Krzysztof Palczewski ur. 3 lutego 1974 roku. Wychowanek Zagłębia Lubin. Zawodnik Piasta Iłowa, Czarnych Żagań, Promienia Żary, niemieckich klubów: TuS Weinböhla e.V., Großenhainer FV 90 i FC Meißen, Iskry Kochlice, Prochowiczanki Prochowice, Chrobrego Nowogrodziec, Polmo Kożuchów i Victorii Niemstów.
Jak rozpoczął Pan przygodę z piłką nożną?
W tamtych czasach każdy zaczynał na podwórku i piął się w osiedlowych hierarchiach. Pamiętam betonowe stoły do ping-ponga i ławki, które wykorzystywaliśmy jako bramki. Kto miał piłkę w tamtych czasach, to był gość. Nieważne czy potrafił grać, ale był najlepszym kolegą. Graliśmy na asfaltowych i betonowych boiskach. Nikt się nie przejmował siniakami i zadrapaniami wynikającymi z takiej nawierzchni.
Co do Zagłębia, to tata zabierał mnie na mecze naszej drużyny na Stadion Górniczy. Zagłębie grało wtedy w drugiej lidze i w ten sposób złapałem bakcyla. Bardzo chciałem grać w Zagłębiu i w wieku siedmiu lat, bez wiedzy rodziców, poszedłem do klubu, aby zapisać się na treningi. Na OSiR wszedłem do szatni, przebrałem się i byłem gotowy do zajęć.
Kto był Pana pierwszym trenerem w Zagłębiu Lubin? Proszę opowiedzieć o pokonywaniu kolejnych szczebli szkolenia w Zagłębiu Lubin?
Pierwszym moim trenerem był śp. Stanisław Flądro i trafiłem na trening do rocznika 1972. Pamiętam mojego kolegę Waldka Kowalskiego, który wtedy trenował w tej grupie. Odbyłem z nimi kilka treningów i po niedługim czasie powstała grupa trenera Leszka Malawskiego (tutaj), który prowadził rocznik 1973. W tej grupie był Adam Goliasz i Grzegorz Sztajner, ale to nadal rocznikowo nie była moja grupa. Co ciekawe rocznik 1973 był podzielony na dwie grupy. Jedną teoretycznie mocniejszą prowadził trener Michał Lewandowski (tutaj), a drugą wspomniany trener Malawski.
Nie Pamiętam kiedy dokładnie utworzono moją grupę w moim roczniku, ale ponownie trafiłem pod opiekę trenera Malawskiego. To był czas, gdy w Lubinie rozgrywano Mini Mundial. Ze szkoły nr 10 przyszedł Jarek Pokora (tutaj) i Mariusz Bończak, szkołę nr 11 reprezentowali Arek Skowron i Radek Kałużny. Bardzo mocna była szkoła nr 5, która jeśli dobrze pamiętam, dotarła do finału tych rozgrywek i tam grali Paweł Matijczak i Janusz Olejarczyk. My w szkole nr 1 nie mieliśmy mocnej drużyny. Ze szkoły nr 3 dołączył Waldek Romać, ze szkoły nr 7 Emil Nowakowski i Grzegorz Józiów, a z nr 8 był bramkarz Radek Soszyński. Tak mniej więcej powstała nasza drużyna rocznik 1974. Nasz rocznik prowadził również śp. trener Sambor.
W miejscu, gdzie teraz jest parking RCS, kiedyś było boisko asfaltowe i na jeden z treningów przyszło nas z 50 jak nie lepiej. Trener dzielił nas wtedy na drużyny i cały czas graliśmy. Nie było takich treningów jak teraz, gdzie dwóch czy więcej trenerów prowadzi wszystko zgodnie z rozpiskami. Warunki nie były idealne, ale kształtowały charakter od młodego. Nasz rocznik podobnie jak poprzedni również został podzielony na dwie grupy. Powstała drużyna Przylesia, którą opiekował się trener Czaja. Był wuefistą w szkole nr 10. Miał rejon szkoły nr 10 i 11, który kończył się na Pawiej. Do trenera Czaji trafili Arek Skowron, Jarek Pokora, Radek Kałużny, Mariusz Bończak. Emil Nowakowski, który mieszkał na Bieszczadzkiej, i teren do Polnego plus miasto to druga drużyna. Ze mną do tej grupy trafił wspomniany Emil, Waldek Romać, Paweł Matijczak, Janusz Olejarczyk i Radek Soszyński.
