Michał Lewandowski ur. 27 września 1951 roku, były zawodnik oraz trener młodzieży. Przez ponad 30 lat był związany z Zagłębiem Lubin. Prywatnie ojciec Mariusza Lewandowskiego, który poszedł w jego ślady.
Początki Pana kariery, jak trafił Pan do klubu?
Do Zagłębia Lubin trafiłem w 1968 r. z Odry Ścinawa. Zagłębie w tym czasie rozgrywało mecze na stadionie w Ścinawie i zawodnikiem klubu był Władek Chirowski, który pochodził ze Ścinawy. Do lubińskiej drużyny ściągnął mnie ówczesny kierownik drużyny, Tadeusz Rogus.
W wieku 16 lat wytransferowano mnie za komplet strojów i buty do gry. Prezes Odry, Michno, mówił do mnie: „Po co tam idziesz, oni Cię tam zniszczą”. Byłem upartym chłopakiem i osiągnąłem swój cel, którym była gra w pierwszej drużynie.
Jak wyglądało życie piłkarza w ówczesnym Lubinie?
Mecze rozgrywaliśmy na stadionie OSIR w Lubinie. Za szatnię służył nam stary drewniany barak, mieliśmy tylko zimną wodę na zewnątrz budynku. Gospodarzem był wtedy Bolesław Nita, człowiek orkiestra, który zajmował się naprawą sprzętu, praniem, koszeniem trawy i dbaniem o obiekt.
Chodziłem do Szkoły Górniczej i jednocześnie grałem w reprezentacji szkolnej, którą prowadził Eugeniusz Mycak. Łączył on pracę w szkole z grą w Zagłębiu. Trafiłem do dobrego zespołu i zostałem zaakceptowany przez starszych zawodników. Dużo mi pomagali w tym czasie Edward Kicior, Stanisław Flądro, Alojzy Poloczek (tutaj), Henryk Sędziołek, Rudolf Konieczny, Janek Kukuła, Janusz Kieć czy Władek Chirowski. Po skończeniu szkoły pracowałem w PBK Częstochowa i łączyłem to z grą w piłkę.
Mój dzień wyglądał następująco: do godziny 12 zjeżdżałem do pracy do kopalni, później trening, znowu praca, a po południu szkoła wieczorowa. Później nastąpiło przejęcie sekcji piłki nożnej przez Zakłady Górnicze w Lubinie.
Jak wyglądały obozy przygotowawcze?? Gdzie najczęściej Zagłębie wyjeżdżało na obozy?
Na obozy przygotowawcze najczęściej jeździliśmy do Strzegomia i Złotoryi, ponieważ tam były bardzo dobre boiska i warunki treningowe. Bywaliśmy też w Szklarskiej Porębie, z której jeździliśmy grać i trenować do Piechowic oraz w Kołobrzegu. Mieliśmy też przyjemność wyjeżdżać na obozy do Francji czy Niemiec.
Rok 1976 i wyjazd do Francji, gdzie Zagłębie rozegrało trzy sparingi. Jak to Pan wspomina?
Do Francji udaliśmy się dzięki dobrym kontaktom Dyrektora Szczepaniaka. W późniejszym czasie nasze drużyny często jeździły na mecze czy turnieje do kraju nad Loarą. Ten wyjazd to było dla nas spore wydarzenie.
Szczególnie zapamiętałem mecz z Nancy, który rozegraliśmy przy sztucznym oświetleniu i strzeliłem bardzo ładną bramkę głową. Szkoda tylko, że samobójczą. Wtedy w Nancy grał Platini, a jego ojciec był prezesem klubu.
Rok 1978. Obóz przygotowawczy w Dreźnie i mecz towarzyski z Lokomotive Dresden.
Mecze towarzyskie z niemieckimi drużynami to zawsze była twarda i nieustępliwa walka. Drużyna zawsze dodatkowo się mobilizowała na taki mecz.
Jak wspomina Pan działaczy Zagłębia? Jak funkcjonował wtedy klub?
Największym problemem były boiska. Nie było gdzie trenować i grać. Do dzisiaj dobrze pamiętam mecze rozgrywane na boisku żużlowym. Nawierzchnia taka sama jak ta na parkingu pod stadionem. Po kilku wślizgach i zagraniach człowiek odczuwał wszystko na całym ciele. Jeździliśmy po wszystkich okolicznych wioskach czy miasteczkach, gdzie mogliśmy trenować czy rozgrywać mecze. W ten sposób odwiedzaliśmy boiska w Osieku, Księginicach, Ścinawie czy trenowaliśmy na lotnisku.
