Droga donikąd

Powiedzieć, że w Lubinie atmosfera jest nerwowa, to nic nie powiedzieć. Porażka, po słabym meczu w wykonaniu Miedziowych, w Kielcach sprawiła, że w środowisku kibiców aż kipi, a prośby o zakończenie misji Waldemara Fornalika pojawiają się już w zasadzie na każdym kroku i przy każdej okazji. Widać bowiem jak na dłoni, że cały ten projekt zmierza donikąd.

Młodzież

Oglądając z trybun ostatni mecz Miedziowych w Kielcach, próbowałem sobie wynotować wszystkie rzeczy, które projektu pod nazwą Waldemar Fornalik mogłyby bronić. Oczywiście zadanie, które przed nim postawiono, łatwe nie było, bo rewolucja w strukturze kadry i próba przesunięcia punktów ciężkości w stronę młodych zawodników to wyjście bardzo daleko poza strefę komfortu trenera. Skoro jednak wyzwania się podjął, a jak sam twierdził, wciąż coś do udowodnienia w Lubinie ma, to o taryfie ulgowej mowy być nie może.

Niestety z każdym kolejnym meczem staje się coraz bardziej jasne, że niestety jest to tylko przedłużanie agonii. Co prawda do składu trafił na stałe Igor Orlikowski – będąc jedynym plusem zmiany koncepcji przed sezonem – ale poza nim próżno szukać kolejnych. Kłudka na boisku spędził 88 minut (z czego połowę poza nominalną pozycją), a Kusztal ma ich 136. Trudno więc o argument, że to przez wprowadzanie młodych zespół stracił nieco na jakości.

Misją trenera Fornalika miało być również odbudowanie Pieńko, ale mimo iż Tomek gra całkiem sporo, wciąż brakuje mu błysku, z którego dał się poznać już wcześniej. Pomysłem na ustabilizowanie jego formy miało być przypisanie mu na stałe jednej boiskowej pozycji, ale wygląda na to, że niewiele to zmieniło. W moim odczuciu, rozwiązania szukać raczej należy poza boiskiem.

Doświadczenie 

Ciężaru na swoje barki nie biorą też doświadczeni gracze. Dawid Kurminowski od początku sezonu boryka się z kłopotami zdrowotnymi, co musi odbijać się na jego dorobku strzeleckim (tylko jedna zdobyta bramka). Bardzo brakuje też twardych liczb po stronie pomocników. Po jednej bramce mają na koncie Pieńko i Adamczyk, ledwie po jednej asyście mają Dąbrowski, Wdowiak, i Radwański, a bez dorobku wciąż pozostają Marek Mróz i Kajetan Szmyt. Ciężko myśleć więc o wygrywaniu meczów, skoro nie bardzo jest komu zdobyć bramki.

Brak twardych liczb powoduje, iż Zagłębie punktuje obecnie na poziomie 1 punkt/mecz i jest to wynik, który – biorąc pod uwagę zeszły sezon – jest na poziomie drużyn, które z Ekstraklasy spadły. Jest on nawet daleki od Zagłębia z poprzedniego sezonu, gdzie finalnie skończyło się na średniej 1,38 pkt/mecz

W dodatku lista zawodników kontuzjowanych wciąż się wydłuża. Do leczących obecnie urazy Kopacza i Makowskiego dopisać należy Szmyta i Kurminowskiego, którzy odnieśli w starciu z Koroną poważne urazy. Ostrożne szacunki mówią o 6 tygodniach przerwy w obu przypadkach, ale nie brakuje głosów, że do grania mogą wrócić dopiero po przerwie zimowej. Problem z barkiem Kajetana ciągnie się już od dłuższego czasu, ale w tym przypadku jestem w stanie uwierzyć, że był to zwyczajnie pech, natomiast uraz mięśniowy zaraz po przerwie na kadrę jest już co najmniej zastanawiający.

Przerwa na kadrę

Wydawać by się więc mogło, że następująca po spotkaniu z Piastem przerwa reprezentacyjna wypadła w najlepszym możliwym momencie i będzie czas na to, by choć część mankamentów w grze poprawić. Tyle tylko, że nic takiego miejsca nie miało. Zagłębie w Kielcach wyglądało bezradnie, w dodatku było słabsze od rywala fizycznie, co po meczu podkreślali sami piłkarze. Można oczywiście gdybać, jak ten mecz by się potocył gdyby swoją okazję już na początku wykorzystał Pieńko, ale mam wrażenie, że byłby to temat mocno zastępczy.

Trudno było oczekiwać, iż trener Fornalik straci posadę zaraz po meczu z Piastem. Jeśli prezes Jeż szczerze wierzył, że projekt ten ma szanse się udać, nie mógł postąpić inaczej niż dać sztabowi jeszcze jedną szansę na udowodnienie, że mają pomysł, jak wyprowadzić zespół z opałów. Było to jednak bardzo ryzykowne posunięcie, biorąc pod uwagę to, jak Zagłębie punktowało właśnie po tych przerwach.

Jeśli brać bowiem pod uwagę tylko pierwszy mecz po każdej z przerw, od początku kadencji trenera Fornalika zespół Zagłębia na sześć spotkań tylko raz wygrał, dwa razy remisował i aż trzykrotnie przegrał. Gdy jednak spojrzymy nieco szerzej i pod uwagę weźmiemy trzy kolejne spotkania po meczach kadry, da się zauważyć pewną tendencję. Na szesnaście spotkań (wciąż przed nami mecze z Rakowem i Radomiakiem), aż 10 z nich zakończyło się porażką, 3 remisem a tylko trzy rozstrzygnęliśmy na naszą korzyść. 18% to wręcz zawstydzająca statystyka, a to przy założeniu, że jako wygraną potraktujemy rozstrzygnięte dogrywką (sic!) spotkanie w Kleczewie. W innym wypadku wynik spada do wartości 12%.