Jak pamięta Pan rozgrywki juniorskie, obozy przygotowawcze czy turnieje?
Jak jechaliśmy do Francji w 1989 roku, to do naszego rocznika dołączył Jacek Banaszyński i Arkadiusz Żarczyński. Podróż do Francji w tamtym czasie to niezła eskapada. Musieliśmy mieć wizy do RFN. Pojechał wtedy z nami dyrektor Jerzy Koziński oraz trenerzy Marian Putyra i Stanisław Kumik.
W Niemczech w Plattenhardt koło Stuttgartu rozegraliśmy też dwa fajne turnieje. Drużyny z krajów socjalistycznych spały na hali sportowej. Na turnieju brylowały zespoły z byłej Jugosławii. Drużyna z Banialuki wygrała ten turniej. Niesamowici zawodnicy, ale potrafili między sobą się bić i kłócić. Na tym turnieju był Cosmos Nowy York i reprezentacja młodzieżowa Tunezji, z którą wygraliśmy w grupie po bramce Marcina Kucharskiego. Pierwszy raz na tym turnieju zajęliśmy trzecie miejsce, a kolejnym razem czwarte.
Co ciekawe to z tymi drużynami walczyliśmy jak równy z równym. Decydowały szczegóły, ale w późniejszym czasie jak Ci zawodnicy zaczynami grać w pierwszych drużynach swoich klubów to nam odjeżdżali. W każdej drużynie były również indywidualności. Emil Nowakowski panował świetnie nad piłką, Jarek Pokora z Pawłem Matijczakiem dryblingiem i zwodami wyprowadzali niejednego w pole.
Żałuję tego, że nie mieliśmy możliwości grać w takiej lidze, jaką jest teraz CLJ. My graliśmy co najwyżej z Miedzią Legnica, Górnikiem Polkowice czy Chrobrym Głogów. Przeważnie wszystko wygrywaliśmy i zajmowaliśmy pierwsze miejsce. Kilka meczów też rozgrywaliśmy z Zieloną Górą, w której wtedy grał Maciej Murawski i Andrzej Sawicki.
Pamiętam, jak rozgrywaliśmy mecz barażowy z Zagłębiem Wałbrzych. Przed meczem dałem na mszę za nasze powodzenie. Wspominaliśmy to ostatnio z Jackiem Banaszyńskim. W pierwszym meczu w Wałbrzychu był remis 0:0. Radek Kałużny grający wtedy już w pierwszej drużynie zagrał z nami. W rewanżu w Lubinie zrobiłem karnego na Matuszaku. Później niezawodny Irek Słomiak z Bogatyni strzelił dwie bramki. Kilkanaście minut przed końcem Gorząd strzelił na 2:2. W doliczonym czasie gry udało nam się strzelić na 3:2. Damian Kowalski wykonywał wolnego, Radek Kałużny przedłużył piłkę, a Tomek Blaszyński strzelił gola. Po tej wygranej awansowaliśmy do Mistrzostw Polski juniorów.
Prowadził nas wtedy trener Bogusław Korczak. Niestety walka o Mistrzostwo Polski nie potoczyła się tak, jak tego chcieliśmy. Moim zdaniem zabrakło nam większej dyscypliny. Drużyna trenera Mariana Putyry w składzie z Jarkiem Pokorą, Leszkiem Grechem czy Mariuszem Urbaniakiem (tutaj) zdobyła brązowe medale w Mistrzostwach Polski juniorów. Miałem okazję z nimi zagrać kilka sparingów i odbyć treningi. Tam była duża dyscyplina i trener Putyra przykładał do tego wielką wagę.