Mecze mistrzowskie oprócz Ścinawy rozgrywaliśmy też w Chojnowie. Warunki poprawiły się, gdy w czynie społecznym działacze i zawodnicy wyłożyli stadion górniczy darnią pozyskaną z parku wrocławskiego. Pamiętam, że przed meczem z Wartą Poznań kończyliśmy zalewanie trybun betonem.
Co do boiska na OSIR, to utkwił mi w pamięci jeden mecz ze Stalą Chocianów. Dzień przed meczem zwałowano boisko, ponieważ trawy było tam jak na lekarstwo. Niestety w nocy przeszła burza ze sporą ulewą i boisko zamieniło się w jezioro. Zostaliśmy oskarżeni przez chocianowskich zawodników o specjalne zalanie boiska, ponieważ uważali, że boimy się z nimi zagrać w normalnych warunkach. Wtedy ekipa Stali była mocna i grali tam np. Augustyniak czy Tadeusz Narbutowicz, który grał później m.in. w Miedzi Legnica, Zagłębiu Sosnowiec i Zagłębiu Wałbrzych. Dla poprawy warunków socjalnych na OSIR wspólnie wybudowaliśmy szatnie, a głównym wykonawcą był nadsztygar wentylacji ZG Lubin, Stanisław Wrona.
***
Nieprzyjemnie wspominam Michała Lulka, dzięki któremu rozstałem się z klubem. Po podpisaniu kontraktu z klubem przez mojego syna Mariusza zaczęto robić mi pod górkę. Ponadto traktowanie przez działaczy mojego syna było niepoważne i odbyłem kilka rozmów z prezesem Kardelą na ten temat. Później całe szczęście dzięki występom w reprezentacji i trenerowi Klejndinstowi, Mariusz poszedł na wypożyczenie do Grodziska.
Kolejne problemy pojawiły się, gdy klub z Grodziska chciał wykupić go z Zagłębia i zaczęły się utarczki finansowe. Mariusz dostał zakaz trenowania i grania meczów w Zagłębiu. Przez trzy tygodnie trenowałem z nim indywidualnie po różnych boiskach w okolicy. Całe szczęście kluby dogadały się i Mariusz został wykupiony przez Grodzisk. Jest to jeden z przykładów, jak traktowało się w tym czasie wychowanków klubu.
Jakie uczucia towarzyszyły Panu i drużynie podczas walki w barażach i awansu do II ligi w 1974 r. ?
Byliśmy na zgrupowaniu w Złotoryi pod Basztą prawie przez miesiąc. Wyjazdy na mecze były pod eskortą milicji, a na wyjazdy jeździło za nami kilkanaście autobusów z kibicami. Po meczu z Jastrzębiem panowała wielka radość i euforia. Zakończenie sezonu odbyło się w Ratuszu i trwało do białego rana z tańcami wokół budynku.
Atmosfera i zaangażowanie kibiców to było wspaniałe przeżycie, które wspomina się przez całe życie. W tamtych czasach wszyscy utożsamiali się z klubem i żyli tym na co dzień.
Wygrana z utytułowanym Ruchem Chorzów w Pucharze Polski 1974/1975. Jak wspomina Pan ten mecz?
Puchar Polski rządzi się swoimi prawami i nieraz zespoły skazywane na porażkę wygrywały i awansowały wyżej. Takie jest po prostu życie i nie można wszystkiego przewidzieć. Ten scenariusz sprawdził się w naszym przypadku. Nikt nie dawał nam żadnych szans z Ruchem, w którym połowę składu stanowili reprezentanci kraju.
Jak wspomina Pan wygraną z Legią w 1978 r. w ćwierćfinale Pucharu Polski?
Rozegraliśmy wspaniały mecz i wznieśliśmy się na wyżyny swoich umiejętności. Nasz zespół był waleczny i ambitny. W Legii byli reprezentanci kraju: Deyna, Kusto, Janas, Ćmikiewicz.
Prawdą jest, że nikt nie ma monopolu na wygrywanie i dlatego piłka nożna jest tak nieprzewidywalna. Nie zrozumie tego ten, kto nie miał do czynienia ze sportem. Czasami decydują szczegóły czy dyspozycja danego dnia.
Którzy trenerzy mieli największy wpływ na Pana i komu zawdzięcza Pan najwięcej?
W Zagłębiu prowadziło mnie wielu trenerów: Czyżewski, Markowski, Mycak, Szewczyk, Malec, Alojzy Sitko czy Stanisław Świerk. Moim zdaniem najlepszym z nich był Alojzy Sitko, który wyprzedzał epokę swoją myślą trenerską. Dla niego piłka nożna była wszystkim i traktował ją jak religię.
