Krzysztof Kazimierczak ur. 13 marca 1981 r. w Lubinie. Wychowanek Zagłębia Lubin grający na pozycji obrońcy. Zawodnik następujących klubów: Miedź Legnica, Wisła Płock, Boavista Porto, Polonia Warszawa, Górnik Łęczna, Górnik Polkowice i Prochowiczanka Prochowice. Reprezentant Polski kadr juniorskich. Zdobywca Pucharu Polski i Superpucharu w barwach Wisły Płock.
Jak trafił Pan na treningi do Zagłębia Lubin?
Do Zagłębia trafiłem gdy miałem 9-10 lat. Moim pierwszym trenerem był wtedy Tadeusz Zajączkowski. Następnie trafiłem do klasy sportowej w szkole podstawowej nr 10. Tam moim trenerem przez trzy lata był Janusz Rak. Była to pierwsza klasa sportowa przy Zagłębiu w Lubinie. Po ukończeniu szkoły podstawowej wyjechałem do Wrocławia, do Szkoły Mistrzostwa Sportowego. W SMS byłem w sumie trzy lata razem z Wojtkiem Olszowiakiem (tutaj).
Jak wyglądało szkolenie młodzieży szczebel po szczeblu na Pana przykładzie? Którzy trenerzy Pana prowadzili w juniorach i jak ich Pan wspomina?
W Zagłębiu moim trenerami w grupach młodzieżowych poza wcześniej wspomnianymi Tadeuszem Zajączkowskim i Januszem Rakiem byli jeszcze Mirosław Dragan oraz Janusz Stańczyk. Wszystkich tych trenerów wspominam bardzo dobrze.
W jakich reprezentacjach młodzieżowych i wojewódzkich Pan grał? Kto był w nich trenerem i jak wspomina Pan ten czas?
Po pierwszych powołaniach do kadry Dolnego Śląska zaczęły się również pierwsze powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski. Występowałem w kadrze od U-14 do U23. W młodzieżowych reprezentacjach Polski moimi trenerami byli Krzysztof Paluszek oraz Edward Klejndinst.
W reprezentacji młodzieżowej zacząłem występować w momencie, kiedy znalazłem się w SMS Wrocław. Trenerem kadry był wtedy Krzysztof Paluszek, który miał nas praktycznie każdego dnia na oku. Wtedy z Lubina było nas trzech, regularnie występujących w reprezentacji, Wojciech Olszowiak, Jakub Puchalski i ja. Występowałem również w reprezentacji olimpijskiej prowadzonej później przez trenerów Edwarda Klejndinsta i Krzysztofa Paluszka.
W sumie rozegrałem ok. 80 meczów w koszulce z orzełkiem na piersi. Mieliśmy bardzo mocną drużynę z zawodnikami, którzy już w tamtym czasie regularnie grali w pierwszej lidze. Niestety w najważniejszym meczu, czyli w barażach do Mistrzostw Europy zawiedliśmy. Po remisie w pierwszym meczu 1:1, w rewanż u siebie przegraliśmy 0:4. Ta porażka zamknęła nam drogę do Mistrzostw Europy i wyjazdu na Olimpiadę w Atenach.
Do tej pory nie wiem, jak to się stało, że przegraliśmy ten mecz tak wysoko. Chyba po prostu po pierwszym meczu poczuliśmy się zbyt pewnie i to nas zgubiło. Później było jeszcze kilka występów w reprezentacji B, która była bezpośrednim zapleczem pierwszej reprezentacji.
Jak w Pana przypadku wyglądało przejście do SMS Wrocław?
SMS we Wrocławiu funkcjonował pod nadzorem PZPN. To był jeden z pierwszych takich projektów w Polsce, którym zarządzał śp. Ryszard Panfil. Faktycznie jeśli chodzi o treningi to była to dla nas całkowita nowość. Poza treningami czysto piłkarskimi mieliśmy również oddzielnych trenerów od przygotowania fizycznego, były zajęcia z akrobatyki, a nawet aerobiku.