Już sam ten fakt powoduje, że wstrzymywanie się ze zmianą szkoleniowca do kolejnej przerwy na kadrę (nastąpi po meczu z Widzewem – czyli za 6 kolejek) to już igranie z ogniem, a przecież tych elementów jest więcej.

Reakcja na wydarzenia

Niestety to nie koniec złych wieści. Bardzo dużo o tym, jak drużyna funkcjonuje, mówią liczby meczów, w których wynik udało się odwrócić. Można bowiem mieć kulejącą defensywę, ale wtedy trzeba nadrabiać w ataku. Również i w tym aspekcie drużyna Waldemara Fornalika wypada bardzo blado.

Cztery porażki i dwa remisy, to bilans drużyny Zagłębia Lubin po ośmiu kolejkach obecnego sezonu. Jasne, 8 meczów to jeszcze nie jest miarodajny okres, ale wyraźnie zarysowuje się trend, który kibice Zagłębia znają doskonale. W poprzednim bowiem sezonie tylko dwukrotnie wynik odwrócić się udało, w dwóch meczach padł remis, a aż dwunastokrotnie Zagłębie schodziło z boiska pokonane. To aż 75%!

Wszystko oczywiście sprowadza się do głównej bolączki drużyny Fornalika, czyli zdobywania goli. Z pięcioma zdobytymi bramkami mamy obecnie drugą najgorszą ofensywę ligi (Stal ma jednak jeden mecz zaległy). Tylko raz udało nam się strzelić więcej niż jedną bramkę w meczu, a bilans bramek w meczach wyjazdowych to aż 1-6, co jest najgorszym wynikiem w lidze.

Jesienna deprecha

Optymizmem nie powiało, a to i tak dopiero przygrywka. Przed nami bowiem klasyczna jesienna deprecha, którą serwują nam szkoleniowcy w Lubinie już od dłuższego czasu. 

Czym jest jesienna deprecha?

Zdumiewające jest jednak to, iż cały czas poszukujemy odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się ta swoista niemoc. Istnieje cień szansy, że ma to związek z jakąś niekorzystną dla Zagłębia kosmiczną koniunkcją planet, lub zupełnie niespodziewanie pod MSC98 znalazła się nieodkryta dotąd żyła wodna, która skutecznie sabotuje wszelkie nawet najlepsze pomysły na rozwiązanie tematu. 

Ja jednak skłaniam się ku temu, że odpowiedzi na nią wciąż szukają dokładnie Ci sami ludzie, którzy dotąd na rozwikłaniu tego problemu polegli już wcześniej – z czego niektórzy wielokrotnie. Niestety na poparcie swojej tezy nie mam żadnych dowodów, więc traktujcie to, proszę, jako nic więcej, jak zwykłe przeczucie.

Droga donikąd

Kończąc nieco ten mało przyjemny dla wszystkich kibiców Miedziowych felieton, pozwólcie na krótkie podsumowanie. Jesteśmy bowiem w sytuacji, w której kalendarz nie pokazuje jeszcze października, a my już dość serio powinniśmy zaczynać się martwić o to, czy zespół uda się w najwyższej klasie rozgrywkowej utrzymać.

Na dziś nic na to nie wskazuje. Napastnicy strzelają od święta, pomocnicy nie prześcigają się w asystach, a blok obronny, mimo dwóch prawie lat pracy trenera, wciąż przypomina bardziej durszlak, niż ceglany mur. W dodatku słabo reagujemy na sytuacje boiskowe (Fornalik sam wspominał, że nie jest czasem zadowolony ze zmienników), zaraz możemy wpaść w kolejną depresję, a pomocy w przerwach na kadrę nie ma co szukać. I tylko z czystej wrodzonej życzliwości nie wspomnę tutaj o świetnych zimowych przygotowaniach do wiosny.

Przestańmy wreszcie udawać, że od przełamania złej passy jesteśmy o krok i tylko niefartowny zbieg okoliczności dzieli nas od rozpoczęcia marszu w górę tabeli. Oglądanie meczów Zagłębia Lubin to znów jest wyzwanie nawet dla najbardziej zaprawionych w ligowych meczach walki weteranów. Widać to po tym, co się o nas pisze i mówi, widać to po opiniach ludzi piłka się zajmujących, a przede wszystkim widać to po spadającej na łeb na szyję frekwencji na naszym stadionie.

Najwyższy czas by ktoś powiedział dość! Każdy kolejny dzień, każdy kolejny mikrocykl i każde kolejne spotkanie oddala nas tylko od postawionego przez właściciela, a także oczekiwanego przez wszystkich w Lubinie celu, a wstrzymywanie nieuchronnej decyzji zakrawa na zabawę w rosyjską ruletkę.

Mam tylko wielką nadzieję, że zmiana będzie dogłębnie przemyślana, bo trzeci raz takiego upokorzenia jak po erze Piotra Stokowca i obecnie Waldemara Fornalika wielu kibiców zwyczajnie może nie przełknąć i możemy ich stracić bezpowrotnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *