Dariusz Motała ur. 7 maja 1978 roku. Były dziennikarz Canal+. Przez pięć lat pełnił funkcję menedżera pierwszej drużyny Lecha Poznań. Był dyrektorem sportowym w GKS Katowice, Zagłębiu Lubin i Odrze Opole.
Jak rozpoczęła się Pana przygoda z Zagłębiem Lubin w roli dyrektora sportowego?
Pracując w GKS-ie Katowice, otrzymywałem sygnały, że moją osobą zainteresowane jest Zagłębie Lubin. Była wola spotkania ze mną. Chciałem doprowadzić Katowice do awansu, ale niestety nie udała się nam ta sztuka.
Sprawa zainteresowania Zagłębia powróciła i zgodziłem się na rozmowy. Spotykałem się z prezesem Robertem Sadowskim kilkukrotnie i omawialiśmy sprawy współpracy oraz swoje wizje na funkcjonowanie klubu i jego politykę transferową. Od pierwszych spotkań z prezesem Sadowskim grałem w otwarte karty.
Jak zdobywał Pan doświadczenie potrzebne na to stanowisko przed angażem w klubie?
Ludzi i lubińskie środowisko znałem jeszcze z czasów pracy w Canal+. Przez pięć lat pracowałem też w Lechu Poznań jako kierownik pierwszej drużyny. Zaznałem smaku pucharów z Lechem i miałem możliwość obserwacji czołowych drużyn.
Odbyłem również kilka zagranicznych stażów m.in. w Hercie Berlin czy FC Basel. W ten sposób ciągle się rozwijałem i przygotowywałem do przyszłej pracy w roli dyrektora sportowego.
Dzięki Panom Janickiemu i Cyganowi zostałem dyrektorem w GKS-ie Katowice. Zaufali mi i pozwolili pracować oraz rozwijać swoje umiejętności.
Proszę przybliżyć jakie obowiązki ciążą na dyrektorze sportowym? Jak wygląda ta praca od środka?
Dyrektor sportowy poza ruchami transferowymi, które konsultuje z prezesem klubu, a później przedstawia radzie nadzorczej, odpowiada również za siatkę skautingu. Nadzorowałem i omawiałem obserwacje poczynione przez naszych skautów, Bogdana Pisza i Marcina Cilińskiego.
Z tą funkcją wiąże się również wiele „spraw papierkowych” np. przygotowanie różnego rodzaju premii i bonusów, list wypłat czy raportowanie o postępach naszych zawodników. Ponadto ciągle obserwowaliśmy zawodników, których chcieliśmy sprowadzić do Zagłębia oraz naszych wychowanków, którzy byli wypożyczani do innych klubów.
W tym czasie mocno nastawiliśmy się na polskich zawodników z pierwszej ligi, bo takie było założenie prezesa Sadowskiego, żeby wyszukiwać młodych zdolnych chłopaków, których można później z zyskiem sprzedać i wypromować.
Pierwsza drużyna miała składać się z Polaków, którzy zostaną wsparci kilkoma obcokrajowcami. Duży nacisk kładliśmy na zawodników z naszej akademii. W tym czasie do pierwszego składu pukali Hładun, Pakulski czy Slisz. Jakość i poziom lubińskiej akademii pozwalał na promowanie własnych wychowanków i wprowadzanie ich do pierwszej drużyny.
W późniejszej perspektywie chcieliśmy opierać się w głównej mierze na wychowankach, tak jak robi to np. Lech Poznań.
Proszę przybliżyć współpracę na linii dyrektor sportowy – rada nadzorcza. Michał Żewłakow podkreślał w wielu wywiadach, że z tego powodu trudno jest wykonywać szybkie ruchy transferowe. Jak to wyglądało z Pana perspektywy?
Przychodząc do Zagłębia Lubin, byłem świadomy systemu decyzyjnego. W Zagłębiu jest on dość mocno rozbudowany. Ani prezes, ani dyrektor sportowy nie mogą wykonać ruchu bez akceptacji rady nadzorczej. Rada zatwierdza podpisywanie kontraktów i transferowanie zawodnika na określonych warunkach. Bez wiedzy i zgody tego organu nie ma takiej możliwości.
Obejmuje to nie tylko aspekt sportowy, ale także finansowy. Jeśli RN proponowanych warunków nie zatwierdzi, to do kupna albo sprzedaży danego zawodnika po prostu nie dochodzi. To dotyczy wszystkich strategicznych decyzji, nie tylko transferowych, ale też związanych z kontraktami i organizacją klubu.
Pan Dróżdż jako członek rady nadzorczej zasiadał w organie, zatwierdzającym wszystkie ruchy, robione przeze mnie czy przez prezesa Roberta Sadowskiego. Przyznam, że czasami brakowało szybszych decyzji i komplikowało to również rozmowy transferowe z zawodnikami, którzy mieli zasilić szeregi Zagłębia.
