Kazimierz Kucharski urodził się 19 października 1947 roku w Droszkowie koło Zielonej Góry. Wychowanek BKS-u Bolesławiec i reprezentant Dolnego Śląska juniorów. W 1966 r. trafił do Zagłębia Lubin, gdzie grał do 1975 r., przechodząc drogę od A klasy do II ligi. Ojciec trzech synów, którzy również reprezentowali barwy Zagłębia Lubin.
Jak rozpoczął Pan swoją piłkarską przygodę?
Moją przygodę z piłką nożną rozpocząłem w Bolesławcu. Mój ojciec otrzymał pracę w Zakładach Górniczych Konrad w Iwinach. Cała nasza rodzina przeprowadziła się wtedy do Bolesławca. Jako że ojciec był wielkim pasjonatem piłki nożnej, to w wieku siedmiu lat trafiłem na treningi w miejscowym BKS-ie Bolesławiec. Moim pierwszym trenerem był pochodzący z Legnicy, Edmund Medwecki, który prowadził wówczas bolesławiecką młodzież. W BKS-ie przeszedłem wszystkie szczeble od juniorów po seniorów BKS-u.
Od początku swojej przygody piłkarskiej grałem na pozycji środkowego napastnika. W 1965 roku jeszcze jako junior trafiłem do pierwszej drużyny prowadzonej przez trenera Władysława Suchonia, w której występowali tacy zawodnicy jak: Cyroń, Wójcik, Sołtysik, Szewczyk, Walczak, Łachodiak czy bramkarz Skorupa.
Z tego okresu pamiętam taką anegdotę. W tamtych czasach piłki były sznurowane rzemieniem i jak grało się mecze, to wiadomo, że nikt głowy nie odstawiał i bardzo często wracało się do domu, wyglądając jak po bójce z pokiereszowaną twarzą. Moja mama zawsze mówiła do mnie, że znowu z kimś się szarpałem.
Pamiętam czasy, jak chłopaki z drużyny cieszyli się, że mają buty obite blachą, bo dłużej im wytrzymają. Nie muszę chyba mówić, co oznaczało spotkanie z takim butem.
Wspominając grę w BKS-ie, muszę napomknąć o dwóch ważnych osobach dla mnie, dyrektorze szkoły Stanisławie Ostenie i Kazimierzu Przewoźniaku, który był prezesem drużyn młodzieżowych. Mieli świetny kontakt z nami i zawsze potrafili mądrze doradzić oraz wesprzeć dobrym słowem. Warto też wspomnieć drugi piłkarski klub w Bolesławcu, czyli Bolesławię. Jej działacze składali mi propozycję grania u nich, ale grzecznie odmówiłem, bo dla mnie liczył się tylko BKS.
Jak trafił Pan do Reprezentacji Dolnego Śląska Juniorów?
W BKS-ie Bolesławiec byłem wyróżniającym się zawodnikiem i dzięki temu otrzymywałem powołania. Wspólnie z Alojzym Poloczkiem jeździliśmy z Bolesławca na zgrupowania tej kadry. Na reprezentację do Wrocławia jeździliśmy pociągiem razem z kolegą Zdzisławem Kowalczykiem z Leśnej.
W latach 1962-65 z powodzeniem występowałem w reprezentacji Dolnego Śląska Juniorów, w której grałem z późniejszymi reprezentantami pierwszej Reprezentacji Polski, Lesławem Ćmikiewiczem, Janem Tomaszewskim, Romualdem Szukiełowiczem, Tadeuszem Nowakiem, czy innymi znakomitymi zawodnikami jak Tadeusz Wanat, Zygmunt Peterek czy Jan Wieczorkowski.
Jak to było z tym meczem z Czechosłowacją w 1964 roku we Wrocławiu?
W 1964 roku zagrałem w meczu reprezentacji Dolnego Śląska Juniorów przeciwko reprezentacji Czechosłowacji Juniorów. Mecz był rozgrywany na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Byłem bardzo ambitnym chłopakiem i zagrałem z gorączką. Nie przyznałem się trenerowi i zagrałem dobry mecz. Strzeliłem Czechosłowakom zwycięskiego gola i wygraliśmy 1:0.
Jak trener Tymowicz się o tym dowiedział, to mi pogratulował ambicji i odwiózł mnie po meczu do Bolesławca do rodziców.
Proszę przybliżyć rozgrywki o Puchar Michałowicza w 1965 r. w Koninie oraz pierwsze rozmowy transferowe po tym turnieju.