Wracając jeszcze do Irka Słomiaka, to dołączył do nas dosyć późno, bo dopiero w wieku 15 lat, gdy rozpoczął naukę w Lubinie. W starszej grupie z Bogatyni byli jeszcze Mariusz Urbaniak i Grzegorz Kazimierski, który później trafił do Wisły Kraków.
Gdy graliśmy o Mistrzostwo Polski juniorów, to bardzo chciałem trafić na Jagiellonię Białystok, ale podczas podziału trafiliśmy do dwóch różnych grup. W drużynie Jagiellonii grali tacy piłkarze, jak Marek Citko, Tomasz Frankowski, Daniel Bogusz i Mariusz Piekarski. My pojechaliśmy do Łodzi i mieliśmy w grupie Orła Łódź, Lecha Poznań i Zawiszę Bydgoszcz. Pierwszy mecz graliśmy z Zawiszą i przegraliśmy 1:0, a ja nie strzeliłem karnego. Z Lechem Poznań przegraliśmy 5:1, a mi udało się strzelić bramkę honorową. W ostatnim meczu z Orłem Łódź wygraliśmy, ale to Orzeł był premiowany awansem.
Skoro jesteśmy przy rozgrywkach juniorskich, to proszę przybliżyć czas spędzony w kadrze wojewódzkiej. Kto był Pana trenerem i z kim Pan grał?
Grałem w kadrze województwa legnickiego i graliśmy z kadrami wojewódzkimi z Jeleniej Góry, Wrocławia czy Zielonej Góry. Pamiętam, że jeden z turniejów był mocno obsadzony i pojechaliśmy do Holandii. Graliśmy z Go Ahead Eagles. Zapamiętałem ich, bo to była jedna z nielicznych drużyn, która co sezon wysyłała zdjęcia zawodników do kolekcji. Wysyłaliśmy listy do różnych klubów, prosząc o zdjęcia zawodników i autografy. Wtedy na tym turnieju mieszkaliśmy u holenderskiej rodziny i byłem zakwaterowany razem z Waldkiem Romaciem. Z okna domu, w którym mieszkaliśmy, było widać cały stadion. W kadrze tej trzon drużyny stanowili zawodnicy Zagłębia Lubin.
Czy na kapitanie zespołu ciąży duża odpowiedzialność? Jak Pan się czuł z tą funkcją w drużynach juniorskich?
Powiem szczerze, że nie pamiętam dokładnie kiedy zostałem kapitanem drużyny, ale byłem nim do zakończenia wieku juniora. Koledzy mi ufali i wybrali mnie do pełnienia tej funkcji.
Kiedy trafił Pan do pierwszej drużyny? Proszę przybliżyć ten okres w Pana karierze.
Do pierwszej drużyny trafiłem w czerwcu 1992 roku. Kiedy przyszedł śp. Ryszard Panfil, zlikwidowano drugą drużynę i wielu zawodników nie miało gdzie grać. Po roku lub dwóch Stal Chocianów stała się taką drugą drużyną. Nie pamiętam już, na jakich zasadach dokonano tej fuzji, ale przynajmniej młodsi zawodnicy z szerokiej kadry mieli gdzie się ogrywać. Ze mną do szerokiego składu pierwszej drużyny trafili: Arek Skowron, Adam Goliasz, Emil Nowakowski i Jarek Pokora, który wrócił po wypożyczeniu. Radek Kałużny już był w tej drużynie.
Pojechałem wtedy na obóz z pierwszą drużyną do Nymburku w Czechach. To był rok olimpijski i mieliśmy super kompleks i warunki do treningów. W kompleksie świetna odnowa biologiczna i kuchnia dobrana pod sportowców. W tym kompleksie przygotowywała się reprezentacja Egiptu w piłce ręcznej. Pamiętam, że budzili nas codziennie wcześnie rano, odprawiając swoje modlitwy. Rozegraliśmy na tym obozie 25 lipca sparing ze Spartą Praga. Grali tam wtedy Nedved, Nemec, Nemecek. W tej drużynie było sześciu reprezentantów Czech. Jeśli się nie mylę, to ograli nas 5:0. Przyjechali na ten sparing autokarem, który był oklejony w barwach Sparty. Już wtedy Sparta była dobrą marką. Zagrałem ostatnie 20 minut tego spotkania. Po sparingu trener się śmiał, że jakbym się pochwalił, że mam imieniny to bym zagrał więcej.
