Często zdarza mi się Zagłębie Lubin krytykować, choć tak po prawdzie, w wielu przypadkach klub sam wystawia nam do przysłowiowego “pustaka”, wręcz prosząc się o skarcenie. Tym razem jednak było inaczej. Tym razem klubowi należą się pochwały i z wielką przyjemnością o tym piszę.
Debata o tym, jak o frekwencje należy walczyć, trwa w zasadzie w każdym ekstraklasowym ośrodku. Nietrudno się więc domyślić, że jeśli na najwyższym poziomie sportowym w kraju są kłopoty, to co dopiero na szczeblach niżej. Jak więc nasz kraj długi i szeroki, wszyscy potykają się o ten sam kamień. Czy to stołeczna 2-milionowa Warszawa, czy przemysłowy niespełna 80-tysięczny Lubin.
Pomysły? Mnóstwo. Jedni stawiają wszystko na podniesienie poziomu sportowego, wierząc, że finalnie przyniesie też wymierne efekty w postaci wzrostu zainteresowania. Inni podchodzą do sprawy bardziej pragmatycznie, starając się bazować na wzorcach z innych branż. Posługują się więc szeregiem skomplikowanych mierników, na naradach pada mnóstwo mądrych zwrotów jak “stopa konwersji” czy “passion tribes”, pojawia się jeszcze więcej kolorowych wykresów i wszyscy z zadowoleniem kiwają głowami. Na koniec adaptują sprawdzone w tych branżach rozwiązania i pomysły.
A potem dzieje się życie i… zmienia się niewiele.
Oczywiście daleki jestem od stwierdzenia, że wszystkie te narzędzia są bezużyteczne, ale obserwuje te działania od lat i jestem przekonany, że w piłce niestety nie ma tak łatwo. Tutaj trzeba rozumieć coś więcej, a samo bazowanie choćby na “big data” to o wiele za mało. Trzeba zrozumieć emocje, a ciężko jest je przenieść do binarnego świata.
Podążać swoją drogą
Bardzo słabo działa też wzorowanie się na innych. Adaptowanie w skali 1:1 stosowanych w innych miejscach narzędzi, też nie do końca się sprawdza. Moim zdaniem głównie dlatego, że każdy region, ale czasem nawet każde w nim miasto ma swoją odrębną specyfikę. Rozwiązania, które nie mają szans sprawdzić się w wielkomiejskiej Warszawie, mogą być idealnie skrojone dla Mielca, czy Gliwic. I vice versa.
Jest to jeden z powodów, dla których od dłuższego czasu już namawiam, aby ścieżkę dla Zagłębia Lubin wyznaczać po naszemu, nie oglądając się zbytnio na innych. Trzymać rękę na pulsie oczywiście warto, bo nowości np. w systemach biletowych warto znać, by mieć materiał do analizy lub jako punkt odniesienia, ale to tyle.
Ale kluczem według mnie będzie odrębność i unikalność. Skoro nie zadziała u nas ekonomia skali (jak w Krakowie, Warszawie czy Wrocławiu), to trzeba szukać rozwiązań lepiej dla nas skrojonych. Takich, które idealnie wpasują się w charakter lokalnej społeczności i będą dla niej atrakcyjne.
Całkiem nieźle udało mi się to uchwycić tutaj:
I tym sposobem, po nieco dłuższym wstępie niż zakładałem, płynnie przechodzę, do tego, co w sobotę wydarzyło się przy MSC98.
Wystarczy uwierzyć
Miałem wielkie obawy, czy po dość nieudanym organizacyjnie TweetUP’ie, który odbył się na początku roku, nowy szef naszego marketingu po prostu nie wywiesi białej flagi. Przekonywałem wtedy, że znikoma ilość osób, to wbrew pozorom nic złego, bo celem jest organiczne jej zwiększanie i wspólne uczenie się siebie nawzajem. W ten sposób, krok po kroku pozwoli to stawać się częścią społeczności, ale też próbować różnych rozwiązań na mniejszych grupach, aby wiedzieć, które rozwiązania szanse się sprawdzić u nas mają, a które nie. Tylko trzeba zechcieć w to uwierzyć.
I jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Bo nie dość, że uwierzono, to w dodatku ten drugi krok był dużo odważniejszy, niż mogłem się spodziewać. Przygotowanie sali na 120 osób (TweetUP zgromadził tylko 9 osób), przy drugim podejściu było bardzo ambitne, ale ciesze się, że jakaś forma weryfikacji relacji z kibicami nastąpiła. Teraz bowiem obie strony są bogatsze o pewne wnioski, a to jest zawsze bardzo pomocne.
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w przyszłości kolejne akcje będą cieszyć się dużo większym zainteresowaniem, a i komunikacyjnie uda się to wszystko tak przygotować, by wszystkie zaplanowane rzeczy udało się przeprowadzić. Oto cel na event kolejny. No i wierzyć, że to naprawdę za chwile zacznie procentować.
A co klub przygotował dla kibiców, poza oczywiście daniem głównym, czyli derbami Dolnego Śląska na dużym ekranie?
Najciekawszym elementem z pewnością była obecność trójki piłkarzy, których zabrakło z różnych względów w kadrze meczowej. Koki Hinokio, Kuba Żubrowski i Dawid Kurminowski pojawili się na spotkaniu z kibicami i poza możliwością zrobienia sobie wspólnego zdjęcia, czy zdobycia autografu można było wysłuchać krótkiej rozmowy, którą poprowadził Marcin Magda.
Sam format bardzo mi się spodobał. Prowadząc dla Was Specjalistów, z reguły mam za rozmówcę tylko jedną osobę, na której skupiam całą uwagę, a Marcin wykorzystał fakt, iż rozmówców było aż trzech i płynnie starał się przechodzić nie tylko po wątkach, ale również osobach. Wyszło według mnie całkiem ciekawie.
(Kilka fragmentów tej rozmowy znajdziecie na dole tekstu. Za jakość i długość przepraszam, ale nie do końca spodziewałem się tego wydarzenia, stąd nie posiadam jej pełnego nagrania. W przyszłości z pewnością będę miał to na uwadze.)
Pojawiły się też konkursy dla kibiców. Pierwszy sprawdzał wiedzę kibiców o klubie, ale również o patronie tego wydarzenia, którym był KGHM Polska Miedź S.A. Przygotowano 17 pytań i tylko jednej osobie udało się zdobyć 16 punktów, co świadczy o tym, że pytania do najłatwiejszych nie należały.
Drugim konkursem było dobrze znana szerszej publiczności zabawa “Gdzie jest piłka”. O zdjęcie – oczywiście z derbowego spotkania – zadbał Tomek Folta. I przyznać trzeba, że postarał się dobrze, bo nikomu ze zgromadzonych na sali nie udało się odgadnąć właściwego pola.
Na miejscu był też obecny Lubinpex, który miał zadbać o napoje, przekąski, a nawet coś konkretniejszego, gdyby ktoś w międzyczasie zdążył zgłodnieć.
Niestety niedane nam było poznać pełnego planu na ten wieczór, bo jak to zwykle bywa, organizacyjnie nie wszystko udało się zrealizować. Ot, nauczka na przyszłość i możliwość wyciągnięcia wspomnianych wcześniej wniosków. Zresztą sami się przekonajcie, bo o kilka słów komentarza na gorąco po wydarzeniu poprosiłem organizatora całości, pełniącego obowiązki dyrektora marketingu Marcina Magdę.
Na zakończenie słów kilka podsumowania.
Jako jeden z tych, który do wychodzenia do kibiców namawia gorąco, byłem z całości bardzo zadowolony. Właśnie w ten sposób należy u nas podchodzić do kontaktów z kibicami i budowania wspólnej relacji. Bardzo ważne będzie jednak to, jak ten niewielki sukces wykorzystać. Jak zrobić z niego przyczółek do kolejnego małego sukcesu.
Uważam bowiem, że aby wykonać kolejny krok musimy zmienić sposób myślenia. Klub jako organizacja musi dostrzec, że tylko mocne otwarcie się na społeczność przyniesie najlepsze efekty. Zrozumieć, że dzień meczowy to nie tylko 90 minut na zielonym prostokącie, ale też spotkania ze znajomymi i resztą kibiców, czasem na długo przed pierwszym i po ostatnim gwizdku. Tam kapitał jest największy, ale i poza sportem warto angażować się w życie miasta i społeczności.
No i najważniejsze, że skoro powiedziało się A, warto powiedzieć i B. Tylko aby się to udało, zaangażować musicie się również i Wy, do czego Was serdecznie namawiam.