lokalne Robotnicze Stowarzyszenie Twórców Kultury. Przez 28 lat odbywały się w Starachowicach. Od ośmiu lat Ogólnopolskie Warsztaty Fotograficzne odbywają się w różnych miastach Polski: w Iłży (w latach 2010-2011), w Kutnie (2012), Świdniku (2013), Lubinie (2014-2015) i Wilanowie (2016). Niestety w tym roku nie odbyły się ze względu na wirusa. Miały się odbyć pod Kutnem.
Czy trudno było zorganizować lubiński „alterDIASTAR”?
Zorganizowałem VI Ogólnopolskie Warsztaty Fotograficzne w Lubinie, które odbyły się w dniach 3-4 lipca 2015 roku. Byłem organizatorem i uczestnikiem. Uczestnicy warsztatów mieli możliwość sfotografować Zakłady Wzbogacania Rud i KGHM Zanam. Rok wcześniej V edycja warsztatów odbyła się w Hucie Miedzi w Legnicy, w Głogowie, HM Cedynia i w Zakładach Górniczych Lubin, Rudna i Polkowice Sieroszowice.
Uczestnicy byli zadowoleni. Muszę przyznać, że przy tych warsztatach Starostwo i Urząd Miasta Lubina stanęli na wysokości zadania i bardzo dużo mi pomogli, głównie przy ufundowaniu gadżetów i nagród.
O ciekawy wątek. Jak do pańskich inicjatyw podchodzi klub, miasto czy lokalne instytucje? Dlaczego nie wykorzystuje się lokalnych artystów, fotografów etc.?
Od 47 lat jestem związany z Lubinem. Miasto tylko raz zorganizowało dla lokalnych fotografów sesje i wydano z tego album. Ogólnie to ma się nas w czterech literach. Wolą ściągać np. fotografów z Bydgoszczy czy Wrocławia niż wykorzystać potencjał lubińskich fotografów.
Nie pamiętam już, w którym folderze to było, ale przyjezdny fotograf wykonał takie zdjęcia, że ja bym się ich wstydził na jego miejscu. On dostaje zlecenie, przyjeżdża i nie interesuje go, jaka jest pogoda, pora dnia. Robi zdjęcia i jedzie dalej. My miejscowi wiemy kiedy i gdzie są najlepsze warunki na wykonanie danego zdjęcia, żyjemy tutaj, obserwujemy miasto i wiemy doskonale jak najlepiej je pokazać.
Muza również nie wykorzystuje naszych zbiorów żeby je pokazać szerszej publiczności.
A gdzie poza Lubinem były wystawiane Pana prace?
W wielu miejscach. W Kutnie w Muzeum Regionalnym wspólnie z Jerzym Cebulą wystawialiśmy zdjęcia muzyków. Skupiliśmy się na uchwyceniu mimiki twarzy wykonawców.
Dzięki kilku wyjazdom do Wilna z Górniczym Chórem Męskim w latach 1993-1994 udało mi się wykonać dokumentację fotograficzną miasta i okolic, która została wystawiona w Instytucie Polskim w Wilnie.
Miał Pan okazję odwiedzić nowy stadion Zagłębia i zrobić jakieś zdjęcia?
Byłem raz żeby zobaczyć jak się fotografuje. Świetne oświetlenie, które pozwala na zrobienie dobrych zdjęć. Cyfrówką można poszaleć. Myślę, że na negatywach też dobre zdjęcia by wyszły.
Czy nie czuje się Pan czasami zapomnianym fotografem w Lubinie? Pracując przy klubowej historii widzę ile osób zostało zapomnianych przez klub, miasto i lokalną społeczność.
Niestety żyje się tu i teraz. Nie pamięta się o wielu zasłużonych ludziach. Dokumentacja gdzieś poginęła, nikt się tym nie zajmował lub leży gdzieś w piwnicach i gnije. Takie są realia. Ludziom teraz nie zależy na historii lub jest spychana na margines. Żyją na co dzień i tyle.
Czy uczelnie lub szkoły korzystały z Pana wiedzy i doświadczenia?
Tak. Prowadziłem zajęcia w Studium Animacji Kultury w Lubinie oraz zajęcia z Fotografii i Fotografiki dla młodzieży z I LO z klas humanistyczno-dziennikarskich. Nie wiem jak to obecnie wygląda bo od kilku lat nikt się do mnie już nie zgłaszał.
Z tego co wiem fotografia u Kosińskich jest kontynuowana przez kolejne pokolenia.
Tak, moja najstarsza córka Joanna kontynuuje tradycje fotograficzne. Skończyła Fotografikę w Zielonej Górze. Moja wnuczka Eleonora również przejawia zamiłowanie do fotografii i kto wie jak potoczą się jej losy.
Rozglądajcie się uważnie wokół siebie, przemierzając miasto, bo nigdy nie wiecie kiedy uchwyci Was Pan Jerzy. Aparat i laseczka to jego nieodłączne atrybuty podczas spacerów po mieście. Na koniec przesłanie od Pana Jerzego: „Ludzie fotografujcie wszystko, bo czas szybko ucieka a wokół wszystko się zmienia”.