Grzegorz Mikłasz ur. 16.04.1971 r. w Wołowie. Wychowanek Zagłębia Lubin, będący w kadrze pierwszej drużyny zdobywającej pierwszego Mistrza Polski w sezonie 1990/1991 za trenerów Stanisława Świerka i Mariana Putyry.
Uczestnik Mistrzostw Polski Juniorów. Piłkarz klubów: Zagłębie Lubin, Odra Opole, Górnik Polkowice, Stal Chocianów, Miedź Legnica, Odra Chobienia, Odra Ścinawa, Górnik Lubin, Amico Lubin, Orla Wąsosz i Nowa Wieś Lubińska. Obecnie Oldboj Orli Wąsosz.
Czy potwierdzi Pan, że bycie wychowankiem Zagłębia Lubin bardziej utrudniało grę w tym klubie niż pomagało?
Jeśli chodzi o moją przygodę z piłką w Zagłębiu Lubin, to chyba nie będę oryginalny jeśli powiem, że bycie wychowankiem klubu bardziej mi przeszkadzało w przebiciu się do pierwszej drużyny niż pomagało. Chyba pierwszym trenerem, który pozwolił na wpuszczenie nas do uczestnictwa w treningach, był trener Stanisław Świerk, a później trener Marian Putyra.
Jak wyglądało szkolenie młodzieży szczebel po szczeblu na Pana przykładzie? Którzy trenerzy Pana prowadzili w juniorach i jak ich Pan wspomina?
Pierwszym moim trenerem był Janusz Kieć, z którym wygrywaliśmy wszystko, co możliwe i zostaliśmy mistrzem okręgu dolnośląskiego. Pierwszy raz pojawiłem się w klubie, gdy przyszedłem z moim bratem, który trenował u Pana Michała Lewandowskiego (którego bardzo cenię).
Trenowałem ze starszym rocznikiem z uwagi na wyróżnianie się nad rówieśnikami prezentowanym poziomem. Postanowiono przenieść mnie do grupy junior starszy, trenowanej przez Rudolfa Koniecznego. Najlepszy mój trener, przy którym uważam, że najbardziej się rozwinąłem piłkarsko. Za jego kadencji wygraliśmy dwa razy mistrzostwo grup junior starszy i dwukrotnie grając baraże do mistrzostw Polski juniorów, gdzie raz awansowaliśmy.
Turniej eliminacyjny miał miejsce w Warszawie w drugiej połowie lipca 1987. Turniej wygrał Hutnik, druga była Wisła, następnie my i Włókniarz Pabianice. W kolejnym roku graliśmy mecze barażowe o awans do Finałów mistrzostw Polski juniorów. Zagraliśmy je ze Śląskiem Wrocław w 1988 r. W pierwszym meczu u siebie wygraliśmy 3:1, po bramkach Krzysztofa Pytla i dwóch moich. W rewanżu niestety przegrywamy 4:1 i ja zaliczyłem honorowe trafienie.
Następnie moim trenerem, który mnie ukształtował był Marian Putyra. Po nieudanych eliminacjach zakończyłem wiek juniora i trafiłem wraz z trzema kolegami na treningi pierwszej drużyny.
Zagraniczne turnieje juniorskie? Jak na tle zagranicznych zespołów wyglądało Zagłębie?
Opowiem, jak wyjechaliśmy na turniej do Ibenbiren pod Hanowerem. Wyjechałem z moją drużyną juniorską na ten turniej zaraz po kwalifikacjach do Mistrzostw Polski okręgów, bo grałem w kadrze wojewódzkiej. Trenerem drużyny był Rudolf Konieczny.
W składzie ekipy był jeden pan, w dziwnym garniturku, o którym nie wiedzieliśmy nic, bo wszystkich znaliśmy. Dopiero na granicy skojarzyłem, kim ten Pan może być, bo po kontroli paszportowej na granicy on się uaktywniał i zabierał nam paszporty. Po mojej rozmowie na jednym z przystanków pan Ryszard Bożyczko, dusza człowiek, który był w kadrze trenerskiej, powiedział nam wprost „chłopaki jedzie z nami partyjniak, uważajcie”.
