Marek Gawryszewski ur. 25 stycznia 1958 w Świdnicy. Wychowanek Polonii Świdnica. Obrońca w swojej karierze reprezentował Piasta Nowa Ruda, Zagłębie Wałbrzych, Zagłębie Lubin, Górnik Wałbrzych, Metal Kluczbork, Spartę Świdnica i KP Wałbrzych.
Jak trafił Pan na treningi do Polonii Świdnica?
Przez przypadek. Tak mogę powiedzieć, bo koledzy mnie zaciągnęli – i to dosłownie – na stadion Polonii, ponieważ ciągle obiecywałem dookoła, że przyjdę. I tak to się zaczęło.
Jak pokonywał Pan w Polonii kolejne szczeble?
Dosyć szybko wspinałem się w hierarchii klubowej, bo z trampkarza przez juniora w ciągu 2,5 roku trafiłem do pierwszej drużyny w wieku 16 lat. W Polonii Świdnica grałem do 1976 roku. Moim pierwszym trenerem i wychowawcą był Henryk Tołłoczko. W seniorach trenował mnie Stanisław Rymsza.
Wielki szacunek miałem też do Kazimierza Sasnala, który był wielkim piłkarzem oraz rozpoznawalną postacią na Dolnym Śląsku. Grał jeszcze z moim tatą Aleksandrem. Nauczyłem się od niego bardzo wiele, bo zawsze służył mi pomocą i radą. Wrył mi się w pamięć mecz w Oławie z Moto Jelczem. Była to solidna drużyna, w której grali nietuzinkowi zawodnicy. Bardzo się stresowałem tym pojedynkiem, ale po meczu okazało się, że niepotrzebnie.
Jak trafił Pan do Piasta Nowa Ruda?
Rozegrałem mecz w lidze juniorów w Nowej Rudzie przeciwko Piastowi i wyszło mi super spotkanie. Działacze mnie zapamiętali i otrzymałem propozycje zasilenia ich szeregów.
Miałem tam trzech trenerów, ale jednego będę pamiętał zawsze. Myślę, że tak samo jak moi koledzy z drużyny. Tym trenerem był były zawodnik Górnika Wałbrzych, Werner Krauczyk. Nauczył mnie bardzo ciężkiej pracy, co przyniosło skutek w następnych latach. Był bardzo wymagającym trenerem, opierającym swoje przygotowania na bieganiu i sile fizycznej.
W 1979 roku wybrał Pan ofertę Zagłębia Wałbrzych. Dlaczego spędził Pan tam tylko pół roku?
Ciężka praca na treningach w Piaście zaowocowała przejściem jesienią 1979 roku do Zagłębia Wałbrzych, w którym spędziłem tylko pół roku. Okazało się, że trener Tadeusz Kobiałko nie widział dla mnie miejsca w tej drużynie. Ponieważ chciałem grać regularnie, byłem zmuszony do odejścia.
Co zdecydowało o przenosinach do Lubina? Czy klubowi działacze wcześniej się Panem interesowali?
Dwa lata wcześniej byłem na sparingu w Lubinie i proponowano mi, żebym został. W Zagłębiu Lubin była mocna kadra, miałem 20 lat, wiec się nie zdecydowałem. Po nieudanym pobycie w Wałbrzychu postanowiłem jeszcze raz spróbować swoich sił w Lubinie. W Zagłębiu Lubin debiutowałem 23 marca 1980 roku w domowym wygranym meczu ze Stalą Brzeg 2:0. Swoją pierwszą bramkę dla Zagłębia strzeliłem 20 kwietnia w wygranym 4:1 meczu ze Stalą Nysa.
Przez cały pobyt w Zagłębiu Lubin prowadził mnie trener Stanisław Świerk, z którym wywalczyliśmy awans do drugiej ligi. Klubowi działacze wywiązywali się ze swoich zadań i stwarzali nam najlepsze warunki, jakie były możliwe. Bardzo miło wspominam Marcina Łachodiaka.
Z piłkarzy z sentymentem wspominam Romualda Kujawę, śp. Jacka Wiśniewskiego i śp. Ryszarda Bożyczko, o którym mogę opowiadać tylko w samych superlatywach.
Jak Pan został przyjęty w szatni?
W szatni przyjęto mnie i pozostałych przybyłych zawodników normalnie bez uszczypliwości czy jakichś niedomówień. Po awansie do drugiej ligi miałem ogromną satysfakcję w meczu inauguracyjnym zagrać przeciwko Zagłębiu Wałbrzych i wygrać ten mecz. Nie miałem nigdy problemu z kim gram, rozumiałem się na boisku z każdym.
Przejście do Górnika Wałbrzych to wyróżnienie i docenienie ciężkiej pracy na treningach?