Czy kompetencję RN często pokrywają się z kompetencjami dyrektora sportowego, czy może częściej są sprzeczne?
Moim zdaniem ocena pod względem sportowym powinna być w sferze prezesa czy dyrektora sportowego, bo my za to odpowiadaliśmy głową. Decyzje stricte sportowe powinny zapadać podczas konsultacji na linii prezes – dyrektor sportowy – trener.
Rada nadzorcza powinna czuwać nad sprawami finansowymi i nadzorem nad polityką klubu i strategią, jaką obrano. Ja nawet nie chciałem wchodzić w ich kompetencje finansowe czy strategiczne. Każdy powinien wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafi.
Wiadomo. Człowiek popełnia błędy, ale po to są konsultacje w szerszym gronie, żeby je ograniczyć. Ruchy transferowe to dynamiczny i płynny proces, więc czasami parę minut czy godzin ma strategiczne znaczenie.
Jak często miał Pan kontakt z radą nadzorczą?
Z radą i jej członkami miałem kontakt podczas ich posiedzeń, na których musiałem przedstawić konkretne zagadnienia czy raporty związane z moją działalnością i obowiązkami.
Przedstawiałem raport lub sprawozdanie i po jego wygłoszeniu odbywały się dyskusje.
Jak to było z Bartkiem Sliszem, który już na zgrupowaniu był szykowany na debiut?
Przychodząc do Zagłębia Lubin miałem za sobą pracę w Lechu Poznań jako kierownik drużyny i byłem przy wprowadzaniu do drużyny wielu młodych chłopaków z Akademii Lecha Poznań. Prezes Sadowski wyznawał podobną filozofię i chciał, żeby chłopcy z lubińskiej AP trafiali w jak największej ilości do szerokiej kadry pierwszego zespołu i decydowali o obliczu drużyny. Zagłębie Lubin ma świetną akademię i ludzi w niej pracujących. Dążyliśmy do mądrego wprowadzania i ogrywania młodych zawodników.
Na zgrupowaniu w Turcji zapadła decyzja o tym, że Bartek zagra w meczu z Legią. Rozmowy o tym toczyły się pomiędzy mną, prezesem Sadowskim i trenerem Lewandowskim. Na trzy tygodnie przed meczem z pełną świadomością przygotowywaliśmy go do tego meczu. Bartosz Slisz został modelowym przykładem, jak się powinno wprowadzać młodzieżowca do ekstraklasowej drużyny.
Zadebiutował w pierwszej jedenastce w meczu z Legią, w spotkaniu o dużej randze. Sądzę, że jeden młody zawodnik na boisku wsparty dziesięcioma rutyniarzami może poradzić sobie bez problemu z debiutem i wejściem w taki mecz. Nawet jeśli będzie w słabszej formie lub nie wyjdzie mu parę zagrań, to jego braki można przykryć i drużyna jako całość na tym nie ucierpi. Podobny proces chcieliśmy wprowadzić i kontynuować dla wielu zawodników z akademii.
Proszę przybliżyć, na jakich zasadach funkcjonują transfery z akademii innych klubów?
Akurat takich transferów – Chodyny i Szoty z akademii Lecha – dokonano przed moim przyjściem do Zagłębia Lubin.
Generalnie w wielu klubach działa siatka skautów czy trenerów, którzy monitorują młodych zawodników i sondują ich kontrakty czy możliwości transferowe. Transfery między akademiami są przeważnie do wieku 15 lat. Później zawodnik chce trafić do pierwszej drużyny i spróbować sił w ekstraklasie.
Najlepszym przykładem takiego transferu jest Piątkowski, który chciał grać i odszedł do Rakowa Częstochowa. Notabene chciałem go też sprowadzić do Odry Opole.
Jak odniesie się Pan do transferu Jakuba Świerczoka?
Gdy przychodziłem do klubu jesienią, Kuba był już w Zagłębiu. Miał umowę z taką, a nie inną klauzulą odstępnego i wydawało się, że na tamtą chwilę była ona odpowiednia. Wiem, że miał sporo ofert i to on dyktował warunki, na jakich zasadach przyjdzie do klubu. Kontrakt ze strony Zagłębia podpisał z nim Robert Sadowski i rada nadzorcza w takiej postaci go zatwierdziła.
Zagłębie w zaledwie pół roku uzyskało na Kubie tak ogromną przebitkę, że prezes powinien być noszony na rękach. Była to dziesięciokrotność tego, ile zapłacono GKS Tychy. Nikt nie spodziewał się takiej eksplozji jego formy, zwłaszcza że Świerczok był piłkarzem po poważnych problemach zdrowotnych. Miał łatkę zawodnika, który już raz się nie sprawdził na Zachodzie.