Przykładowo przed meczem z Pafawagiem, w którym grał na lewym skrzydle ich najlepszy zawodnik Pawlikowski, trener oddelegował mnie do jego indywidualnego krycia i w ten sposób zostałem prawym obrońcą. Za trenera Sitko odbyła się też prawie 3-godzinna odprawa przed meczem z PKS Odrą, w której grał Romuald Szukiełowicz. Zawodnik ten praktycznie inicjował wszystkie akcje tej drużyny. Poza nim grało w tej drużynie kilku zawodników sprowadzonych ze Śląska Wrocław. Trener miał swoją wizję, zwracał uwagę na detale. Wszystkie schematy gry miał doskonale opanowane.
Szkoda, że w tym czasie baza szkoleniowa w Lubinie była beznadziejna i często musieliśmy wyjeżdżać do Wałbrzycha na odnowę. Trener w tym czasie podpatrywał zespoły pierwszoligowe Zagłębia i Górnika.
Po przyjściu do Lubina trenera Stanisława Świerka byłem kapitanem drużyny i podczas omawiania problemów i zastrzeżeń z naszej strony dyskutowaliśmy na ten temat z działaczami. Jako kapitan zebrałem wszystkie zastrzeżenia kolegów i przedstawiłem je na ogólnym forum. Po tych rozmowach każdy wycofał się rakiem i zostałem na lodzie, bo gromy posypały się na moją głowę.
Bardzo miło wspominam wielu ludzi kierujących sekcją piłki nożnej w klubie. Są to: Mieczysław Kulczycki, Stanisław Szczepaniak, Alfred Wołczyński, Jan Sadecki, Tadeusz Drzewi, A. Łebek, K. Pietraszko, Sławiński.
Wyjazd do USA i przygoda w Wiśle Chicago. Proszę omówić ten okres w Pana życiu?
W 1980 r. zakończyłem karierę piłkarską i rozpocząłem pracę z młodzieżą. Założyłem klasę sportową w Szkole Podstawowej nr 9. Wcześniej w wieku 28 lat mogłem jeszcze wyjechać do Francji i pograć na tamtejszych boiskach, ale nie otrzymałem zwolnienia z PZPN.
W 1981 r. trafiła się okazja wyjechać do USA i grania w Wiśle Chicago oraz prowadzenia zespołu juniorów. Grałem tam do 1982 r. Grało tam wielu zawodników z Polski, a działaczami byli przemili ludzie skupieni wokół polskiej społeczności.
Michał Lewandowski trener lubińskiej młodzieży
Proszę przybliżyć Pana pracę w Zagłębiu Lubin? Który z Pana podopiecznych zrobił największą karierę?
Po powrocie z USA rozpocząłem pracę w ZG Lubin i prowadziłem różne grupy młodzieżowe w Zagłębiu Lubin. Przeważnie trenowałem dwie grupy wiekowe. W Zagłębiu spędziłem 30 lat jako zawodnik i szkoleniowiec. Przez te wszystkie lata starałem się szkolić zawodników, ale także wychować ich i ukształtować na dobrych ludzi. Podczas pracy z dziećmi boisko było moim drugim domem. Wyjazdy na turnieje czy obozy przygotowawcze realizowałem w czasie mojego urlopu i bardzo często wraz z rodzicami dzieci jeździliśmy własnymi środkami transportu.
Wielu moich podopiecznych po zakończeniu swoich przygód z piłką założyło własne firmy, objęło wysokie stanowiska w kopalniach czy innych zakładach oraz zostało trenerami m.in. Adam Buczek, Tomasz Bożyczko, Piotr Błauciak, Daniel Dudkiewicz (tutaj) czy Tomasz Wołoch. Śledzę losy mojej młodzieży i zawsze miło się wspomina tych wszystkich chłopaków. Muszę powiedzieć, że jak na tamte czasy, to w Lubinie dobrze pracowano z młodzieżą i mieliśmy spore osiągnięcia. W tamtym okresie były fatalne boiska i infrastruktura, a mimo to chłopcy osiągali dobre wyniki i święcili triumfy.
Bardzo dobre roczniki to byli chłopcy z lat 1973-1974, których prowadziłem, a następnie zostali przejęci przez trenera Mariana Putyrę. Z rocznikami 1977-1979 zdobyliśmy brązowe medale Mistrzostw Polski Juniorów Młodszych oraz srebrny medal Mistrzostw Polski Juniorów Starszych. Z tych chłopaków wybili się: Mariusz Ujek, Maciek Kijewski, Tomek Szewczuk, Adam Buczek, Jacek Maciorowski, Mariusz Lewandowski, Jarek Stec czy Łukasz Sowiecki.
Jak pogodzić bycie trenerem i ojcem w jednej osobie? Czy dzieci byłych piłkarzy i trenerów mają trudniejszy start?