Graliśmy też sparingi z Hradec Kralove, które były wyrównane. Po powrocie do Lubina na jednym z treningów zagrałem piętą do tyłu piłkę i poczułem mocny ból. Podejrzewano, że mam naderwane włókna. Człowiek był ambitny i po jakimś czasie wróciłem do grania, ale ból nie ustawał. Daniel Dyluś ( tutaj) dał mi numer telefonu do lekarza z Poznania i pojechałem tam prywatnie z moją mamą na wizytę. Doktor Marek Ruciński położył mnie na stół i okazało się, że mam zerwany mięsień dwugłowy. Kontuzja ta wykluczyła mnie na pół roku z gry.
Po zakończeniu rehabilitacji pojechałem jeszcze na obóz zimowy w Szklarskiej Porębie. Byliśmy zakwaterowani w hotelu Malachit. Wiosnę 1993 spędziłem jeszcze z pierwszą drużyną. Siedziałem kilkukrotnie na ławce, ale niestety nie zadebiutowałem. Pamiętam taki mecz z Jagiellonią Białystok, że spadł śnieg i my jako zawodnicy odgarnialiśmy śnieg, żeby zagrać mecz. Niestety nie było wtedy podgrzewanej murawy jak obecnie. W lecie tego roku pojechałem do Piasta Iłowa i zostałem tam wypożyczony.
Jak wspomina Pan grę w drugiej drużynie Zagłębia Lubin? Proszę przybliżyć funkcjonowanie tego zespołu.
Debiut w drugiej drużynie miałem jako 16-latek. Nie zapomnę tego, jak do rezerw schodzili grać zawodnicy pierwszej drużyny. Wtedy już w pierwszej drużynie byli Leszek Grech, Janusz Najdek i Jacek Kikowski. W rezerwach grywał Darek Marciniak. Pamiętam też Mariusza Olbińskiego (tutaj) i Darka Lewandowskiego (tutaj), którzy również grywali ze mną w rezerwach. Nawet nasz reprezentacyjny bramkarz, Jarek Bako, zagrał mecz czy dwa z nami. Dla takich młodych chłopaków to było wielkie przeżycie trenować i grać z takimi zawodnikami.
Gra zawodników pierwszej drużyny wynikała z klubowego regulaminu, który nakazywał zawodnikom niegrającym lub rezerwowym w meczu pierwszej drużyny grę w rezerwach. Jak zaczynałem w drugiej drużynie, to trenerem był Stanisław Kumik. Drużynę tworzyli młodzi zawodnicy z szerokiej kadry pierwszego zespołu, wyróżniający się juniorzy i niegrający w meczu pierwszej drużyny zawodnicy. W tej drużynie był Grzesiu Mikłasz (tutaj), Mariusz Jurak czy Irek Sołoducha. Później drugą drużynę przejął trener Wiesław Wojno. Graliśmy w czwartej lidze z okolicznymi miastami np. Chojnowem czy Nowym Miasteczkiem.
Dla mnie jako juniora gra z seniorami była szkołą życia i przetarciem przed byciem w szerokiej kadrze pierwszej drużyny. Praktycznie od początku grałem jako stoper w parze z Arkiem Skowronem. Zdarzały się mecze, gdzie byłem stoperem i kierowałem całym blokiem obronnym złożonym z zawodników pierwszoligowych.
Po Zagłębiu Lubin grał Pan w Piaście Iłowa, Czarnych Żagań i Promieniu Żary. Na jakich zasadach trafiał Pan do tych klubów? Czy to były wypożyczenia, czy transfery definitywne? Proszę omówić każdy z tych klubów. Z jakimi zawodnikami Pan grał? Kto zrobił karierę lub kto mógł ją zrobić?