Próbowaliśmy go zatrzymać, ale Ludogorec proponował mu takie pieniądze, że nie mieliśmy w zasadzie żadnych szans. Zawodnik wykorzystał swoją szansę i wypromował się w Lubinie do lepszego klubu.
Skoro jesteśmy już przy Kubie i klauzulach, to chcę zauważyć, że niestety Zagłębie w ostatnim czasie jest przykładem chaosu organizacyjnego. Częste zmiany prezesów i dyrektorów sportowych pokazują na zewnątrz, że nie ma stabilności organizacyjnej i zawodnik, a także jego agent nie wiedzą, co ich czeka w perspektywie roku czy dwóch. W takich przypadkach bardzo często zawodnicy i ich agenci domagają się klauzul odstępnego.
W ostatnich dwóch latach piłkarze przeżyli zmiany prezesów, dyrektorów i trenerów kilkukrotnie, a to nie wpływa pozytywnie na stabilizację czy ciągłość polityki klubowej. Takie czynniki mają wielki wpływ na decyzje zawodników, a również pośrednio na wynik sportowy danej drużyny.
Sytuacja taka doprowadziła do tego, że Alan Czerwiński odchodzi za darmo. Można było wcześniej starać się o przedłużenie z nim umowy lub podjąć próbę sprzedaży go za dobre pieniądze z korzyścią dla obu stron. Ponieważ do tego nie doszło, teraz pojawia się problem, bo na szybko trzeba szukać kogoś w jego miejsce. Można było też z wyprzedzeniem spokojnie przygotowywać i ogrywać kogoś z akademii na jego pozycję.
Które swoje transfery oceni Pan za udane, a które za nietrafione?
Byłem w Zagłębiu tylko przez jedno, zimowe okienko. Otrzymałem listę życzeń trenera. Patrząc z perspektywy czasu, to Ci zawodnicy się nie przebili. Trzeba wziąć jednak pod uwagę, że większość z nich miała być uzupełnieniem składu lub zmiennikami.
Sagę z bramkarzem Piotrem Leciejewskim wszyscy zapewne dobrze pamiętają. Klub mocno o niego zabiegał i udało się go sprowadzić. Zawodnik jednak po przyjściu miał od samego początku pecha. Najpierw słabszy mecz z Legią, a potem przyszła kontuzja. Do bramki wskoczył debiutant Dominik Hładun, który zdążył ugruntować swoją pozycję w bramce i wygrał rywalizację. Z drugiej strony wyszło tylko na dobre i bardzo się z tego cieszę, bo to kolejny chłopak z Lubina, który długo pracował na swoją szansę.
W miejsce Jarka Kubickiego przyszedł Matras, który tak naprawdę nie dostał za wielu szans na pokazanie się. Uważam, że regularnie grający Matras udowodniłby swoją wartość. Łukasz Moneta przychodził jako alternatywa dla pierwszego składu. Był młody i perspektywiczny. Jakub Mares przychodząc do Zagłębia, był moim zdaniem trafionym transferem, o czym świadczyły jego początki, strzelał bramki i grał na dobrym poziomie.
Za sukces uważam też półroczne wypożyczenie z Wisły Rafała Pietrzaka. Chciałem go zatrzymać w Lubinie, ale już po moim odejściu podjęto decyzję, żeby jednak nie korzystać z klauzuli jego wykupu z Wisły.
Proszę opowiedzieć o sytuacji, w której pewien trener drużyny przeciwnej spędził w Pana gabinecie sporo czasu przed meczem?
Był to mecz, w którym trener Lecha Poznań Nenad Bjelica był zawieszony i nie mógł zasiąść na ławce podczas meczu. Pamiętam, że półtorej godziny przed meczem nie mógł już przebywać z drużyną, więc udał się do klubowego autokaru.
Gdy się o tym dowiedziałem, poszedłem do niego i zaprosiłem go do swojego gabinetu. Później dołączył do nas również prezes Sadowski i wspólnie mieliśmy okazję trochę porozmawiać i wymienić poglądy.
Nie doszukiwałbym się tutaj żadnych podtekstów. Każdego innego trenera w takiej sytuacji również bym zaprosił, bo myślę, że tego wymaga kultura osobista.
Czy może Pan opowiedzieć o “tajnym” spotkaniu pod Warszawą z działaczami Genoi?
Spotkanie to dotyczyło oczywiście transferu Jarka Jacha. Przyznam szczerze, że Sampdoria Genua była najmniej konkretna jeśli chodzi o propozycję transferu dla niego.
Proszę opowiedzieć, co się działo przed meczem z Wisłą, gdy przyjechali działacze z Ingolstadt z Arturem Wichniarkiem. Pamięta Pan, kto finalnie za kolację zapłacił i dlaczego po niej musiał Pan rozmawiać z Mariuszem Lewandowskim?