Na Puchar Michałowicza zostałem powołany wspólnie z Alojzym Poloczkiem i w dniach 25-29 sierpnia 1965 r. pojechaliśmy na rozgrywki finałowe do Konina i zajęliśmy wtedy drugie miejsce w tym pucharze. Po tym turnieju zaproszono nas do Wrocławia, gdzie działacze ufundowali nam piękne puchary za ten wyczyn. Ponadto pierwszy raz spotkałem się ze sporym zainteresowaniem moją osobą ze strony działaczy klubowych, bo na turnieju byli działacze ze wszystkich liczących się wtedy klubów.
Po zakończonym turnieju podeszli do mnie przedstawiciele Górnika Konin z propozycją gry w ich klubie. Powiedziałem, żeby rozmawiali z moim ojcem, bo to on decyduje. Ja chciałem grać w piłkę i nie zawracałem sobie głowy zmianami barw klubowych. Ci działacze faktycznie przyjechali do Bolesławca i rozmawiali z moimi rodzicami. Zaproponowali mi grę u nich, a całej rodzinie przenosiny do Konina, mieszkanie i pracę dla rodziców. Ojciec stanowczo odmówił i powiedział, że z Bolesławca się nie ruszy. Kochał to miasto i BKS.
Proszę opowiedzieć o powołaniu do seniorskiej Reprezentacji Dolnego Śląska i dlaczego Pan nie pojechał na zgrupowanie?
Faktycznie otrzymałem takie powołanie do seniorskiej reprezentacji Dolnego Śląska. Niestety nie stawiłem się na zgrupowaniu, ponieważ dzień przed wyjazdem na treningu skręciłem kostkę. Wiadomo, jakie były murawy w tamtych czasach i o kontuzje nie było ciężko. Po tej sytuacji nie otrzymałem więcej powołań i można powiedzieć, że ta kontuzja wyhamowała moją dalszą reprezentacyjną karierę.
Przyjaźń z Alojzym Poloczkiem na boisku i poza nim. Proszę opowiedzieć coś więcej?
Z Alojzym Poloczkiem (tutaj) znamy się jeszcze z czasów gry w juniorach BKS-u. Alojz pochodził z Raciborowic i odkąd dołączył do nas, to zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Jeździliśmy wspólnie na reprezentację, chodziliśmy do tej samej szkoły, a nawet klasy. On był pomocnikiem, a ja napastnikiem, więc dobrze się rozumieliśmy na boisku i współpracowaliśmy na nim. Dużym wyróżnieniem dla nas były powołania do reprezentacji Dolnego Śląska Juniorów.
Później wspólnie trafiliśmy do Górnika Lubin i do Technikum Górnictwa Rud. Po przyjeździe do Lubina mieszkaliśmy wspólnie w D-11 na Kombinacie. W autokarze po meczu był zawsze duszą towarzystwa i przejawiał muzyczne talenty. Do tej pory utrzymujemy ze sobą kontakt.
Jak trafił Pan do Górnika Lubin?
W 1966 roku ukończyłem Szkołę Zawodową o profilu górniczym i rozpocząłem naukę w lubińskim Technikum Górnictwa Rud. Do klubu trafiłem dzięki Leszkowi Stężowskiemu, z którym grałem w juniorach. Jego ojciec był działaczem w Górniku i doszło do porozumienia z działaczami BKS-u.
Mając praktyki na ZG Konrad, spotykałem się z chłopakami z Lubina i stąd po części decyzja o wyborze lubińskiej szkoły. Wspólnie z Alojzym Poloczkiem trafiliśmy do Technikum Górniczego w Lubinie oraz zaczęliśmy trenować w KS Górnik Lubin. Mogę się pochwalić, że jeszcze zagrałem w Górniku, bo klub w tym samym roku zmienił nazwę na MKS Zagłębie Lubin.
Dosyć szybko stałem się podstawowym zawodnikiem i grałem w A klasie. Pamiętam, że w A klasie grały wtedy mocne drużyny np. Wojcieszów, z którego do Zagłębia przyszedł Józiu Szwaja.
Jaka atmosfera panowała w szatni i klubie?
W Lubinie była świetna atmosfera. W większości mieszkaliśmy w hotelu na kombinacie. To była zgrana drużyna, nikt nie patrzył czy jesteś młody, czy stary. Trenerzy i działacze wkładali wiele serca, aby klub funkcjonował jak najlepiej. Działacze Kolaczek, Florkowski, Wilk, Wincenty Małek to społecznicy, którzy poświęcali swój prywatny czas klubowi.