Nabory do SMS odbywały się na zasadzie egzaminów. Oczywiście były to egzaminy czysto piłkarskie, jak również sprawnościowe. Na egzaminy zjeżdżali zawodnicy z całej Polski, z tego co pamiętam to na takie „eliminacje” przyjechało w dwa dni ok. 300 zawodników. Z tej masy ludzi na końcu wyselekcjonowano grupę ok. 30 osób. W taki sposób stworzyliśmy klasę rocznika 1981. Niestety projekt ten przetrwał tylko trzy lata i po tym czasie szkoła została rozwiązana, a ja wróciłem do Lubina. W czasie kiedy uczyłem się we Wrocławiu, nie brałem udziału w treningach i rozgrywkach w barwach Zagłębia.
SMS Wrocław grał w III lidze, wówczas to była całkiem silna liga, a my mając 14-15 lat mierzyliśmy się z seniorami. Nasze mecze nie były punktowane. W ten sposób co tydzień rozgrywaliśmy mecz w III lidze. Poza tym były organizowane liczne turnieje oraz wyjazdy zagraniczne. Jednym z takich był wyjazd do Holandii, gdzie zagraliśmy towarzyskie mecze z Ajaxem Amsterdam oraz Feyenordem Rotterdam. Oba mecze wygraliśmy ze swoimi rówieśnikami z Holandii.
W tym czasie trener Krzysztof Paluszek był jeśli dobrze pamiętam dyrektorem sportowym i trenerem młodzieżowej reprezentacji Polski. Miał nas wszystkich cały czas na oku. Zajęcia lekcyjne też mieliśmy dopasowane pod treningi. Jak ktoś wyjeżdżał na jakieś zgrupowania, to nauczyciele byli dla niego wyrozumiali. Po zakończeniu nauki w SMS we Wrocławiu wróciłem do Lubina, gdzie trafiłem do drugiej drużyny prowadzonej przez trenera Krzysztofa Koszarskiego.
Jak wyglądał Pana powrót z SMS Wrocław i gra w drugiej drużynie Zagłębia Lubin?
Po powrocie z SMS do Zagłębia, od razu trafiłem do drugiej drużyny prowadzonej przez trenera Koszarskiego. Występowało tam wielu fajnych zawodników, niestety nie zawsze wszyscy mogli grać, bo często schodzili zawodnicy z pierwszej drużyny, którzy nie zagrali meczu w pierwszej lidze. Taka jest już rola drugiej drużyny.
W tym czasie już zacząłem wyróżniać się na tle rówieśników. GRAŁEM (pozdrowienia dla Wojtka Olszowiaka) w reprezentacji młodzieżowej, więc bardzo szybko trafiłem do pierwszej drużyny ZL.
À propos Wojtka. Zawsze się śmiałem, bo jak graliśmy w rezerwach, to przed meczem mówiłem do Wojtka: „Olo, Ty tylko wbiegaj w pole karne, a ja już trafię Cię piłką w głowę i będzie bramka”. Często się sprawdzało. Jak Wojtek miał 14 bramek, to ja musiałem mieć wtedy 14 asyst (red. odniesienie do dorobku strzeleckiego Wojtka Olszowiaka w drugiej drużynie w sezonie 1999/2000).
Jak Pan wchodził do pierwszej drużyny? Jak to wyglądało?
Na początku były to tylko treningi, a mecze grałem w drugiej drużynie. W wieku 18-19 lat po raz pierwszy zostałem powołany do meczowej osiemnastki na mecz w I lidze. Jako reprezentant Polski w wieku 16 lat podpisałem swój pierwszy profesjonalny kontrakt z Zagłębiem Lubin. Zaczęły się też pierwsze treningi z pierwszą drużyną prowadzoną wtedy przez trenera Jabłońskiego, za którego to zadebiutowałem w pierwszej lidze.
Czy miał Pan jakiś chrzest lub wkupne do drużyny?
Tradycją było, że nowi zawodnicy organizowali wkupne. Ja zawsze na ten temat miałem trochę inne zdanie. Byłem przecież wychowankiem, urodziłem się w Lubinie, więc dlaczego miałbym się wkupić w łaski drużyny.
