Zygmunt Kogut ur. 1 kwietnia 1983 roku. Związany zawodowo z Zagłębiem Lubin prawie 10 lat. Piastował stanowisko rzecznika prasowego klubu.
Jak rozpoczęła się Pana przygoda z Zagłębiem Lubin w roli rzecznika?
Zaczęło się od stażu zaraz po studiach. Kolega umówił mnie z ówczesnym dyrektorem marketingu Arkiem Trzeciakiewiczem na rozmowę i chyba zaprezentowałem się na tyle dobrze, że się dostałem. Przykuśtykałem na tę rozmowę, bo miałem skręconą nogę (kontuzja podczas wesela kolegi). Wszyscy myśleli, że pewnie podczas gry w piłkę, skoro się nią interesuję. Za kilka dni miałem bronić moją pracę magisterską. Wszystko się jednak udało i po obronie zacząłem staż.
Jakie były początki?
Trafiłem na bardzo ciekawy czas, bo Zagłębie było aktualnym mistrzem Polski i przygotowywało się do meczów ze Steauą Bukareszt. Staż zaczął się z przytupem, bo od spotkania idoli z dzieciństwa i wczesnej młodości: George Hagiego czy Adriana Ilie.
W Zagłębiu największe wrażenie robili oczywiście Maciek Iwański, Manuel Arboleda i Michał Stasiak. Początki jak w każdej grupie polegały na zdobywaniu zaufania, a z tym bywało różnie, ale po kilku miesiącach mogłem swobodnie poruszać się w szatni. Pisałem na stronę i pomagałem w akcjach marketingowych.
Jak zawodnicy odbierali nową osobę w swoim towarzystwie?
Kilku z nich było bardzo otwartych i mocno mi pomogło. Ci mniej ufni nabierali zaufania z biegiem czasu. Powoli stawałem się częścią grupy, choć wiadomo, że pewnych granic nie przekraczałem. Mocniej zżyłem się z zespołem, kiedy wyjechałem na pierwsze zgrupowanie, gdzie zadbał o mnie Ilijan Micanski. Zaprzyjaźniłem się z Bułgarem, do tej pory mamy ze sobą bardzo dobry kontakt, regularnie dzwonimy.
Oczywiście byłem obiektem żartów czy docinek, bo to normalne, ale kiedy chłopaki przekonali się, że mam do tego dystans, to odpuścili.
Jakiś szczególny żart?
Byłem raczej „wypuszczany”, że wzywa mnie trener itp. Kilka razy zaskoczyłem więc szkoleniowca w pokoju, bo on się mnie akurat nie spodziewał (śmiech).
Jeśli chodzi o akceptację w grupie, była taka przełomowa sytuacja, Darek Jackiewicz pożyczył mi swoje buty, żebym zagrał z trenerami w jakiejś gierce. Johny znany był z tego, że bardzo dbał o swój sprzęt, a skoro sam zaproponował, to nie wypadało odmówić.
A co do żartów, to Olek Ptak (tutaj) stanowił klasę samą w sobie. Niedawno dzwonił i sam słyszałeś, on się nie zmienia!
Którzy zawodnicy byli najsympatyczniejsi?
Dogadywałem się ze wszystkimi, choć z niektórymi lepiej, dopiero kiedy odeszli z klubu. Zawodnicy to normalni ludzie, z poczuciem humoru, z troskami dnia codziennego. Mają rodziny, dzieci, lepsze i gorsze dni.
Wiadomo, że z niektórymi nawiązałem lepsze relacje, które utrzymujemy do dziś, choć od blisko dwóch lat nie pracuję w piłce. Przez pierwsze kilka dni byli dla mnie „panami piłkarzami”, później znajomymi z pracy, a wreszcie kolegami.
Od początku bardzo dobrze dogadywałem się z Dawidem Plizgą (tutaj) i Miśkiem Kowbelem. Na wyróżnienie zasługują: Łukasz Janoszka i Kuba Tosik. „Ecik” wprowadził do naszej szatni równowagę, proste zasady, pilnował, żeby każdy robił, co do niego należy, młodszym kolegom udowodnił, że znaczek na ubraniu nie decyduje, czy jesteś dobrym zawodnikiem. Z kolei Kuba to świetny człowiek, można z nim pogadać na każdy temat, to piłkarz, który dobro zespołu zawsze stawia na pierwszym miejscu. Mimo że się kolegujemy, to wolałbym jednak nie grać w przeciwnym zespole nawet na orliku.
Jak zdobywał Pan doświadczenie potrzebne do tej roli przed angażem w klubie?