Latem 1993 roku trafiłem do Piasta Iłowa na wypożyczenie. Trenerem wtedy był tam Jerzy Fiutowski. Mieszkaliśmy w Iłowej na stadionie, gdzie mieliśmy swoje pokoje. Trafiłem tam razem z Marcinem Kucharskim i Adamem Goliaszem. Jako ciekawostkę podam, że mieliśmy tak dobrze przygotowaną i zadbaną murawę, że wszyscy ją chwalili. Trawa była podlewana i pielęgnowana. Trener Fiutowski budził nas o 7 rano i zajmowaliśmy się obiektem, a później trenowaliśmy.
Po trzech wygranych meczach w lidze trener Fiutowski odszedł do Pniew, więc za długo pod jego wodzą nie pograliśmy. W Iłowej miałem też nieprzyjemne wydarzenie, bo kierownik drużyny źle policzył kartki i zagrałem w meczu, w którym powinienem pauzować. Z tego powodu zawieszono mnie na dwa miesiące. Wtedy w drużynie Piasta był też Łukasz Garguła, który zaczynał swoją karierę. W Iłowej spędziłem z 1,5 roku. Do Piasta przyszedł później też Andrzej Turkowski.
Ciekawa historia była też z pójściem do wojska. W klubie powiedziano mi, żebym się zameldował w Iłowej, a oni wszystko załatwią. Niestety osoba, która się miała tym zająć zmarła.
Trafiłem, więc do wojska do Żagania. Grający wtedy w trzeciej lidze Promień Żary dowiedział się o tym i chciał mnie ściągnąć do siebie. Trafiłem zimą do wojska, więc był martwy sezon i działacze zaczęli się między sobą przepychać gdzie mam grać. Cztery razy dostawałem przeniesienia między Żaganiem a Żarami, będąc w wojsku. W Żarach były lepsze warunki i wszystko było poukładane. Miałem mieszkać w internacie i grać w trzeciej lidze. W Żaganiu byłem normalnie w wojsku na jednostce. Pełniłem funkcję dowódcy czołgu. Gdy zapytałem, dlaczego nie mogę grać w Żarach, to otrzymałem odpowiedź, że póki w Żaganiu jest generał, to tu będę grał. W taki sposób zacząłem grać w Czarnych Żagań.
Przeniesiono mnie do batalionu medycznego i byłem w centrum miasta. Czarni grali wtedy w czwartej lidze, więc byłem w wojsku, a popołudniami trenowałem. W klubie w tym czasie trenowało się trzy razy w tygodniu. Po pół roku gry w Żaganiu przyjechał do mnie Bogdan Basałaj, który prowadził Kanię Gostyń i chciał mnie po wojsku tam ściągnąć. Stwierdziłem, że jak mnie chcą w Promieniu, to po skończeniu służby idę tam i odmówiłem.
Promień Żary miał wtedy duże ambicje i aspirował do gry w wyższej lidze. W drużynie był bramkarz Mariusz Liberda, w ataku Andrzej Niedzielan czy początkujący Sebastian Dudek. Z Miedzi Legnica przyszedł wtedy Roztocki, ze Złotoryi Arek Paluch czy Radek Babij. Miałem cały czas kontakt z Pawłem Matijczakiem, który był na emigracji w Londynie i po roku czasu na jego zaproszenie pojechałem do niego z Emilem Nowakowskim. Ja zostałem, a Emil wrócił.
Spędziłem tam rok, pracując na myjni samochodowej. Po powrocie z Anglii znowu zacząłem grać w Promieniu. Pograłem tam chwilę w trzeciej lidze i wróciłem do Lubina.
Gra w piłkę u naszych zachodnich sąsiadów. Proszę powiedzieć coś więcej o tym czasie.
Po zakończeniu przygody w Żarach i powrocie do Lubina dostałem propozycję od trenera Bieńko, który miał kontakty w Niemczech, żeby pograć u zachodnich sąsiadów. Razem z Grzesiem Nowakiem poszliśmy grać do zespołu TuS Weinböhla e.V. pod Dreznem. Zespół po pierwszej rundzie miał tylko 3 punkty. Pomimo tego udało się wygrać parę meczów, ale było to za mało, żeby utrzymać ten zespół w lidze. Trenerem tej drużyny był Norbert Schleicher i później współpracowałem z nim jeszcze w trzech innych klubach.