Przejście do Górnika było skutkiem braku naszego awansu do pierwszej ligi. Kluczowy moment w walce o pierwszą ligę to mecz z 15 maja 1983 roku z Górnikiem Wałbrzych. Mieliśmy wtedy po 33 punkty i wygrana w tym meczu pozwalała odskoczyć rywalowi. Niestety przegraliśmy 0:1 u siebie.
Moją motywacją była zawsze pierwsza liga. Mój tata grał w drugiej lidze, a ja mu obiecałem, że zagram w pierwszej. Ten cel mi przyświecał przez cały czas okres grania w piłkę nożną. Do Górnika Wałbrzych trafiłem w sezonie 1983/1984.
Proszę opowiedzieć o swoim debiucie w pierwszej lidze.
14 sierpnia 1983 roku to szczególna data w moim życiu. W tym dniu zbiegły się urodziny mojej córki i debiut w pierwszej lidze, który odbył się z Pogonią w Szczecinie. Ponieśliśmy porażkę 1:0, ale zebrałem dobre noty za ten mecz. W sezonie 1983/1984 rozegrałem 27 meczów w barwach wałbrzyskiego Górnika.
Jak Pan podchodził do meczów między Zagłębiem a Górnikiem? Był jakiś sentyment?
Czy był jakiś sentyment? No to jest raczej oczywiste, że tak. Niestety kontuzja i wypożyczenie nie pozwoliły mi ani razu uczestniczyć w tych meczach. Sentyment zawsze miałem i mam dla klubów, w których grałem.
Dlaczego doszło do wypożyczenia do Metalu Kluczbork?
W okresie przygotowawczym w lutym 1985 roku doznałem urazu kolana na sparingu. Diagnoza brzmiała łąkotka. W rzeczywistości okazała się gorsza, ponieważ były to dwie łąkotki w lewym kolanie. W związku z tym nie grałem cały rok i podjąłem się długotrwałej rehabilitacji.
Po zakończeniu jej grałem mniej, więc poszedłem do Metalu, gdzie spędziłem jeden sezon i wróciłem do Górnika Wałbrzych. Po powrocie zastałem nowego trenera, który jak się okazało, stawiał na młodzież, a ja okazałem się za stary, bo wypomniał mi mój wiek. Postanowiłem więc zakończyć przygodę z piłką.
Powrót do Sparty Świdnica był sentymentalny czy chciał pan jeszcze rekreacyjnie pograć?
Pracowałem gdy mój tata (red. Aleksander Gawryszewski piłkarz Górnika Wałbrzych i Polonii Świdnica) prowadził A-klasową drużynę Sparty Świdnica. Potrzebował pomocy, zaproponował mi, żebym mu pomógł i wrócił na boisko. Tak tez zrobiłem. Piłka ponownie sprawiała mi przyjemność, wiec pograłem tam przez dwa sezony, w latach 1993-1995.
Z sentymentem wrócił Pan również do Wałbrzycha?
Oczywiście. Powstała drużyna KP Wałbrzych i poproszono mnie o dołączenie do drużyny. Pracowałem wtedy na kopalni i traktowałem to rekreacyjnie. Bez okresu przygotowawczego spędziłem tam rundę wiosenną. Zagrałem w jednym meczu Pucharu Polski i w kilku ligowych wchodziłem na końcówki spotkań. Drużynę prowadził wtedy Zbigniew Górecki.
Czy piłkarskie tradycje rodzinne przechodzą z ojca na syna ?
Na pewno tak można powiedzieć. A dlaczego? Mój tata Aleksander grał w drugiej lidze. Miał trzech synów, którzy grali w piłkę. Ja mam syna Marcina, który gra i reprezentował również Zagłębie Lubin. Syn mojej córki również gra. Czwarte pokolenie jest już związane z piłką nożną. Mój tata trenował i przekazywał mi swoją wiedzę. Ja przekazałem ją synowi i wnukowi. I tak czynimy to z pokolenia na pokolenie.
Czym się pan obecnie zajmuje?
Obecnie jestem na emeryturze od ponad dwóch dekad. Spędzam czas z rodziną i pomagam dzieciom przy wnukach.
Post scriptum
Chciałbym pozdrowić wszystkich moich kolegów z boiska i podziękować za wspólne chwile spędzone u ich boku.
Marka poznałem przychodząc do Piasta Nowa Ruda w 1977 roku . Od samego początku staliśmy się bliskimi kolegami. Do chwili obecnej mamy że sobą kontakt, dzwonimy do siebie. Wspaniały kolega.
Witam Panie Zbyszku. Dziękujemy za komentarz. Jeśli posiada Pan jakieś wspólne zdjęcia to chętnie udostępnimy. Pozdrawiam serdecznie Krzysztof Kostka