W późniejszym czasie działaczami Zagłębia byli Jan Sadecki, Stanisław Świech, Waldek Kasprzyk, Biegun oraz Rysiu Klinger. Chciałbym przypomnieć też gospodarza obiektu Bolesława Nitę. Był człowiekiem orkiestrą jeśli chodzi o nasz sprzęt i obiekt. W tamtym czasie ludzie robili wiele z pasji do piłki nożnej i skonsolidowania naszego lubińskiego społeczeństwa. Dawaliśmy rozrywkę społeczeństwu Lubina. Rzesze kibiców jeździły za nami. Kibice organizowali środki transportu, żeby pojechać z nami na mecz wyjazdowy.
W dniu meczu nie było żadnych taryf, bo każdy wiedział, że kibice jadą wspierać swoją drużynę i kilka dni wcześniej rezerwowali taksówki czy inne środki transportu.
Jacy trenerzy prowadzili Pana w Górniku i Zagłębiu Lubin?
Trenerów za moich czasów przewinęło się kilku: Szymura, Poticha, Czyżewski, Markowski, Jednoróg, który był związany również z BKS-em Bolesławiec. Największe wrażenie zrobił na mnie trener Alojzy Sitko, który moim zdaniem przerastał swoją epokę.
Potrafił dla każdego zawodnika rozrysować na tablicy, jak ma się zachowywać czy poruszać. Wyznaczał konkretne zadania zawodnikom i wyznaczał nam strefy gry. Pokazywał jak się ustawiać i przesuwać w zależności od sytuacji na boisku.
Jak wspomina Pan obozy przygotowawcze, wyjazdy do NRD na sparingi i bazę treningową z tamtych lat?
Na obozy przygotowawcze w początkowym okresie jeździliśmy nad jeziora pod Sławę czy w góry, gdzie mieszkaliśmy w domkach i trenowaliśmy. To były inne czasy. Nikt nie gwarantował nam hoteli i całej tej otoczki, jaka jest dzisiaj.
Jeśli chodzi o zagraniczne sparingi, to jeździliśmy do przygranicznych miejscowości w NRD np. do Zittau. Nawet nie ma co porównywać ich warunków boiskowych z naszymi. Co tu dużo mówić same stroje piłkarskie to była przepaść. My na ZG Lubin mieliśmy krawca, który szył nam stroje z tego, co było dostępne pod ręką. Wiadomo, że człowiek był zadowolony, bo mógł grać w jednolitych strojach. Śmialiśmy się, że musimy uważać na nie, żeby ich nie pobrudzić lub nie podrzeć.
Pamiętam, jak na jednym z takich meczów dostaliśmy od drużyny przeciwnej komplet strojów. Ten materiał i jakość wykonania to inna bajka. Warto nadmienić, że my mieliśmy taki etap w swojej historii, w którego czasie nie mieliśmy gdzie grać i trenować. Jeździliśmy po okolicznych miejscowościach i korzystaliśmy z gościnnego trenowania. Mecze rozgrywaliśmy np. w Ścinawie. Często też trenowaliśmy na lubińskim lotnisku. Mieliśmy swojego kierowcę, Janka Chruszcza, który nas woził na treningi i mecze.
Jak wspomina Pan te 9 lat spędzonych w Zagłębiu?
Podczas pobytu w Zagłębiu poznałem wielu wspaniałych ludzi. Wielu zawodników i działaczy przewinęło się przez ten klub. Nie jestem w stanie wszystkich wymienić. Z moich początków w Lubinie pamiętam Króliczka i Jana Pawlaka, którzy grali jeszcze w Górniku, jak ja przyszedłem. Chirowski z Lewandowskim (tutaj) byli ze Ścinawy. Michał po zakończeniu kariery piłkarza poświęcił wiele lat na trenowanie naszych następców.
Z Chocianowa przyszedł Jerzy Fiutowski, również późniejszy trener i działacz. Z Legnicy był Rysiu Szeremeta. Z Turowa Bogatynia przyszedł Edward Stańczyk. Z Piasta Nowa Ruda był u nas Roman Drzystek. Była też grupa zawodników z Górnego Śląska takich jak: Piotr Czaja, Ditter Hantke oraz Rudolf Konieczny.
Rudolf Konieczny to był magik i technik jak na tamte czasy. Rudek później został trenerem młodzieży i naprawdę miło się oglądało jego zawodników. Potrafił przekazać chłopakom swoje umiejętności, tworzył atmosferę i konsolidował tych zawodników. Umiał do nich dotrzeć.
***
Warto wspomnieć też miejscowych chłopaków grających w drużynie, byli to: Jan Kukuła, Piotrek Hałuszczak, Władysław Suszko, Ryszard Siniak. W 1967 roku z Thoreza Wałbrzych przyszedł do nas Edward Kicior i wspólnie stworzyliśmy skuteczny duet. Rysiu Kwiatowski (tutaj), który miał potężny strzał. Często komendant straży zakładowej ZG Lubin, Wincenty Małek, chodził wśród kibiców i wołał, ale on ma lagę i tak dostał pseudonim Laga.