Swojego syna prowadziłem przez wszystkie szczeble drużyn młodzieżowych. Zawsze wymagałem od niego więcej, bo wiedziałem, jaki ma potencjał.
Przypomnę taką anegdotę związaną ze mną i synem oraz trenerem Strejlauem. Kiedy przyszedł do naszego klubu, to często pierwsza drużyna grała gierki z moją drużyną juniorską. Po jednej z takich gier kontrolnych trener Strejlau przyszedł do mnie i zapytał, dlaczego ten z 7 nie jest u niego na treningach? Odpowiedziałem, że jeśli trener chce, to jutro stawi się na treningu pierwszej drużyny. Tak rozpoczęła się przygoda Mariusza. Po tej sytuacji Strejlau przyszedł do mnie i powiedział: Dlaczego nie mówiłeś, że to Twój syn? Ja odpowiedziałem: Czy to by coś zmieniło?
Później, jak Mariusz zaczął grać w reprezentacjach, to wiązało się to z dużymi poświęceniami. Częste wyjazdy na reprezentacje i treningi z pierwszą drużyną zmusiły nas do zmiany szkoły dla syna, żeby dopasować ją do zajęć w klubie czy reprezentacji. Treningi z pierwszą drużyną zaowocowały podczas Mistrzostw Polski Juniorów. Mój syn, Ernest Chudek i Bartosz Sambor zostali powołani do reprezentacji juniorów prowadzonej przez trenera Klejndinsta. Na dłużej w reprezentacji zadomowił się Mariusz i rozegrał ponad 60 spotkań. Często było tak, że Mariusz wracał do domu tylko po to, żeby się przepakować i jechał dalej.
Klub nie interesował się tym, jak syn ma się dostać na zgrupowania czy mecze reprezentacji. Wszystko ciążyło na nas i bardzo często zawoziliśmy syna lub załatwialiśmy środek lokomocji. Pamiętam, jak wrócił kiedyś o drugiej w nocy z turnieju w Norwegii wraz z bramkarzem Przemkiem Norko i o godzinie jedenastej musiał zagrać w drugiej drużynie. Nikt nie liczył się z jego zdrowiem czy zmęczeniem.
Odnośnie wypożyczenia do Groclinu Dyskobolia i perypetii z tym związanych wspominałem już przy ocenie działaczy. Prezes Drzymała zrobił świetny interes na wykupieniu Mariusza i sprzedaży go do Szachtara Donieck. Prezes śmiał się, że musi sprawdzić, czy w Zagłębiu nie ma takiego drugiego Lewandowskiego, bo zarobi na nim kokosy.
Jak Mariusz podpisał kontrakt z Szachtarem, to w klubie nie było już dla mnie miejsca, chociaż w czerwcu zebrałem jeszcze pochwały za prowadzenie dwóch moich grup. W moje miejsce ściągnięto dwóch szkoleniowców z Amico Lubin oraz dwóch chłopców, którzy byli synami ówczesnych włodarzy klubu, ale wielkiej kariery nie zrobili. W wielu klubach za pracę, którą wykonywałem, zostałbym nagrodzony, ale w Lubinie stało się inaczej. Moi wychowankowie wraz z rodzicami wstawili się za mną i chcieli dalej współpracować z moją osobą, ale niestety nic nie wskórali.
Czym zajmuje się Pan obecnie?
Obecnie pracuję z młodzieżą w Odrze Ścinawa.
Post scriptum
Podsumowując mój czas spędzony w Zagłębiu, mogę powiedzieć, że były to wspaniałe chwile. Cóż można chcieć więcej? Jako zawodnik czuję się spełniony. Jako szkoleniowiec, również. Młodzież i dzieci dostarczyły mi dużo radości. Nigdy nie zapomnę naszych wspólnych sukcesów, bo nie każdemu jest dane zdobycie medali Mistrzostw Polski i nie każdy ma możliwość wychować reprezentantów Polski, czy też kształcić sportowo swojego syna, aby grał na najwyższym poziomie. Ja miałem to szczęście.
Byłem na wielu stadionach podczas Mistrzostw Europy, Mistrzostw Świata czy Ligi Mistrzów i Pucharu UEFA. Szczególnie utkwił mi w pamięci finał Pucharu UEFA w Stambule, wygrany przez mojego syna wraz z Szachtarem Donieck. Radości nie było końca.
Pomimo tego jak mnie potraktowano w Zagłębiu, wyrzucając z funkcji szkoleniowca kiedy mój syn zaczął odnosić sukcesy w innym klubie, mam jednak satysfakcję. Robię w życiu to, co jest moją wielką pasją. Nigdy nie przestałem być trenerem szkolącym dzieci i młodzież. Cieszę się każdym sukcesem osiąganym przez moich podopiecznych.
Jestem dumny z syna.