Jakbym przychodził do nowej drużyny to ok, ale wkupywanie się do drużyny, gdzie przechodziło się praktycznie wszystkie szczeble, było dla mnie trochę dziwne.
Czy pamięta Pan swój debiut w pierwszej drużynie Zagłębia?
Oj, pamiętam go doskonale! Mecz z Wisłą Kraków, zupełnie niespodziewany moment. Nic nie zapowiadało, że mogę zagrać w tym meczu. To była chyba 64 minuta meczu, a my przegrywaliśmy z Wisłą 1:2. Nie dość, że nie spodziewałem się tego, to jeszcze zostałem wpuszczony na boisko na środek pomocy za kontuzjowanego Pawła Pasika.
Dobrze, że tak to wyszło wszystko z zaskoczenia, bo nie było zbyt dużo czasu na tremę. Mecz ostatecznie udało się wygrać z bardzo silną wtedy Wisłą Kraków 3:2. Dla chłopaka urodzonego w Lubinie, debiut u siebie i to jeszcze zwycięski, coś pięknego. Spełnienie marzeń chyba każdego chłopaka, który zaczyna kopać piłkę.
Dlaczego zdecydował się Pan na wypożyczenie do Miedzi Legnica?
To była sugestia trenera Jabłońskiego. Szczerze poinformował mnie, że będzie mi ciężko o grę w pierwszej lidze, albo będę grał same końcówki. W tym wieku niewiele mi to dawało, więc zostałem wypożyczony do Legnicy. Na wypożyczeniu cały czas byłem obserwowany przez trenerów z Lubina. W Miedzi miałem okazję grać regularnie w III lidze całe mecze. Poza tym cały czas miałem możliwość trenowania z pierwszą drużyną Zagłębia dwa razy w tygodniu. Tylko dlatego zgodziłem się na takie wypożyczenie.
Trenerem był Władysław Moroch, a grającym asystentem trenera był Romuald Kujawa. W kadrze Miedzi byli Tomasz Szewczuk, Piotr Uss, Jacek Banaszyński, Robert Stachurski (tutaj). Spędziłem tam niecałe pół roku, bo moje wypożyczenie po dobrych występach w III lidze zostało skrócone i wróciłem szybciej do Zagłębia.
Pana powrót z wypożyczenia i gra w pierwszej drużynie Zagłębia w latach 2001-2003. Jak to Pan wspomina?
Po powrocie z wypożyczenia nadszedł okres, w którym stałem się podstawowym zawodnikiem i grałem w większości meczów w podstawowym składzie. To był okres kiedy w Lubinie pojawił się trener Adam Nawałka, który bardzo mocno na mnie postawił w tamtym okresie. Pojawiły się w Lubinie głośne transfery jak Drumlak, Niciński, Moskalewicz, Marcin i Bogdan Zając, Andruszczak i Krupski.
Transfery, które przynajmniej na papierze wyglądały obiecująco. Po wygraniu pierwszego meczu w sezonie z Pogonią Szczecin 5:0 wszyscy już widzieli nas na podium na zakończenie sezonu, a skończyło się spadkiem. W drużynie pojawiły się kominy płacowe i zaczęły się problemy w szatni, nie było atmosfery. Po pięciu porażkach trener Nawałka odszedł i zastąpił go Wiesław Wojno, a sezon kończyliśmy z Adamem Topolskim. Pamiętne baraże o utrzymanie z Górnikiem Łęczna, porażka w obu meczach i spadek do drugiej ligi. Jedna z większych moich porażek w karierze.
Baraże z Górnikiem Łęczna. Jak te baraże wyglądały od środka? Jakie było nastawienie drużyny? Czy podziały były tak duże, że drużyna nie dała rady się dogadać? Jak na to wszystko reagował cały ten zaciąg trenera Nawałki? Na papierze byli to dobrzy zawodnicy ze sporym doświadczeniem ligowym.