W Großenhainer FV 90 zdobyliśmy Puchar Niemiec na szczeblu wojewódzkim. W FC Meißen grałem razem ze swoim bratem i Łukaszem Ostrowskim. Później znowu było Grossenhain i krótko pograł tam Jarek Pokora. Przez parę lat pograłem w Niemczech. Później pracowałem już w kopalni i trudno było pogodzić pracę z graniem. Pamiętam takie sytuacje, że po nocce wsiadałem w auto razem z bratem i ojciec nas wiózł na mecz pod Drezno, bo tam się grało o godzinie 11 w sobotę lub niedzielę. Z gry w Niemczech pamiętam, że Polak czy Czech grający u nich musiał być dwa razy lepszy od Niemca, żeby grać. Jeśli miałeś podobne możliwości, to zawsze pierwszym wyborem był Niemiec.
Podziwiałem zaangażowanie zawodników w tych ligach. Po całym dniu pracy przychodzili na trening, powiedzmy o 19 i wykonywali wszystkie polecenia trenera bez marudzenia. U nas czasami jest parę osób na treningach lub słyszy się teksty typu “dziś gierka”. W Niemczech w najniższych ligach wszędzie jest profesjonalizm. Podejście do treningów, do przygotowania boisk i obiektów, sprzęt. Sama kultura meczowa jest inna, przychodzą całe rodziny i spędzają kilka godzin na obiektach przy piwku i grillu.
Walka z Iskrą Kochlice o awans do 3 ligi. Proszę przybliżyć baraże z Bielawianką Bielawa.
Stasiu Kwiatkowski w Kochlicach montował ciekawą drużynę. Ja grając w Niemczech, nie jeździłem tam na treningi, tylko trenowałem w Kochlicach. Jeszcze wcześniej trener Fiutowski umożliwiał nam treningi w Unii Miłoradzice, która trenowała na obiektach Zagłębia. W pewnym momencie trener Kwiatkowski zaproponował mi grę w Iskrze. Był tam naprawdę ciekawy zespół. Pamiętam Łukasza Wingerta, który przyszedł z Amico Lubin i się rozwinął pod skrzydłami trenera Kwiatkowskiego. Piotrek Błauciak poszedł z Iskry do Zagłębia Lubin. Był też Zbyszek Murdza.
W pewnym momencie graliśmy baraż o trzecią ligę z Bielawianką Bielawa. W Kochlicach wygraliśmy 1:0 po bramce Piotra Błauciaka. Mówiono, że na meczu było 2 tysiące widzów. Niestety w rewanżu w Bielawie polegliśmy 5:1. Warunki atmosferyczne był tragiczne i rozegraliśmy mecz na wodzie. Moim zdaniem sędzia nie powinien wtedy dopuścić do spotkania. Pamiętam z tego meczu braci Samków. Jeden z nich złamał mi nos podczas główkowania. My pierwsi strzeliliśmy na 1:0 i mieliśmy szansę na drugą bramkę, ale piłka zatrzymała się na wodzie przed linią bramkową. Ja po pierwszej połowie zszedłem po złamaniu nosa. Sędzia gwizdał pod Bielawiankę i wielu sytuacjach był stronniczy. W drugiej połowie dostaliśmy pięć bramek i to oni cieszyli się z awansu do trzeciej ligi.
Mam również w pamięci sparing Iskry z Zagłębiem Lubin trenera Jabłońskiego. Zremisowaliśmy 1:1. Trener Jabłoński nas chwalił i dziwił się, że potrafimy od tyłu wyprowadzać piłkę i nie boimy się nią grać. U trenera Stanisława Kwiatkowskiego uczono nas wyprowadzania piłki od bramkarza bez względu z kim gramy. Po Kochlicach pograłem jeszcze w czwartej lidze w Prochowiczance Prochowice.