Zanim zostałem rzecznikiem, przez cztery lata pracowałem w dziale marketingu i PR. Miałem też półroczny epizod na portalu lubin.pl, Telewizji Regionalnej i Wiadomościach Lubińskich. Wcześniej ukończyłem studia magisterskie, więc z zawodu jestem właśnie dziennikarzem i nauczycielem języka polskiego.
Doświadczenie zdobyłem przede wszystkim w klubie i to Zagłębiu najwięcej zawdzięczałem. Kiedy zostałem rzecznikiem, mocno pomogli mi dziennikarze, z którymi współpracowałem już wcześniej, mogłem też liczyć na merytoryczne wsparcie i pomoc ze strony pracowników KGHM.
Proszę przybliżyć jakie obowiązki ciążą na rzeczniku prasowym?
Zagłębie Lubin S. A. to spółka wchodząca w skład grupy kapitałowej, więc oprócz obowiązków i zasad, które regulują organizatorzy rozgrywek, dochodziły również zasady współpracy, które określał właściciel klubu.
Wszystko dało się połączyć, tym bardziej że osoby, które z ramienia KGHM opiekowały się klubem, były otwarte i same zajmowały się w przeszłości tematyką Zagłębia. Nie czułem szczególnych ograniczeń, raczej merytoryczne wsparcie. Rzecznik prasowy to pośrednik pomiędzy klubem a mediami, który dba o wizerunek i ułatwia dziennikarzom kontakt z piłkarzami, pracownikami oraz zarządem. W trudniejszych sytuacjach staje się mediatorem, odpowiada także za komunikację wewnętrzną.
Jak wygląda ta praca od środka? Proszę przybliżyć typowy dzień pracy rzecznika.
To, co jest piękne, to fakt, że każdy dzień jest inny, nie ma więc rutyny. Przez te wszystkie lata byłem nie tylko rzecznikiem, bo czułem się częścią klubu. Pomagaliśmy sobie nawzajem, bo graliśmy do jednej bramki.
Bardzo dobrze wspominam okres, kiedy trener Piotr Stokowiec pojawił się w klubie. Początkowo wszyscy mocno przeżywaliśmy spadek, ale po kilku tygodniach atmosfera się oczyściła. Szatnia żyła, chłopaki mocno się wpierali, spotykali, całymi rodzinami spędzali czas wolny. Kibice również dołożyli do tego potężną cegłę, byli blisko drużyny. Cały klub tak funkcjonował, co przełożyło się na awans, a później brązowy medal mistrzostw Polski.
Sam opuściłem decydujący mecz i przed nim trzymałem się z dala od drużyny, bo miałem grypę i nie chciałem nikogo zarazić. Naturalnie byłem na posterunku i zdalnie pracowałem.
Rzecznik prasowy musi mieć dobry kontakt praktycznie z każdym w klubie (od trenerów, poprzez zawodników po szeregowego pracownika). Jak pogodzić tyle charakterów i osobowości?
Uważam, że to chyba kwestia samego wychowania. Przez te wszystkie lata miałem przyjemność współpracować z bardzo wartościowymi ludźmi, niektórych wcześniej znałem z telewizji, innych poznałem na miejscu. Ale miałem świadomość, że każdy się stara, by Zagłębie się rozwijało i szło do przodu.
Kiedy dziś spotykam pracowników, byłych i obecnych, to wspominamy stare dobre czasy, nikt nie odwraca głowy, kiedy mnie widzi. Kiedy odszedłem z klubu, mogłem liczyć na ich wsparcie. Zagłębie ma świetną księgową panią Irenę Cisowską, od lat wzorowo pracuje Marta Bielec, mocno angażuje się Magda Berkowska, która nigdy nie odmawia pomocy. Zawsze pomagały mi dziewczyny z księgowości oraz Ala Kardasz, czy Ania Jarek.
Oczywiście Zagłębie ma najlepszego kierownika pierwszego zespołu, Karol Sitarski oddaje całe serce. Podobnie jak ja i Marta Bielec zaczynał od stażu. Piotrek Gaweł to osoba, dzięki której Zagłębie ma tak dopracowaną stronę internetową. Zawsze się uśmiecham, kiedy widzę pana Adama Bajorka z ochrony, świetna postać, pomocny człowiek – kibic i ojciec kibica!
Kontakt z dziennikarzami. Jak współpracuje się na linii klub – dziennikarze?
Nie będę kłamał, że zawsze jest pięknie i kolorowo, ale najważniejsze, to być otwartym na media. Kontakty da się wypracować, dziennikarze mają swoją pracę do wykonania i zadaniem rzecznika jest pomóc im w zdobyciu wartościowych materiałów, a jeśli zajdzie taka potrzeba, to wyjaśnić wszelkie nieścisłości.