Niby wszystko wyglądało na pierwszy rzut oka OK, ale w momencie kiedy wyciekło, kto ile zarabia, to szatnia bardzo się podzieliła. Doszło do rozłamu na zawodników, którym zależało na Zagłębiu oraz na tych, co dopiero przyszli i podpisali bardzo wysokie kontrakty. Większości ich było obojętne, jak te baraże się zakończą, bo i tak wiedzieli, że na koniec sezonu odejdą z Lubina.
Pamięta Pan, komu strzelił swoją jedyną bramkę w barwach Zagłębia?
Aluminium Konin, już po spadku z pierwszej ligi. Dużo bramek nie strzelałem, ale jak już się udało, to powiem nieskromnie, że były to całkiem ładne bramki. Była jeszcze jedna bramka, ale niestety samobójcza w meczu z Polonią Warszawa.
Dlaczego w 2004 r. odchodzi Pan do Wisły Płock? Czy były prowadzone rozmowy o przedłużeniu umowy? Pamiętam wiele sprzecznych informacji odnośnie nowego kontraktu. Miał Pan jeszcze jakieś inne oferty niż ta z Płocka?
Faktycznie to była głośna sprawa dotycząca mojego kontraktu. Sytuacja ta była całkiem inaczej przedstawiana przez ówczesnych prezesów Zagłębia. Od kiedy zacząłem regularnie grać w pierwszej lidze, cały czas byłem na kontrakcie, który podpisałem w wieku 16 lat. Ciągle słyszałem, że jako wychowanek będę miał najlepiej, ale zawsze kończyło się tylko na obietnicach dyrektora sportowego Janusza Kubota, prezesa Marcina Fortuńskiego czy prezesa rady nadzorczej Pana Andrzeja Kruga.
Jako już podstawowy zawodnik Zagłębia bardzo dziwną sytuacją było to, że nie byłem w stanie utrzymać się sam. Byłem ciągle na garnuszku rodziców. Włodarze klubu w prasie przedstawiali sprawę zupełnie inaczej, że zażądałem ogromnej kwoty w swoim kontrakcie. Wtedy pojawiła się oferta z Wisły Płock, gdzie trenerem był Mirosław Jabłoński, u którego debiutowałem w pierwszej lidze w Zagłębiu Lubin. Oprócz powyższej oferty były wtedy też tematy Wisły Kraków, Górnika Zabrze, Widzewa Łódź. Zainteresowana była też Amica Wronki oraz była propozycja z ligi duńskiej z Arhus, ale nie doszło już do żadnych konkretów.
Duże znaczenie w transferze miał trener Jabłoński, ale poza tym Płock był najbardziej konkretny i szybko doszliśmy do porozumienia. Dostałem to, czego oczekiwałem w Lubinie, więc naprawdę nie były to jakieś kosmiczne pieniądze, jak przedstawiał to „prezes” Fortuński.
Zdobycie Pucharu Polski z Wisłą Płock i gra w finale z Zagłębiem Lubin. Jakie uczucia Panu towarzyszyły podczas tego meczu? Czy reprezentując inny klub, ma się rozdarte serce?
Świetna sprawa móc przyjechać i zmierzyć się ze swoim klubem, w którym się wychowałem. Pokazanie się rodzinie, kolegom i kibicom. Kibice zawsze dobrze mnie witali, nawet jak przyjeżdżałem w inny barwach. Wspomnienie, które pozostanie na zawsze, gdy przyjeżdżasz do swojego miasta, a kibice skandują twoje nazwisko na trybunach. Ciarki!
Z jednej strony wielka radość ze zdobytego Pucharu Polski, a z drugiej wielki smutek i żal. Kurcze, przecież gdyby wtedy był inny zarząd, to cieszyłbym się ze zdobycia tego pucharu, będąc zawodnikiem Zagłębia. Niestety nie było mi to dane.
Poza Pucharem Polski zdobyliśmy też Superpuchar w meczu z Legią. W Płocku miałem okazję dwukrotnie zagrać w europejskich pucharach. W pucharach nasza przygoda szybko się kończyła, bo już na pierwszej rundzie. Raz odpadliśmy z Czernomorcem Odessa, a później z Grasshopper Zurych. Były to minimalne porażki.