Grając w Niemczech miałem jeszcze epizod w Chrobrym Nowogrodziec. Zadzwonił do mnie Andrzej Turkowski, że drużyna się rozsypała i grają ważny mecz o awans do IV ligi. Nie znałem zawodników, a trzeba było grać ważne mecze. Trenerem był wtedy śp. Krzysztof Lechowski, świetny facet i dobry trener (przykro mi było, jak dowiedziałem się o jego śmierci). Decydujący mecz o awansie w sezonie 2002/2003 graliśmy z Julią Szklarska Poręba i to oni wygrali 0:2. Wyprzedzili nas o jeden punkt. Po tym meczu pograłem tam jeszcze pół roku. Wtedy w Nowogrodźcu był fajny klimat dla piłki, świetne boisko i sympatyczni ludzie.
Był jeszcze klub Polmo Kożuchów, którego trenerem był Romuald Kujawa. Pracowałem już w kopalni. Przede mną trafili do Kożuchowa Marcin Kucharski, Łukasz Wingert, Waldek Romać, Robert Malawski i mój brat Piotr. W Polmo była podobna sytuacja jak w Niemczech, klub był na ostatnim miejscu i walczył o utrzymanie. Tym razem udało się utrzymać i w następnym sezonie walczyliśmy o awans.
Przygodę z piłką skończyłem w tamtym sezonie w Victorii Niemstów.
Który z Pana kolegów mógł zrobić większą karierę lub zaistnieć w poważnej piłce?
Myślę, że taką osobą był Paweł Matijczak. Trafił jako pierwszy do reprezentacji juniorskich i szybko awansowano go do pierwszej drużyny. Grał w wieku 15 lat w kadrach z 18-latkami. Debiutował w Zagłębiu Lubin, grał też w Miedzi Legnica i nawet w kadrze Polski w piłce halowej. Niestety nie zrobił takiej kariery, jak choćby Radek Kałużny.
Myślę, że Robert Malawski też mógł więcej osiągnąć. Podobnie z Arkiem Skowronem, którego kontuzja wykluczyła z gry w piłkę. Irek Słomiak skończył w drugiej lidze w Chrobrym.
Jak wspomina Pan mecz towarzyski rozegrany w 2010 roku pomiędzy Zagłębiem Lubin a pracownikami KGHM? Wielu zawodników KGHM ma za sobą przeszłość w naszym klubie.
Jak już skupiłem się na pracy w kopalni, to również grałem w drużynie zakładowej, która jeździła po różnych turniejach czy mistrzostwach branżowych. À propos meczu towarzyskiego to było miłe doświadczenie i przeżycie dla nas, bo praktycznie każdy reprezentował w pewnym momencie Zagłębie Lubin.
Zabrakło nam niewiele, żeby do przerwy dowieź wynik 0:0. W naszej bramce stał Jacek Kikowski, którego chwalono po kilku paradach. W naszym zespole nie było przypadkowym osób. Wiadomo, że wydolność i kondycja już nie była taka jak u przeciwników, ale postawiliśmy im wysoko poprzeczkę. Pamiętam, że graliśmy też drugi mecz z Zagłębiem na cele charytatywne i była również ekipa Canal+, Tomasz Zubilewicz i Michał Wiśniewski.
Czym obecnie się Pan zajmuje?
Pracuję na kopalni i realizuję swoją pasję, jaką są gołębie. Jestem hodowcą gołębi pocztowych i trenuje je podczas lotów. Jeden z moich najlepszych gołębi nazywa się Neymar i zdobył już trzy puchary. Jarek Pokora śmieje się, że z piłką mi nie wyszło, to przynajmniej w lotach gołębi sobie radzę 🙂
Post scriptum
Chciałbym podziękować moim Rodzicom za to, że pozwalali mi trenować mimo tego, że nie zawsze byłem orłem w szkole. Dziękuję im za to, że miałem w nich zawsze wsparcie.
Dziękuję wszystkim kolegom z rocznika 1974. Do tej pory trzymamy się razem w większym gronie. Tworzymy super ekipę do dnia dzisiejszego i wspieramy się wzajemnie w razie jakichkolwiek przeciwności losu