Leszek Malawski ur. 4 lipca 1951 roku w Strzelinie. Wychowanek TKS Strzelin. Zawodnik Zagłębia Lubin i Prochowiczanki Prochowice. Następnie trener lubińskiej młodzieży i asystent Eugeniusza Różańskiego przy pierwszej drużynie Zagłębia.
Początki Pana kariery, jak trafił Pan na pierwszy trening?
W piłkę nożną grałem głównie w szkole i na podwórku. Do klubu trafiłem dość późno, więc nie zagrałem ani jednego meczu w trampkarzach i juniorach. W 1968 roku dołączyłem do drużyny seniorów TKS Strzelin i grałem wspólnie z bratem Eugeniuszem.
W sezonie 1969/1970 zrobiliśmy awans do klasy A, a dwa lata później graliśmy w okręgówce (odpowiednik dzisiejszej III ligi). Graliśmy z takim zespołami jak Zagłębie Lubin, Polonia Świdnica, rezerwy Zagłębia Wałbrzych i rezerwy Śląska Wrocław. Po tym awansie w klubie pojawił się kryzys, ponieważ koszty utrzymania drużyny były duże i przerastały nasze możliwości. W sezonie 1972/1973 w ostatnim meczu przegraliśmy 1:3 z Zagłębiem Lubin i spadliśmy do A klasy.
W Strzelinie skończyłem szkołę o profilu górnictwa odkrywkowego. W naszym mieście były kopalnie granitu i z tym wiązałem swoją przyszłość. Po szkole rozpocząłem staż w strzelińskich kamieniołomach.
Skąd ksywa Luka?
Ksywa wzięła się od imienia. Jest ze mną od moich piłkarskich początków. Już w szkole mnie tak nazywano.
Jak trafił Pan do Zagłębia Lubin?
Mój szwagier wyjechał do Lubina i zatrudnił się w piaskowni. Dał mi znać, że jest w mieście więcej możliwości na pracę niż w Strzelinie i namawiał mnie na przyjazd. Przyjechałem do Lubina w celu podjęcia pracy w tej samej piaskowni co szwagier. Pracowała tam też moja była nauczycielka, która była geologiem.
W październiku 1973 roku urodził mi się syn Robert. O moim przyjeździe dowiedział się jeden z działaczy Zagłębia Lubin i zaprosił mnie na rozmowy. Po trzech dniach dostałem zaproszenie na sparing. Zagrałem i po sparingu kazali mi się stawić na kopalnię i tam zostałem docelowo zatrudniony.
Zagłębie Lubin grało wtedy w lidze okręgowej. Ze względu na to, że do Lubina przyjechałem do pracy, a nie grać w piłkę, nie posiadałem swoich dokumentów. Klubowi działacze rozpoczęli rozmowy z działaczami TKS Strzelin na temat mojego przejścia do Zagłębia. Była to końcówka roku 1973. Chłopaki z drużyny śmiali się później, że kupili mnie za czapkę śliwek.
Na początku grałem w rezerwach klubu i dopiero jakoś pół roku po zatwierdzeniu mnie do gry zacząłem grać w pierwszej drużynie. Pierwszym moim trenerem w Zagłębiu był Henryk Markowski. Co ciekawe, w Strzelinie grałem w ataku, a w Zagłębiu już od sparingu ustawiano mnie na lewej obronie. Linię obrony przeważnie tworzyłem z Michałem Lewandowskim, Kazimierzem Kucharskim (tutaj) i Mieczysławem Bakiem.
Dokąd jeździli Panowie na obozy przygotowawcze?
Najczęściej jeździliśmy do Strzegomia. Zimą przeważnie obozy odbywały się w Szklarskiej Porębie. Tam była baza, a mecze rozgrywaliśmy w Piechowicach. Trenując w Strzegomiu, bardzo często jeździliśmy do Wałbrzycha na odnowę (tam był kompleks basenów i saun). W późniejszym czasie bywaliśmy w Złotoryi w hotelu „Pod Basztą”. Raz też za trenera Sitko byliśmy w Kołobrzegu.
Wyjazd do Francji i sparingi z miejscowymi drużynami. Jak do tego doszło?
