Ryszard Kwiatowski ur. 12.04.1947 w Mieroszowie. Wychowanek Białego Orła Mieroszów. Do Zagłębia Lubin trafił w 1969 r. Grał również w Górniku Polkowice oraz był szkoleniowcem Transportowca Lubin. Inicjator, organizator i prowadzący od 1997 roku „Biesiad retro futbolistów Zagłębia Lubin.”
Jak rozpoczął Pan swoją przygodę z piłką nożną?
Swoją przygodę z piłką zacząłem w swoim rodzinnym mieście Mieroszowie. Wzorcami dla mnie byli piłkarze wracający z emigracji z Francji, Belgii i Westfalii, których bardzo wielu osiadło na ziemi wałbrzyskiej. Z wielkim sentymentem wspominam mój pierwszy klub Biały Orzeł Mieroszów, którego nazwa bardzo kojarzy się z serdecznością polskiej duszy. Graliśmy na poziomie A klasy, która wtedy była czwartym poziomem rozgrywek.
A na „wielką piłkę” jeździliśmy do Wałbrzycha na mecze Górnika i Thoreza.
Jak trafił Pan do Zagłębia Lubin?
Po odbyciu zasadniczej służby wojskowej postanowiłem wyfrunąć z rodzinnego gniazda i wybór padł na Lubin. Tu mnie wypatrzył trener Emil Czyżowski i tak rozpocząłem swoją przygodę z Zagłębiem Lubin. Krótką, ale mile ją wspominam.
Dlaczego wybrał Pan grę w Górniku Polkowice, a nie pozostał w Lubinie?
W 1970 r. rozegraliśmy mecz w Polkowicach i strzeliłem 3 bramki. Na tym meczu obecny był dyrektor ZG Polkowice Pan Babisz. Powiedział działaczom, że mają zrobić wszystko, abym grał w Górniku Polkowice. Ludzie doceniali mój mocny strzał. Błyskawicznie załatwiono moje przeniesienie z kopalni w Lubinie do Polkowic. W taki właśnie sposób stałem się zawodnikiem Górnika Polkowice.
Czas spędzony w Górniku wspominam bardzo mile i w spadku zostawiłem klubowi syntetyczną historię, którą napisałem z okazji 50-lecia.
Pobyt w Transportowcu Lubin. Jak to wyglądało z Pana perspektywy?
Po zakończeniu przygody w Górniku Polkowice na okres „roztrenowania” trafiłem do Transportowca i spędziłem tam około pięciu lat jako zawodnik i trener. Należy nadmienić, że w spartakiadach zakładowych na ZG Polkowice grałem praktycznie do końca lat 90, co sprawiało mi ogromną radość i uciechę, bo uwielbiam piłkę nożną!
Pierwsza Biesiada
Jak doszło do jej zorganizowania i pomysłu na cykl takich spotkań?
8 marca 1997 roku zorganizowaliśmy spotkanie po raz pierwszy. Wtedy nazywało się to jeszcze Spotkaniem Pionierów Futbolu MKS Zagłębia Lubin. Narodziny nastąpiły z powodu Akademii na 50-lecie klubu Zagłębie Lubin, na której praktycznie nie było sportowców, nie mówiąc już o piłkarzach.
Moi koledzy byli bardzo zniesmaczeni takim obrotem spraw. Koledzy z boiska zaczęli się żalić i zastanawiać nad jakimś spotkaniem dla byłych piłkarzy poza klubem w swoim gronie. W tej grupie założycieli i inicjatorów byłem ja, Kazimierz Kucharski (tutaj), Piotr Czaja, Rysiu Klinger, Edward Kicior, Rudolf Konieczny, Edward Stańczyk, Alojzy Poloczek (tutaj) i Tadeusz Sadowski.
Było kilka pomysłów na to spotkanie, ale ja zaproponowałem biesiadę po swojemu. Miałem za sobą kilkadziesiąt karczm piwnych, gdzie byłem nie tylko uczestnikiem, ale też organizatorem i osobą prowadzącą. Ponadto poza Piotrem Czają i Jasiem Pawlakiem nikt z kolegów nie brał udziału w takich typowych górniczych karczmach. Postanowiłem przerobić program karczmy górniczej na karczmę piłkarską.