Z Rysiem wiąże się też historia organizowania wspólnych biesiad dla retrofutbolistów. Alojzy Poloczek grał dobrze obiema nogami i razem przyszliśmy do Górnika. W 1968 r. pod wodzą trenera Emila Czyżewskiego wywalczyliśmy awans do Ligi Okręgowej, która w sumie była III ligą. W drużynie tej oprócz mnie byli: Bogdan Okulowski, Henryk Golnik, Edward Kicior, Rudolf Konieczny, Zygmunt Babarowski, Walery Jamry, Alojzy Poloczek, Henryk Szendziołek, Eugeniusz Mycak, Paweł Piechaczek, Józef Adamczyk, Bogdan Sokołowski, Józef Nowakowski.
W 1975 r. zrobiliśmy pod wodzą trenera Alojzego Sitki awans po barażach do II ligi. W drużynie ze mną grali następujący zawodnicy: Franciszek Machej, Mieczysław Bak, Eugeniusz Świtała, Janusz Kieć, Michał Lewandowski, Franciszek Buczkowski, Lesław Malawski, Ryszard Sambor, Aleksander Świtała, Rudolf Konieczny, Tadeusz Tabor, Jan Ławnik, Ireneusz Lorenc. Warto też wspomnieć o masażyście Edwardzie Rzodkiewiczu, kierowniku drużyny Zdzisławie Giernalczyku oraz kierowniku sekcji Edwardzie Kiciorze. Warci wspomnienia są również lekarze klubowi: Waldemar Jastrzębski i Maciej Dałkowski, którzy służyli nam zawsze pomocą medyczną.
Po barażach z Unii Racibórz dołączył do nas Józek Ligus i z GKS Jastrzębia Józek Ziaja. Chwilę po awansie, czyli jesienią 1975 r. zakończyłem swoją sportową karierę jako zawodnik Zagłębia Lubin. Przez okres dziewięciu lat gry w Zagłębiu przeszedłem wszystkie szczeble hierarchii ligowej od A klasy po II ligę. Walnie przyczyniłem się do wszystkich awansów i sukcesów klubu w tym okresie.
Warto wspomnieć o barażach, bo to naprawdę były wyrównane drużyny. Nigdy nie zapomnę wsparcia kibiców w tych meczach. Całe miasto tym żyło, wszyscy nas wspierali i każdy chciał awansu. Ostatni mecz z Jastrzębiem to było prawdziwe święto na trybunach i na boisku. Sam miałem też duży wkład w to zwycięstwo. W ostatnich minutach wybiłem z linii bramkowej piłkę i dzięki temu uratowaliśmy wygraną.
Warto przypomnieć też strzelca bramki w tym meczu, czyli Jana Ławnika. Przypomnę tylko, że remis nie premiował naszej drużyny. Po zakończeniu kariery koledzy namówili mnie na grę w A klasowym Transportowcu Lubin, z którym zrobiliśmy awans do okręgówki. Jeśli się nie mylę, to spędziłem tam dwa lata. Trenerem był tam Józef Nowakowski i Stanisław Flądro, a kierownikiem drużyny był Pan Woźniak.
Czy zapadła Panu w pamięci jakaś szczególna bramka lub sytuacja ze swojej kariery?
Na pewno ta sytuacja wspomniana wyżej w barażach była dla mnie ważna, ale pamiętam też bramkę strzeloną Miedzi Legnica. W Legnicy rozgrywaliśmy mecz i byliśmy lepsi, ale nic nam nie wychodziło. W końcu zdenerwowałem się na kolegów, że nic z przodu nie mogą strzelić i uderzyłem piłkę bardzo mocno z połowy boiska w kierunku bramki przeciwnika i się odwróciłem.
Po chwili koledzy doskoczyli do mnie i zaczęli mi gratulować, a ja nie wiedziałem, o co chodzi. Okazało się, że po moim strzale piłka podskoczyła przed legnickim bramkarzem i między jego nogami wpadła do bramki.
Pana rodzina to sami sportowcy. Proszę opowiedzieć o swoich synach. Słyszałem również o ciekawej historii z Pana żoną. Jak to w końcu było?