Bardzo miło wspominam ten wyjazd. Pierwszy sparing w Epinalu przegraliśmy 2:0. Później graliśmy z Nancy przy sztucznym oświetleniu na ich stadionie. Przegrywaliśmy w pewnym momencie już 3:0. Po strzale Jasia Bogackiego uwierzyliśmy w siebie i zepchnęliśmy ich do obrony. Później bramka na 3:2 i niewiele nam brakowało, żeby wyrównać. Zabrakło czasu.
Miejscowa Polonia bardzo mocno nam kibicowała. Pamiętam, że po meczu odbył się bankiet.
Jak wspomina Pan mecze w Pucharze Polski z takimi firmami jak Górnik Zabrze czy Ruch Chorzów?
Z meczu z Górnikiem Zabrze dobrze pamiętam Szarmacha. Był to zawodnik, który z 16 metrów potrafił strzelić głową bramkę. Z Górnikiem graliśmy jak równy z równym. Walczyliśmy do końca.
Mecz z Ruchem Chorzów wygraliśmy 3:2 po zaciętym boju. Pamiętam taką sytuację. Dostałem do pilnowania Joachima Marxa, miałem być jego plastrem. To był kawał chłopa i ciągle jak przy nim byłem, to powtarzał „Synek czego Ty ode mnie chcesz?”. Ja mu odpowiadałem, że muszę go pilnować, bo trener mi kazał.
Czy pamięta Pan jakieś ciekawe sparingi?
Pamiętam, że graliśmy sparing z Widzewem, który przyjechał z Bońkiem w składzie. Mecz odbył się na boisku szkoły górniczej.
Rozegraliśmy też sparing z Lokomotive Drezno oraz lokalnymi drużynami zza zachodniej granicy.
Który trener Zagłębia Lubin wywarł na Panu największe wrażenie?
Pamiętam, jak przyszedł trener Alojzy Sitko do Zagłębia i dzięki niemu wiele się nauczyłem. Późno zacząłem grać, więc miałem pewne braki, a za jego czasów poprawiłem swoje umiejętności. Pokazywał nam wiele ustawień i prowadził treningi indywidualne. Robił też treningi całych formacji typu napastnicy kontra obrońcy.
Przygotowywał rozpiski kto, gdzie i jak powinien grać na boisku. Sitko wprowadził dyscyplinę i porządek w drużynie.
Jak wspomina Pan baraże z sezonu 1974/1975 i wzmocnienia po nich?
Po barażach do drużyny przyszedł Józek Ligus z Raciborza i gwiazda Jastrzębia, Józef Ziaja. Wiązano z nim wielkie nadzieje, ponieważ w Jastrzębiu strzelał sporo bramek i się wyróżniał. W zamian za jego transfer do Jastrzębia powędrował bokser Bolesław Nowik i tenisistka stołowa Nowikowa.
W Lubinie niestety interesowało go bardziej załatwianie swoich prywatnych spraw u dyrektorów kopalń niż granie w piłkę. Taka anegdota związana z tym zawodnikiem. Na jednym z zebrań z działaczami Ziaja się pożalił, że nie dogrywamy mu piłek. Michał Lewandowski (tutaj) wtedy powiedział, że jakby biegał po boisku, a nie po bieżni, to pewnie więcej piłek by dostawał.
Do kiedy grał Pan w Zagłębiu Lubin?
Grałem do 1980 roku w Zagłębiu Lubin i wspólnie z Michałem Lewandowskim zakończyłem karierę. Przyszedł wtedy trener Stanisław Świerk z Wałbrzycha i ściągnął ze sobą swoich zawodników: Jana Borsuka i Edwarda Balceraka.
Sytuacja ta uświadomiła mi, że czas kończyć z graniem. Doszło to pewnej wymiany pokoleniowej. Ja, Rudek Konieczny i Michał Lewandowski zaczęliśmy trenować młodzież.
Jak doszło do Pana przenosin do Prochowic?
Po skończeniu grania w Lubinie przez pewien okres byłem jeszcze w Prochowiczance Prochowice z Jasiem Ławnikiem i Józefem Ligusem. Pograłem tam z dwa lata w lidze okręgowej. Graliśmy m.in. z Mieszkiem Ruszowice.
Był taki okres, że interesował się mną Lech Poznań, ale ze względu na żonę i dzieci zrezygnowałem z tej propozycji.