Ryszard Klinger zajął się śpiewnikiem i folderami. Lokal Dworcowa na ul. Kolejowej udostępnił nam Grzegorz Rzeski, który jest wielkim pasjonatem klubu, więc tam odbyła się pierwsza biesiada Pionierów Futbolu MKS Zagłębia Lubin. Odbyła się ona według mojego scenariusza, reżyserii i ja ją prowadziłem. Zostałem Wielkim Prezesem I Spotkania. W Prezydium zasiadali: Wincenty Małek (jeden z pierwszych działaczy klubowych), Alfred Wołczyński (dożywotni prezes honorowy klubu) oraz Ryszard Wdowiak (wtedy prezes zarządu klubu).
Rzecznikiem stołu biesiadnego został Eugeniusz Mycak, a jego asystentem i wodzirejem był Alojzy Poloczek. Nad trunkami różnej maści pieczę sprawował Kazimierz Kucharski, któremu asystował podczaszy Edward Stańczyk. Szefem ochrony został Ryszard Klinger, a kapelanem Piotr Czaja. Profesorami futbolu na tej biesiadzie zostali Edward Kicior i Rudolf Konieczny. Podczas uroczystej części wspomnieliśmy kolegów, których już nie ma wśród nas. Następnie przeszliśmy do wręczenia certyfikatów byłym futbolistom występujących na poszczególnych pozycjach na boisku.
Byłem bardzo zaskoczony, że to rozniosło się tak po Lubinie, lokalna telewizja nagrała materiał z tego spotkania.
Skąd wzięła się nazwa Retrofutboliści?
Drugie spotkanie to już była nazwa, którą wymyśliłem. Nie chciałem używać pojęcia oldboj, ponieważ uważałem, że oldbojem jest zawodnik, który jeszcze gra w piłkę. Dlatego wziąłem z greki „Retro” i z angielskiego „futbol” i połączyłem to. W taki sposób powstali Retrofutboliści. Koledzy na początku byli zdziwieni tą nazwą i podśmiewali się, że to brzmi jak nazwa jakiegoś zakonu.
Jak wyglądał przebieg takich biesiad i otoczka całego wydarzenia?
Przyjęliśmy pewien model tych spotkań, czyli najpierw turniej i mecze, a później wspólna biesiada z zaproszonymi gośćmi. Na wspólne mecze zapraszaliśmy BKS Bolesławiec, Górnika Polkowice, Chrobrego Głogów, Chojnowiankę Chojnów, Odolanów. Był też Ruch Chorzów czy Orły Górskiego. Odwiedzał nas też zaprzyjaźniony zespół oldbojów z niemieckiego Grossalmerode. Drużyna ta w II halowym turnieju piłkarskim połączonym z biesiadą Retrofutbolistów wygrała go. Takim systemem odbywały się imprezy do 2009 roku. W tym czasie imprezy organizowaliśmy już w Bomabolu. Miejsce to udostępniał nam Bolesław Kurek, który był wielkim entuzjastą tych spotkań i piłki nożnej. Muszę również szczerze powiedzieć, że zainteresowanie klubu tą imprezą było znikome. Nie każdy prezes klubu chciał się w to angażować.
W pierwszym dziesięcioleciu tych spotkań udało nam się zorganizować przybycie znamienitego gościa. Dzięki znajomościom Piotrek Czaja zorganizował przyjazd Kazimierza Górskiego, który zaszczycił nas swoją osobą na jednej z biesiad. Kazimierz Górski był zachwycony taką formą spotkań. Mówił, że nie spotkał się z czymś podobnym nie tylko w Polsce.
Na 60-lecie klubu, na organizowany przez nas turniej przybyły Orły Górskiego. Wśród nich był: Grzegorz Lato, Józef Młynarczyk, Dariusz Dziekanowski, Jan Domarski, Tomasz Korynt, Mirosław Bulzacki, Włodzimierz Ciołek, Stefan Majewski, Andrzej Szarmach. W drużynie Zagłębia zagrali: Paweł Primel, Janusz Kubot, Andrzej Turkowski, Marcin Ciliński, Zenon Gurga, Wiesław Stańko, Eugeniusz Ptak (tutaj), Zdzisław Rzeczkowski, Romuald Kujawa i Stefan Machaj. Dziekanowski wypowiadał się bardzo pozytywnie o naszej organizacji i biesiadzie. Każdy z Orłów oczywiście został ucharakteryzowany w odpowiedni strój. Młynarczyk został szejkiem, Dziekanowski czarodziejem, Ciołek został profesorem, Bulzacki księciem itd.