Gdy dojechaliśmy do Ibenbiren, ulokowano nas w hotelu. Byłem w pokoju z Krzyśkiem Pawlakiem i Wiesiem Majerkiem. Krzysiek przed wyjazdem kontaktował się ze swoją rodziną w Hanowerze, która go odwiedziła w hotelu. I po tej wizycie Krzysiek poprosił mnie na rozmowę i zaproponował, abyśmy uciekli. Mieliśmy się zgłosić do obozu uchodźców. Rodzina kolegi miała nas zawieźć i wszystko załatwić, a później się nami zająć. Po namyśle i po tym jak wiedzieliśmy ile będzie znowu medialnego szumu – bo to było świeżo po tym, jak uciekł Andrzej Rudy – my zapragnęliśmy być następnymi w historii.
Do realizacji planu były potrzebne paszporty, które zarekwirował partyjniak. Znaleźliśmy pokój sprzątaczek, w którym były wszystkie klucze do pomieszczeń i trafiliśmy po wielu próbach na klucz do partyjniaka i się tam włamaliśmy. On w tym czasie siedział w barze i pił darmowe piwo. Niestety paszportów tam nie było i jak się później okazało, przechowywano je w hotelowym sejfie. Plan ucieczki nie wypalił, więc zajęliśmy się tym, co uwielbialiśmy, czyli meczami, a przy okazji sprzedawaliśmy kryształy i spirytus.
Ja miałem fart, bo trafiłem na Polaków, którzy byli na kontrakcie górniczym w pobliskiej kopalni węgla kamiennego, wiec sprzedałem wszystko w jeden dzień. Takie to były czasy. W tym turnieju grały drużyny Hanoweru i HSV Hamburg.
Partyjny tajniak towarzyszył nam na każdym zagranicznym wyjeździe. Bardzo często graliśmy na turniejach wielkanocnych we Francji w Chamberii i Meux. Dominowaliśmy na każdym turnieju nad Niemcami czy Francuzami z naszych roczników o dwie klasy. Moim zdaniem byliśmy od nich lepiej wyszkoleni technicznie. Niestety później było już gorzej, kiedy spotykaliśmy się jako seniorzy, ponieważ stawiano na nich w swoich macierzystych klubach. Większość w wieku 16-18 lat zaliczało debiuty w pierwszej drużynie i powolutku byli wprowadzani do zespołu. Nabierali pewności siebie i dawano im impuls do dalszej ciężkiej pracy. We Francji jedynymi klubami, które pamiętam były FC Chamberii i szwajcarski FC Sion.
Włączenie do kadry pierwszej drużyny. Jak to wyglądało z Pana perspektywy?
Po nieudanych eliminacjach zakończyłem wiek juniora i trafiłem wraz z trzema kolegami na treningi pierwszej drużyny. Pojechaliśmy najpierw na obóz do Wągrowca, a później do Eisenhüttenstadt. Po obozie zostaliśmy zgłoszeni do kadry pierwszego zespołu, a graliśmy w drugiej drużynie trenowanej przez Mirosława Dragana. Po roku gry zostałem wypożyczony do Odry Opole, a po 2 sezonach do Górnika Polkowice i następnie do Stali Chocianów. Później zdecydowałem się wyjechać za zachodnią granicę.
Jak Pan wspomina ten obóz w Wągrowcu i wyjazd do Eisenhüttenstadt? Treningi, sparingi.
W Wągrowcu przede wszystkim nacisk był na pracę, na treningi tlenowe, siłę i motorykę. Ciężka harówka. Trener Wojno nie oszczędzał nas, a trener Świerk przesiadywał w hotelowej restauracji.
