Masz 15 lat, debiutujesz w ekstraklasie nigeryjskiej i – wg wikipedii – jesteś tej ligi objawieniem, kupuje cie zespół z Serie B, nie daje ci pograć więc cie wypożycza po jakichś vardarach skopje czy innych rijekach. Nigdzie na długo nie zabawiasz więc w końcu lądujesz w jakiejś Polsce w jakimś Lubinie. Kawał drogi od Afryki, ale grasz tak dobrze że… dostajesz powołanie do reprezentacji Nigerii (tej najlepszej, z Okochą, Kanu i innymi magikami) szykującej się na MŚ1998. I dajesz radę w tym składzie, nie odstajesz od tych magików! Czujesz to? Masz 19 lat i zaraz podbijesz świat… Już za chwilę, już za momencik… i nagle bum – leżysz na ziemi z pękniętym obojczykiem. Po czymś takim trzeba się nazywać Kamil Glik, żeby pojechać na mundial. Ale jak się nazywasz JERO SHAKPOKE to na mundial oczywiście nie jedziesz a jak już się zaleczysz to wracasz z wypożyczenia do klubu, coś tam pykasz w Serie B ale to już nie jest to… Potem Serie C… Serie E… Ehhh, było tak blisko wielkiego świata piłki….
Po latach jego syn – Ruben – próbuje sił w futbolu. Chyba coś tam potrafi bo kontrakt z nim podpisała Aston Villa. Niektórzy zastanawiają się, czy przełamie „klątwę” swojego ojca (https://scorenigeria.com.ng/was-jero-shakpoke-under-world-cup-curse/).
Myślę, że niczego lepszego życzyć Jero w dniu jego urodzin nie możemy, niż właśnie żeby jego synowi się udało.