Tak zostałem wypatrzony przez Boavistę Porto, z którą po zakończeniu kontraktu w Płocku podpisałem kontrakt. Z portugalskim klubem wyszło trochę przypadkowo, bo przyjechali oglądać jakiegoś innego zawodnika, a akurat ja im wpadłem w oko. Później dowiedziałem się, że obserwowano mnie jeszcze w dwóch kolejnych spotkaniach.
Jak to było naprawdę z tym zamieszaniem paszportowym na lotnisku przed meczem z Odessą?
Mecze pucharowe z Odessą kojarzą mi się z jedną sytuacją, niestety niezbyt przyjemną.
Mój poprzedni paszport stracił ważność, a nowego nie udało mi się wyrobić na czas i nie zagrałem w meczu z Czernomorcem. Niestety w prasie to zostało przedstawione w taki sposób, że zapomniałem zabrać paszportu ze sobą na lotnisko.
Czy będąc w Boavista FC, nie mylono Pana i Przemka Kaźmierczaka ze względu na podobieństwo nazwisk?
O dziwo nie mylono nas, pewnie dlatego, że Przemek w tamtym czasie miał już mocno wyrobioną markę.
Jedynie był problem z wypowiedzeniem naszych imion i nazwisk. Łamali sobie języki przy tym, dlatego też zdecydowałem się grać w Portugalii pod swoim pseudonimem „Kaziu”. Ja byłem Kaziu, a na Przemka wołali Kaz.
Mówiono o polskim trio w Dortmundzie, ale w Boaviście było podobnie. Czy trzymali się Panowie razem?
W Boaviście zdecydowanie trzymałem się z Przemkiem Kaźmierczakiem i Rafałem Grzelakiem. Nie tylko na treningach, często również wychodziliśmy razem na obiad czy spędzaliśmy czas prywatny.
Czy pamięta Pan sparing Boavisty z Zagłębiem Lubin? Zagrał Pan wtedy w barwach portugalskiego klubu.
W 2007 r. Zagłębie przebywało na zimowym obozie przygotowawczym w Portugalii. To był mój pierwszy mecz w barwach Boavisty, który przegraliśmy 0:1 po bramce Łukasza Piszczka.
Fernando Dinis przed transferem do Zagłębia Lubin kontaktował się z Panem i pytał o Lubin i opinię o klubie? Czy utrzymujecie ze sobą kontakt?
Nie, Fernando Dinis, nie kontaktował się ze mną przed przyjściem do Zagłębia. W Portugalii miałem z nim kontakt, bo jako jeden z niewielu zawodników posługiwał się językiem angielskim. Dzisiaj już nie utrzymujemy kontaktu ze sobą.
Dlaczego rozegrał Pan tylko jeden oficjalny mecz w barwach Boavisty? Czego zabrakło, żeby zaistnieć w lidze portugalskiej?
Z Boavistą Porto podpisałem kontrakt w ostatni dzień okienka transferowego. Do startu ligi w tym momencie było kilka dni. Zespół był już po pełnym okresie przygotowawczym, a ja jedynie sam dbałem w tym czasie o swoją formę. Dbałem głównie o formę fizyczną, bo trenowałem tylko indywidualnie. Wiadomo, że w taki sposób nie zastąpi się normalnego treningu z drużyną.
Poza tym prawie dwa tygodnie czekałem na swój certyfikat. Kiedy już przyszedł do portugalskiej federacji, dzień przed meczem ligowym, na treningu złapałem kontuzję. Nic groźnego, ale pośpieszyłem się z powrotem do treningu i wtedy naderwałem mięsień. Z tego powodu byłem wyłączony z treningów na sześć tygodni. Po wyleczeniu tej kontuzji minęło trochę czasu, zanim wróciłem do normalnej dyspozycji. Dopiero w ostatnich meczach byłem brany pod uwagę do meczowej osiemnastki i na sam koniec zagrałem jeden pełny mecz w lidze portugalskiej.