Jak rozpoczął Pan pracę z lubińską młodzieżą w roli trenera?
Za trenera Świerka powoli kończyłem z graniem i zaproponowano mi prowadzenie lubińskiej młodzieży. Moim pierwszym rocznikiem był 1973. Pamiętam, że chodziliśmy po szkołach i zapraszaliśmy młodzież do gry w klubie.
W międzyczasie zaliczyłem również epizod z pierwszą drużyną Zagłębia Lubin. Zostałem asystentem trenera Eugeniusza Różańskiego wraz z Ryszardem Matłoką. Jak się nie mylę, to tę funkcję pełniłem 8-9 miesięcy. Prowadziłem treningi i rozgrzewki przed meczem. Jeździłem też na zmianę z Matłoką na obserwacje ligowych przeciwników.
Po zakończeniu pracy przy pierwszej drużynie wróciłem do trenowania młodzieży. Trenowałem lubińską młodzież przez około sześć lat. Jeździliśmy na obozy do Francji. To były wyjazdy na zasadzie wymian. Jechaliśmy do Francji i byliśmy rozlokowani po francuskich rodzinach. Francuskie drużyny również odwiedzały nas na podobnych zasadach w Lubinie. Chłopcy rozgrywali sparingi z okolicznymi drużynami i mieli okazję pozwiedzać też trochę Francję.
Na obozy przygotowawcze jeździliśmy z młodzieżą nad jeziora w okolice Sławy. Często bywaliśmy w Lubiatowie, bo tam był bardzo dobry ośrodek. Młodzież poza treningami pomagała też lokalnej społeczności czy dbała o czystość na obiektach.
W pamięci utkwił mi jeden z moich podopiecznych, który był przebojowy i bramkostrzelny. Nazywał się Grzegorz Stettler – rocznik 1971. Nie bał się kiwać, wbiegał między dwóch lub trzech przeciwników i kręcił nimi, jak chciał. Później wyjechał do Belgii do siostry i kiedyś słyszałem, że tam również grał, ale nie wiem nic więcej. Ostatnio słyszałem, że jego syn gra w Orkanie Szczedrzykowice w czwartej lidze.
Działacze z Pana czasów. Jak ich Pan wspomina?
Na początku gdy przyjechałem do Lubina, to zapamiętałem dyrektora Jana Sadeckiego. To był fanatyk piłki nożnej i bardzo dużo robił dla naszej sekcji. Dbał o to, żebyśmy mieli jak najlepsze warunki.
Dobrze też wspominam Drzewiego, który również był dobrym i pomocnym działaczem.
W PEBECE był dyrektor naczelny Szczepaniak, który mocno wspierał młodzież w naszym klubie i był inicjatorem naszych wyjazdów do Francji.
W późniejszym czasie nastali w klubie bolesławieccy działacze. Dyrektorem naczelnym ZG Lubin został Szczerba, który też mocno interesował się naszą sekcją. Z nim do klubu przyszedł Marcin Łachodiak i Stulin, który był kierownikiem. Ci dwaj Panowie byli bardzo obrotni i potrafili załatwić wiele rzeczy.
Czy w rodzinie ktoś kontynuuje tradycje piłkarskie?
Mój syn Robert również zaczynał karierę w Zagłębiu Lubin. Później po rozwiązaniu rezerw Zagłębia trafił do Świerzawy, a następnie do Górnika Polkowice. Zrobił tam parę awansów i zagrał w ekstraklasie. Gdyby nie kontuzje to pewnie pograłby na wyższym poziomie dłużej.
Teraz jest grającym trenerem w Sparcie Rudna. Wnuk też poszedł w ślady dziadka i ojca i również gra w piłkę.
Ja zaś po zakończeniu swojej przygody z piłką grywałem jeszcze mecze w Oldbojach Zagłębia Lubin. Jeździliśmy na mecze i turnieje do Wrocławia, Jeleniej Góry czy Zielonej Góry.
Czym obecnie się Pan zajmuje?
Jestem na emeryturze więc mam czas na śledzenie poczynań syna i wnuka, którzy grają czynnie w piłkę. Ponadto staram się oglądać wszystkie widowiska sportowe, bo nadal żyję sportem i się nim emocjonuję.