Od początku mogłem liczyć na pomoc Roberta Skrzyńskiego, można powiedzieć, że to on przekonał kolegów po fachu do mnie i dobrze się nam współpracowało. Bardzo cenię Antka Bugajskiego, świetnie dogadywałem się z Adamem Westfalem z Canal+ czy Rafałem Kędziorem, kiedy jeszcze pracował w mediach.
Spędził Pan 10 lat w klubie, przeżył wiele pięknych chwil. Proszę opowiedzieć o tych dobrych, związanych z klubem czy otoczeniem.
Powrót do Ekstraklasy po karnej degradacji dał wiele radości. Kolejne powołania zawodników Zagłębia stanowiły zawsze powody do dumy. Mój synek urodził się w dniu, w którym Zagłębie zremisowało na wyjeździe z Olimpią Grudziądz. Kontrolowałem żonę i wynik. Byłem później dumny, kiedy kolejne zwycięstwo Piotr Stokowiec, w imieniu drużyny, zadedykował właśnie Karolowi (1:0 z GKS-em Katowice).
Piękne były europejskie puchary, wyjazdy do Sofii i Belgradu, gdzie super przyjęli nas Ilijan Micanski i Bojan Isailović. Wcześniej wzruszyły mnie reakcje trybun, kiedy wspierały Marka Bajora po stracie żony.
Najsmutniejszy, ale i piękny był moment odejścia z klubu, na konferencji prasowej po meczu z Jagiellonią dziennikarze wstali i bili mi brawo, przerywając samą konferencję. Dotarło do mnie, że dobrze wykonywałem swoją pracę, ale coś się skończyło.
Przytoczy Pan parę ciekawych anegdot dotyczących Zagłębia?
Było ich bardzo wiele, miałem przecież okazję współpracować z trenerami: Smudą czy Lenczykiem. Nie będę zdradzał kulis, ale obu szkoleniowców wspominam bardzo dobrze, zasługują na szacunek i uznanie. Jedną zdradzę, ale bez nazwisk.
Przygotowywałem wówczas odprawy i analizy wideo dla trenerów. Jeden ze szkoleniowców nazywał mnie „dzieckiem”, byłem więc w gronie bardzo zaufanych mu osób. Gdy wygraliśmy mecz, koledzy z mojej miejscowości zaprosili mnie na imprezę. Pojechałem, a w tym czasie ów trener pojechał do domu. Byłem w jakimś lokalu i po 23:00 zadzwonił telefon. Patrzę – trener, więc odebrałem:
– Dziecko chcę sobie powtórki meczów pooglądać, a mnie nie działa dekoder, a Ty się znasz – usłyszałem.
Zapytałem, czy trener używa dobrego pilota. Dostałem lekką burę, po czym krzyknął:
– K… faktycznie wieża mi miga. Dobra działa! I się rozłączył.
Czy rzecznik prasowy nie jest ciągle w pracy? Czy w prywatnych rozmowach lub spotkaniach musiał Pan uważać na to, co mówi? Jak pogodzić z taką pracą życie rodzinne i prywatny czas?
Żona przywykła, ale był z tym początkowo problem, szczególnie na wakacjach.
Wypracowaliśmy kompromis, dostawałem telefon na 15 minut, oddzwaniałem, umawiałem i odsyłałem do odpowiednich osób. Z biegiem czasu zdobywa się jednak doświadczenie i wiadomo, kogo czasem można poprosić, żeby z czymś się wstrzymał.
Moja żona nie interesuje się piłką, a na mecze chodziła, kiedy zaczęliśmy się spotykać. Widziała jednak, że mocno się denerwuję i nie lubiła takiej atmosfery, bo nie było ze mną kontaktu. Zaakceptowała jednak pasję i to „powołanie”. W dniu poprawin po naszym ślubie zebrałem gości i oglądaliśmy na sali mecz z Widzewem, wiec wiedziała, co ją czeka.
Kiedy pracowałem w klubie, mój syn Karol był zbyt mały, żeby chodzić na mecze, dziś jednak zabieram go na Zagłębie, poznał kilku zawodników i wie, że jak „Figo” jest przy piłce, to może paść gol (śmiech).
Proszę opowiedzieć jak wygląda sytuacja z autoryzacją wywiadów zawodników pierwszej drużyny. Czy oni mają swobodę wypowiedzi czy wszystko musi przejść przez biuro prasowe?