W Niemczech już było fajnie, dużo treningów z piłką i sparingi. Zakwaterowani byliśmy w hotelu na odludziu, nad pięknym jeziorem, gdzie mieliśmy tylko las, a najbliższa cywilizacja była oddalona kilka km. Graliśmy pierwszy mecz z jakąś drużyną regionalną. Trener Świerk w tym czasie był w restauracji obok boiska. Otwierał co chwile wielkie okno i wołał „Wiesiu, wpuść Jarząbka i resztę młodych, bo Niemiaszki już ledwo zipią. Niech ich zabiegają”.
Jarząbkiem trener nazwał mojego kolegę, Mariusza Bielaka, który jak przechodziliśmy chrzest do drużyny, w jednym z pytań od komisji dostał zadanie „Zaśpiewaj lub opowiedz kawał”. Mariusz zaśpiewał słynną piosenkę z filmu Miś „Łubu dubu, łubu dubu… to mówiłem ja Jarząbek”. W tej komisji zasiadał jako przewodniczący kapitan drużyny Romek Kujawa oraz Zdzisław Pietrzykowski i Krzysiek Koszarski.
Pamiętam też taką sytuację z Zygą Stanowskim. Nam młodym, nie przysługiwał wtedy masażysta, taki był wówczas rygor i zasady. Przychodził więc do nas i pokazywał, jak mamy się masować. Drugi sparing, z tego co pamiętam, graliśmy z Energie Cottbus.
Była jeszcze jedna ciekawa sytuacja w autobusie klubowym. Jak wracaliśmy to Farelka (Daniel Dyluś) i Pietrzyk (Zdzisław Pietrzykowski) królowali w akcjach, aby ukryć towar przed celnikami. Rozkręcali nadmuchy, które mieliśmy nad głowami i tam chowali różne rzeczy.
Trener Świerk to był oryginał. W lukach bagażowych autokaru wieźliśmy dla niego zestaw ogrodowy. Ponadto pamiętam, jak sam mi wcisnął do torby dwa aparaty fotograficzne i powiedział „Spróbuj młody mnie sprzedać celnikom, że to moje, to skończysz karierę w Marysinie”. Na granicy ponoć celnicy byli przygotowani na nasz przejazd. Wytypowali trzy torby, w których akurat nic nie było. To były piękne czasy, celnicy też ludzie.
Jak został Pan przyjęty przez zawodników pierwszej drużyny? Jaka była atmosfera w szatni, kto robił kawały i żartował?
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, ze przyjęcie do pierwszej drużyny odbyło się bardzo łagodnie i w fajnej atmosferze w drużynie. W tamtym okresie, kiedy Zagłębie odnosiło największe sukcesy, mistrzostwo i wicemistrzostwo Polski (miałem przyjemność trenować z nimi). Panowała świetna atmosfera.
Moim zdaniem, to właśnie tym kolektywem i atmosferą odnosili takie sukcesy. Największym żartownisiem był Daniel Dyluś (tutaj). Wiecznie zarażający swym śmiechem był (Mały) Zbysiu Szewczyk. Pozytywny chłopak i świetny piłkarz to również Adaś Zejer. To był Team, który miał charakter. Wielką rolę odegrał też trener Stanisław Świerk oraz przywódcy, panowie piłkarze na czele z Romanem Kujawą.
Kto oprócz Pana został wtedy włączony do pierwszej drużyny?
Ze mną włączeni do pierwszej drużyny zostali: Jędrzej Kędziora (tutaj), Mariusz Bielak, Mariusz Błachuta oraz Radek Jasiński (tutaj). Z nas wszystkich, tylko ja byłem urodzony przed lipcem – obowiązywała zasada, że chłopcy urodzeni po tym miesiącu mogli grać jeszcze w młodszym roczniku. Byłem więc jako jedyny już seniorem. W pewnym sensie ten przepis pomógł moim kolegom pozostać dłużej w Zagłębiu po zmianie trenera pierwszego zespołu.
Trenera Świerka zastąpił mój były trener z juniorów, Marian Putyra. To on przyczynił się do tego, że chłopcy mogli pograć więcej. Radek Jasiński, zdobywając 13 goli, został w sezonie 1997/1998, wicekrólem strzelców polskiej ekstraklasy. W życiu już tak bywa, że taki mały zapis pozwolił im poczuć smak boisk pierwszoligowych, a ja musiałem iść na wypożyczenie. Broń Boże nie ujmuje to im, że chłopaki prezentowali naprawdę wysoki poziom.
Jak Pan sobie radził na wypożyczeniach?
W Odrze Opole (3 liga) w pierwszym sezonie rozegrałem wszystkie mecze z wyjątkiem jednego – pauzowałem za kartki. Grałem na różnych pozycjach najpierw jako napastnik, bo tak ukształtowany przyszedłem z Zagłębia, a później trener Tyc ustawiał mnie za napastnikami. Na koniec rozgrywek wraz z Krzysztofem Jobem grałem jako para środkowych obrońców.
W następnym okresie przygotowawczym złapałem kontuzje i zostałem sam z tym problemem, bo klub z Opola nie bardzo chciał mi z tym pomóc. Z racji, że kończyło się wypożyczenie, wróciłem do Lubina. Po kilku meczach w rezerwach Zagłębia i zaleczeniu urazu trafiłem na ul. Kopalnianą do Górnika Polkowice. System pracy w klubie był następujący: pracowaliśmy pod ziemią 4 godziny i wyjeżdżaliśmy na trening. Graliśmy wtedy w 3 lidze. W Polkowicach prowadził mnie najpierw trener Piotr Wójcik, a później Władysław Rupa i trener Pawlica. Po przyjściu do Górnika trenera Mirosława Dragana, z którym nie było mi po drodze, zrobiono tam awans do drugiej ligi.
Po dwóch sezonach w Polkowicach odezwali się do mnie działacze Stali Chocianów i złożyli mi propozycje grania. W Chocianowie spędziłem dwa lata. W Stali moim trenerem był bardzo sympatyczny człowiek, Pan Joachim Więcek.
Dlaczego z Mirosławem Draganem nie było Panu po drodze?
Już grając w drugiej drużynie Zagłębia, mieliśmy odmienne zdania z Panem Mirkiem, gdzie mam grać. Ja naprawdę byłem w świetnej formie i w pierwszym sezonie grania w rezerwach Zagłębia w lidze międzyokręgowej (tak była wtedy nazywana 4 liga grupa legnicko-zielonogórsko-leszczyńska) strzeliłem 18 bramek w jednej rundzie. Dla porównania Radek – nic mu nie ujmując – trafił może z 4 bramki.
Trener Dragan od drugiego sezonu ustawiał mnie na kierownicy, czyli środku pomocy i z tego powodu wynikały nasze konflikty. Wtedy do rezerw byli zsyłani tacy zawodnicy jak: Marcin „Cilina” Ciliński, mój przyjaciel ś.p. Darek Marciniak, Zbyszek Szewczyk (tutaj), Grzegorz Pyc, Andrzej Słowakiewicz, czy zawodnicy niełapiący się do pierwszej jedenastki.
Czy udało się Panu zagrać jakiś mecz w pierwszej drużynie o ligowe punkty?
Niestety nie.
Jak to było z Dariuszem Marciniakiem?? Nie było możliwości go wyprostować?
Z Darkiem bywało różnie. Klub mu bardzo pomagał wręcz. Prezes Halamski traktował go jak syna, a Darek tak naprawdę to wykorzystywał. Bozia dała mu niesamowity talent. On nie musiał tak ciężko trenować, on to miał. Mimo trudności pozasportowych jechał na mecz i strzelał bramki. Dużo grał ze mną w rezerwach, bo rada drużyny, która rządziła w tamtych czasach, robiła naciski, aby chłopak nie mógł za wiele pograć.
Darek był wewnętrznie bardzo słaby, potrzebował całkiem innej pomocy, której mu nie udzielono. To nie były czasy, jak teraz, gdzie jest psycholog itp. Był czas gdy myślałem, że wszystko się zmieni. Wziął ślub z moją koleżanką, Bożenką, na pewien czas się uspokoiło w jego życiu, ale niestety nie na długo…
Pamiętam, jak parę dni przed wylotem do Budapesztu na mecz eliminacji Euro 1988 z Węgrami, Darek spędził noc we Wrocławiu ze mną na dyskotece. Po moim kolejnym sygnale „Darek, kurczę wracamy, niedługo masz zgrupowanie z Kadrą, to jest dla ciebie szansa” on odpowiedział: „Zobaczysz, strzelę dla Ciebie bramkę. Wejdę i cyknę widełki”. Tak też się stało, wszedł i to zrobił. To był wielki talent.
Jak odebrano w drużynie numer wywinięty klubowi przez szeregowego Pyca?
Jak już mówiłem, Grzegorz Pyc dostał ksywkę Gombrowicz od Daniela Dylusia. On był bardzo inteligentny, nie tylko na boisku. Sprawę zamieciono pod dywan, a drużyna nawet nie wspominała o nim. On nie był lubiany, to oczywiście mój punkt widzenia.
Kogo Pan miło wspomina jeśli chodzi o działaczy Zagłębia Lubin?
Jerzy Koziński, super człowiek. Naprawdę jeden z nielicznych, który znał się na piłce, ale nie do końca wszystkim pasował. Mam kontakt z Panem Jerzym do dzisiaj.
Był też wcześniej taki kierownik sekcji piłki nożnej Pan Lech Łuczak. To był mistrz! Z Panem Lechem Łuczakiem miałem taki epizod na treningu, u najgorszego katorżnika, jakim był trener Jerzy Fiutowski, o którym nie wspomniałem wcześniej (trenował mnie krótko w juniorach starszych).
Któregoś razu zasłabłem i trenerzy bali się zabrać mnie na obóz sportowy, więc Pan Lech pomógł mi niesamowicie. Zawiózł mnie do Legnicy, gdzie przyjmował lekarz sportowy, który badał mnie przez tydzień przy różnych obciążeniach i wydał opinie, że jestem zdrów i mogę trenować z zespołem. Co ciekawe w Lubinie fachowcy stwierdzili, że muszę przestać grać. Byłem wtedy załamany pierwszą diagnozą.
Był też Pan Marcin Łachodiak, czyli człowiek od zadań specjalnych. Jak wyrzucano go drzwiami, to wchodził oknem, dopóki nie załatwił sprawy.
Czym obecnie się Pan zajmuje?
Obecnie jestem ciągle blisko piłki nożnej w formie retro. Gram w drużynie Old Boys Orli Wąsosz, z którą regularnie co roku jeździmy na turnieje w Polsce i poza granicami naszego kraju. Graliśmy towarzyskie mecze z takimi drużynami jak Benfica Lizbona czy Barcelona. To wielkie kluby, a gościły nas jak wielkich tego świata w piłce. Nasza drużyna Old Boys Wąsosz rozegra na zaproszenie Polonia Nowy York mecz 3 października w Nowym Yorku.
Zawodowo prowadzę od 10 miesięcy kontrakt w Serbii jestem Dyrektorem d/s Rozwoju w Grupie Carbon Polska i pracuje też dla naszego Konsorcjum Carbon Mining Balkan jako doradca d/s Górnictwa.
Na zakończenie chciałbym podziękować wszystkim, którzy umożliwili mi treningi i realizację swojej pasji oraz przeżycia niezapomnianych chwil w Zagłębiu Lubin.