W 2010 roku pomocną rękę wyciągnął do nas prezes Jerzy Koziński, który zaprosił nas do klubu i zaproponował organizację tej imprezy w klubowym budynku. Pomocny był też przewodniczący Rady Nadzorczej Bogusław Graboń. Kolejni prezesi Zagłębia Lubin przejęli ten zwyczaj i zapraszali nas na biesiady w klubie. Z Rady Nadzorczej bardzo chętnie uczestniczył w tych biesiadach Ryszard Kurek czy Piotr Walczak. Warto też wspomnieć, że na naszych biesiadach przyznawano zasłużonym dla piłki nożnej złote czy srebrne odznaki OZPN i PZPN.
Jak wygląda konsolidacja naszego piłkarskiego środowiska? Jak Pan to widzi jako organizator już 20 biesiad?
Starałem się zawsze przedstawić prezesom klubu fakt, że Zagłębie Lubin to nie tylko piłka nożna, ale również poszanowanie tradycji górniczych. Szanowanie tych tradycji to nasz obowiązek. Właścicielem przecież jest KGHM. Nie można lekceważyć takich tradycji i historii, na której buduje się silny fundament klubu i regionu. Dlatego zawsze zależało mi na tym, żeby te spotkania odbywały się w grudniu i miały charakter barbórkowy.
Każdy obecny zawodnik powinien mieć świadomość, co dla lokalnej społeczności znaczy i znaczyło Zagłębie Lubin. Ten klub to lata tradycji, historii i poświęcenia się w budowaniu solidnego fundamentu i więzi między piłkarzami, działaczami i kibicami i KGHM.
Jak Pan tworzy scenariusze i otoczkę tych spotkań?
Spotkania te dotyczą praktycznie piłkarzy mieszkających w Zagłębiu Miedziowym, ale koledzy mieszkający w innych regionach również są mile widziani. Od 2009 roku zrezygnowaliśmy z rozgrywania turniejów ze względu na wiek i zdrowie. Przyjęliśmy też zasadę, że Retrofutbolista to były zawodnik pierwszego zespołu, który ukończył już 50 lat.
Tworzenie tych scenariuszy nie jest dla mnie problemem, mam wiele pomysłów. Co roku odbywa się biesiada w innym klimacie i scenerii. Przy muzyce robimy konkursy i zabawy polegające na rywalizacji. Łatwo też pewne cechy boiskowe danego kolegi przypisać jakiejś postaci i można zrobić wokół tego całą otoczkę, która ubarwia nasze spotkania. Do tego oczywiście wykorzystuję stroje, przebrania czy rekwizyty. Jestem zadowolony, kiedy przez cały rok ludzie wspominają nasze biesiady i czekają na kolejną z zaciekawieniem, co będzie tym razem.
Jeśli chodzi o tzw. wikt, to klub staje tutaj na wysokości zadania i organizuje to we własnym zakresie. Tak samo jest z różnymi gadżetami czy nagrodami za konkursy.
Czego Panu brakuje do ideału takich biesiad?
Jest jedna rzecz, która mnie smuci. Od wielu lat proszę kolejnych prezesów o to, żeby udział w tych biesiadach brali obecni piłkarze i trenerzy. Zależy nam na tym, żeby mogli zobaczyć tę żywą historię i ludzi tworzących ten klub.
Chcemy im pokazać, że jesteśmy ciągle przy klubie, żyjemy nim i przeżywamy każdy mecz. Podczas tej biesiady można pokazać, że Zagłębie Lubin to coś więcej. Piłkarze muszą wiedzieć o naszej historii i tradycjach górniczych. Muszą mieć świadomość, że mogą do nas dołączyć i wspólnie tworzyć tę historię. Powtarzam po raz kolejny, my chcemy cementować całą społeczność zagłębiowską.
Cieszyłem się, jak na biesiadach pojawiał się Rafał Ulatowski, Piotr Stokowiec czy – jak na tej ostatniej – trener Ben van Dael i dyrektor sportowy Michał Żewłakow. Zaskoczony również jestem faktem, że ze strony mediów klubowych czy PR’owców nie ma zainteresowania tymi biesiadami. Te spotkania są idealnymi przykładami do promocji klubowej historii, czy promowanej w ostatnim czasie miedziowej tożsamości. Mam niepłonną nadzieję, że tradycje górnicze w klubie nie zaginą, czego życzę kolejnym zarządom naszego klubu.
Ze sportowym pozdrowieniem.