Zawodnicy mogli podsumowywać mecze, czy kwestie sportowe. Z każdym nowym piłkarzem rozmawiałem zawsze na ten temat i pierwsze wywiady chcieli autoryzować, żeby poznać dziennikarzy. Natomiast, jeśli dziennikarz dopytywał o kwestie organizacyjne, strategiczne czy finansowe, zawodnik zobligowany był zawsze prosić o autoryzację i kontakt ze mną. Jeśli chodzi o KGHM, to rzecz miała się podobnie, jeśli wypowiedzi dotyczyły właściciela, finansów czy strategii działania, to wysyłaliśmy takie teksty do autoryzacji. Zdawaliśmy sobie sprawę, że wszystkich goni czas, dlatego to był zawsze priorytet i kwestia zaufania z KGHM. Nie było z tym problemów, bo w KGHM odpowiedzialni za to są doświadczeni ludzie, którzy kiedyś pracowali w mediach.
Druga sprawa jak wygląda kontakt lub brak kontaktu na linii klub-miasto i klub-właściciel. Może Pan przedstawić taki schemat kontaktów?
Takie kontakty odbywały poza mną, nie brałem udziału w takich rozmowach. Czasem odbywały się natomiast spotkania u właściciela, które dotyczyły komunikacji. Ustalano właśnie wtedy ramy, w jakich odbywa się komunikacja wewnątrz grupy kapitałowej i na zewnątrz. To ułatwiało później pracę, bo ludzie mieli okazję się poznać, złapać ze sobą kontakt, wymienić doświadczenia czy podzielić się problemami. Wiadomo, że specyfika pracy w klubie jest inna, niż choćby w Mercusie, ale jak już mówiłem, ludzie, którzy zarządzali komunikacją w KGHM to specjaliści. Być może chcesz zapytać, czy utrudniali pracę? Z mojej perspektywy nie, przeciwnie, bo można było z nimi skonsultować i wyjaśnić pewne kwestie.
Czy będąc rzecznikiem i pisząc różne oświadczenia ktoś sprawdzał Pana teksty?
Ostatecznie pod oświadczeniami ktoś się podpisuje, zazwyczaj prezes. Każdy z szefów, z którymi pracowałem jako rzecznik, przykładał do tego dużą wagę. A jak wyglądała praca nad takim tekstem? Spotykaliśmy się i rozmawialiśmy na dany temat. Ustalaliśmy formę komunikatu, rozważaliśmy potencjalny odbiór. Pisałem tekst, w razie wątpliwości konsultowałem z właścicielem. Taką wersję przedstawiałem prezesowi, do ostatecznych poprawek. Rzecznik to „tuba” i nie podejmuje takich decyzji. Owszem jako lojalny pracownik przedstawia ewentualne zagrożenia, które niosą ze sobą pewne treści.
Czy do obowiązków rzecznika należą akredytacje i kto je zatwierdza?
Kiedy byłem rzecznikiem ostatecznie nie funkcjonowaliśmy na platformie Accreditio. Z różnych względów, choć prowadziliśmy zaawansowane rozmowy na temat przystąpienia. Rekomendacje prawnicze pewnych osób były jednak negatywne z uwagi na zapisy w umowie, które zezwalały na swobodne wykorzystywanie znaku towarowego, jakim jest herb klubu, przez właściciela tej platformy. Jeśli chodzi o samo przyznawanie akredytacji, to wnioski trafiały do mnie, bardzo rzadko były odrzucane, w takiej sytuacji informowałem bezpośredniego przełożonego, bo trzeba było umotywować taką decyzję. To były jednak incydentalne przypadki.
Dlaczego odszedł Pan z klubu?
Ustaliliśmy z Mateuszem Dróżdżem, że nie będziemy tego komentowali w mediach. On miał inny pomysł na funkcjonowanie biura prasowego oraz promocję klubu, dlatego się rozstaliśmy.
Oczywiście mocno to przeżywałem, ale przyjaciele mnie wspierali, a drużyna pięknie pożegnała. Uważam, że w godny sposób rozstałem się z klubem. A czy pan Dróżdż podjął słuszną decyzję? Niech osądzą dziennikarze, pracownicy klubu i kibice.
Czym obecnie się Pan zajmuje?
Burmistrz Ścinawy, Krystian Kosztyła, to kolejna osoba, która mi pomogła i zaufała. Szef samorządu szukał kogoś do promocji gminy i szybko się dogadaliśmy. Gmina Ścinawa, w której mieszkam całe życie, mocno się rozwija, pozyskuje wielomilionowe środki na inwestycje. Warto o tym mówić i pisać, takie mam właśnie zadanie.
Nie zapominam o klubie, jestem w kontakcie ze znajomymi, którzy ciągle w nim pracują oraz zawodnikami. Regularnie pojawiam się na meczach, zainteresowałem tym syna, więc mam kompana.