Kiedy pojawiłem się w Lubinie z Alojzym Poloczkiem i trenowałem na stadionie na ul. Odrodzenia, to wisiała taka duża tablica informacyjna o lekkoatletach i ich wynikach. Moja przyszła Żona pchała kulą i popatrzyłem na wynik i powiedziałem do Alojzego „Popatrz. Jak mi tej dziewczyny szkoda. Zabrakło jej 1 cm, żeby być na drugim miejscu”. Do dzisiaj pamiętam, że na pierwszym miejscu była Szerejko, a moja żona jest z domu Piórkowska. Dopiero później poznałem ją osobiście podczas treningów na stadionie.
Jeśli chodzi o moich synów to wszyscy trzej, Krzysztof, Piotr i Marcin, byli zawodnikami młodzieżowych drużyn Zagłębia. Piotr ukończył Wrocławski AWF, najmłodszy Marcin był zawodnikiem Reprezentacji Polski Juniorów, ocierał się o pierwszy zespół Zagłębia, ale nie otrzymał szansy na debiut. Później występował na wypożyczeniach w Karkonoszach Jelenia Góra, Miedzi Legnica, Chrobrym Głogów oraz Piaście Iłowa.
Piłka nożna w mojej rodzinie była zawsze na pierwszym miejscu. Warto też wspomnieć trzech moich szwagrów związanych z lubińską drużyną. Henryk Piórkowski był kapitanem juniorów Zawiszy Lubin w 1957 r., Tadeusz Sadowski przyszedł do Lubina z Gryfowa Śląskiego, a Mieczysław Mańka był z Wałbrzycha.
Czym zajmował się Pan po zakończeniu kariery piłkarskiej?
Po zakończeniu kariery piłkarskiej kontynuowałem pracę w górnictwie. Na początku byłem w PBK Częstochowa oddział w Lubinie, następnie SOWI w Lubinie, najdłużej pracowałem jako sztygar w Zakładach Górniczych Lubin. W 1991 roku przeszedłem na emeryturę. Z Zagłębiem jestem do dzisiaj. Jestem oddanym i wiernym sympatykiem lubińskiego klubu. Chodzę na mecze z kolegami i dopinguje naszych zawodników.
Post scriptum
Korzystając z okazji, chciałbym pozdrowić wszystkich moich kolegów z boiska, działaczy i pracowników Zagłębia Lubin, którzy dbali i dbają o nasz ukochany klub.
Pozdrawiam moją retrofutbolową rodzinę, z którą już niedługo będzie okazja się spotkać. Ukłony i wielkie brawa dla kibiców, którzy wspierają drużynę na meczach domowych czy wyjazdowych. Dajecie wielkie wsparcie i jesteście nieocenieni w tym, co robicie. Jestem dumny z naszej klubowej historii!
Do zobaczenia na stadionie Zagłębia.
Witam serdecznie. Przypadkowo trafilem na strone „Zaglebiak” i przeczytalem historie dwoch przyjaciol z boiska.
Tak sie sklada, ze mam z nimi cos wspolnego! Rowniez pochodze z Boleslawca, gdzie mieszkalem obok Kazia Kucharskiego. Jako trampkarz, ogladalem tych Panow na starym boisku BKS Boleslawiec, wzorowalem sie na ich umiejetnosciach. Tak sie stalo, ze ja tez wyroslem na pilkarza i jak wielu zawodnikow opuscilem BKS Boleslawiec. Wyladowalem w Uni Raciborz i walczylem z tym klubem o awans do II ligi, wlasnie z Zaglebiem Lubin. Z Alojzem Poloczkiem spotkalem sie w Glogowie, gdy wystepowalem w Chrobrym. Wspanialy czlowiek i znawca pilki z ktorym zawsze milo porozmawiac. Od wielu lat mieszkam na stale zagranica. Bardzo czesto pamiecia wracam do wspanialych czasow pilkarskich w ktorych nie bylo pogoni za pieniadzem, ale za pasja. Ogladajac dzisiejszych pilkarzy zarabiajacych krocie, smialo moge powiedziec, ze w tamtych czasach (pilki,buty,sprzet,boiska Ufff!) starczyloby tych umiejetnosci na poziom ligi okregowej. Zawodnicy jak, Konieczny, Maruszka, Ligus, Poloczek czy Kucharski nie mieliby problemu prezetowac sie boiskach ligowych.
Pozdrawiam Panow Kazia i Alojzego bardzo serdecznie.
Szanowny Panie, dziękuję serdecznie za podzielenie się swoimi wspomnieniami. Bardzo chętnie się z Panem skontaktuję i porozmawiam. Również urodziłem się w Bolesławcu, więc ludzie z tego miasta są mi bliscy. Proszę się odezwać na krzysztof_kostka@wp.pl Pozdrawiam serdecznie Krzysztof Kostka