Trener Jaime Pacheco dał mi szansę w ostatnim meczu sezonu. Boavista grała na wyjeździe z Maritimo i przebywałem na boisku od pierwszej do ostatniej minuty. Wygraliśmy 2:1, a gola na 1:0 strzelił Rafał Grzelak. Po tym nieudanym okresie postanowiłem wrócić do Polski.
Po rocznym pobycie w Porto przyszedł czas na Warszawę. Jak doszło do transferu do Polonii? To był transfer definitywny czy wypożyczenie?
Na początku była propozycja powrotu do polskiej ligi i pojechałem wtedy na obóz przygotowawczy z Lechem Poznań. Wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze do podpisania kontraktu, ale ostatecznie do tego nie doszło. W dniu, w którym miałem podpisać kontrakt negocjacje między Lechem Poznań a moim managerem zakończyły się niepowodzeniem.
Wtedy pojawiła się propozycja z Polonii Warszawa, prowadzonej przez Waldemara Fornalika. Tam szybko udało się ustalić warunki kontraktu. Mieliśmy silną drużynę, która miała walczyć o powrót do pierwszej ligi. Właścicielem Polonii był wtedy Wojciechowski, który słynął z nerwowych ruchów. Byłem tam przez pół roku i zagrałem w dziesięciu meczach. Tak miałem skonstruowany kontrakt, że skoro nie udało nam się zrobić awansu, to byłem wolnym zawodnikiem. Pojawiła się w międzyczasie konkretna oferta z Górnika Łęczna i tam podpisałem kontrakt.
Kolejny etap w karierze skierował Pana na Lubelszczyznę do Górnika Łęczna. Jak wspomina Pan czas spędzony w tym klubie?
Po Polonii Warszawa przyszła oferta z Górnika Łęczna, w którym spędziłem ponad trzy lata. Dobrze wspominam ten okres. Mieliśmy w każdym sezonie bardzo ciekawą drużynę, której celem był awans do najwyższej klasy rozgrywkowej. Niestety podczas mojego pobytu w klubie nie udało nam się tego zrealizować.
Czy pamięta Pan mecz Zagłębia z Górnikiem Łęczna na otwarcie nowego stadionu w Lubinie?
Pewnie, że pamiętam pierwszy mecz na nowym stadionie Zagłębia. Przegraliśmy ten mecz, z tego co pamiętam 3:0, ale same wrażenia z tego meczu świetne. Nowy stadion, na który tak długo wszyscy czekali, świetna atmosfera na trybunach. Wtedy kibicie Zagłębia też mnie bardzo miło przywitali
Powrót w rodzinne strony i gra w KS Polkowice. Jak do tego doszło?
Podczas pobytu na Lubelszczyźnie przyszła propozycja z rodzinnych stron, z Polkowic, które w tym czasie występowały w nowej pierwszej lidze. W lipcu 2011 r. zagrałem w sparingu z Piastem Gliwice i dołączyłem do drużyny. Zagrałem dla klubu z Polkowic 16 spotkań w pierwszej lidze. W lutym 2012 r. rozwiązałem kontrakt z klubem.
Ostatni etap kariery wypadł w Prochowicach. Jak do tego doszło?
Na zakończenie swojej przygody trafiłem do Prochowiczanki występującej wtedy w IV lidze. Byłem tam przez jedną rundę.
Czym obecnie się Pan zajmuje?
Obecnie mieszkam w Olsztynie. Prowadzę dwie restauracje, z czego jedną na miejscu, a drugą w Krakowie.
Post scriptum
W tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim trenerom, z którymi miałem okazje współpracować od najmłodszych grup młodzieżowych po wiek seniora. Wyglądało to raz lepiej raz gorzej, ale od każdego czegoś się nauczyłem.
Chciałbym też podziękować przede wszystkim kibicom, którzy zawsze mnie wspierali. Nawet jak grałem już w innych barwach przeciwko Zagłębiu, to zawsze ciepło mnie witali z trybun.