Jeśli chodzi o działaczy Ingolstadt, to przyjechali na obserwacje i rozmowy na temat Jarosława Jacha. Byliśmy w Krakowie na wspólnej kolacji przed meczem. Za kolację zapłacił finalnie prezes Sadowski.
Jeśli chodzi o rozmowę z trenerem Mariuszem Lewandowskim, to dotyczyła ona oczywiście Jarka i jego występu w tym spotkaniu. Mariusz Lewandowski żartował wtedy, że nie przewiduje Jarka w składzie, więc trzeba było wyjaśnić z nim tę sytuację 🙂
Przytoczy Pan parę ciekawych anegdot dotyczących Zagłębia?
Ciekawe anegdoty są oczywiście związane z transferem Jarka Jacha. Pytał Pan o spotkania z działaczami Genui i Ingolstadt, ale najlepsze wrażenie zrobili na mnie przedstawiciele Crystal Palace. Życzę każdemu, żeby przeprowadzał w takich warunkach transfery.
Crystal Palace było najbardziej konkretne jeśli chodzi o finanse i sprawność działania. Doszło do spotkania z przedstawicielami angielskiego klubu we Wrocławiu, gdzie praktycznie w ciągu 5 minut ustaliliśmy wszystkie szczegóły. Wszystkie formalności to też tempo ekspresowe. Warto też pokreślić, że Crystal Palace błyskawicznie wypłaciło „solidarity payment” dla Pogoni Pieszyce i Lechii Dzierżoniów.
Proszę przybliżyć projekt „konstytucji szkolenia młodzieży”. Na czym to miało polegać i ile czasu miało trwać jej wprowadzenie?
Nad tym projektem pracowałem wspólnie z prezesem Sadowskim, trenerem Lewandowskim i dyrektorem Akademii, Krzysztofem Paluszkiem. Mieliśmy plan, który był zapisany w strategii długofalowej klubu i został zatwierdzony przez radę nadzorczą. Chcieliśmy sami wprowadzić konkretne założenia, między innymi takie, aby corocznie wprowadzać konkretną liczbę wychowanków. Wdrożenie tego planu miało zapobiec działaniu od przypadku do przypadku.
Kiedy byłem dyrektorem sportowym, w pierwszej drużynie zadebiutowało trzech piłkarzy z akademii. Oczywiście to, że do tego doszło, było efektem wysiłku wielu ludzi, ale uważaliśmy, że nadszedł odpowiedni moment.
Chcieliśmy zacząć poważnie rywalizować z Lechem Poznań w promowaniu i sprzedawaniu piłkarzy za godziwe pieniądze. W Lubinie jest świetna infrastruktura i dobrze funkcjonująca akademia. Obowiązkiem jest więc korzystanie z jej zasobów ludzkich i zasilanie wychowankami pierwszego zespołu.
My chcieliśmy być transparentni i rozliczani publicznie z tego, jak się z tego obowiązku wywiązujemy.
Dlaczego został Pan zwolniony z klubu?
Odwołano mnie już po awansie do górnej ósemki, w której zdążyliśmy wygrać dwa z trzech meczów. Wygraliśmy na ciężkim terenie w Warszawie z Legią oraz Wisłą Płock. Klub był poukładany i stabilny.
Od pierwszego dnia, w którym poznałem pana Mateusza Dróżdża, ówczesnego członka rady nadzorczej, miałem problem z jego sposobem bycia i komunikowania się. Nie zgadzałem się również z jego decyzjami czy argumentami dotyczącymi transferów. Gdy został prezesem klubu, wiedziałem, że moje dni w klubie są policzone i nie myliłem się. Zostałem wezwany przez pana Dróżdża do gabinetu i w kilka sekund zwolniony bez podania listy błędów czy przyczyn.
Jeśli się nie mylę, w ciągu dwóch miesięcy zwolniono aż siedem osób. Nie chodzi już więc tylko o mnie, ale zwalniano ludzi, którzy pracowali w klubie po kilka dobrych lat. Byli więc zżyci z Zagłębiem.
Samego sposobu zwolnienia i potraktowania nas nie chce komentować.
Co sądzi Pan o zmianie na stanowisku prezesa w Zagłębiu? Jak oceni Pan kadencję Pana Roberta Sadowskiego i jego następcy Pana Mateusza Dróżdża? Czy uważa Pan, że Zagłębie poszło w dobrym kierunku?
Nie chcę bawić się w ocenianie, a każdy ma swoje zdanie na ten temat. Wystarczy prześledzić i porównać transfery obu panów oraz sposób ich zarządzania klubem. Chciałbym tylko podkreślić, że za prezesa Sadowskiego była świetna atmosfera.
Ponadto na klub nigdy nie powiem złego słowa, bo spędziłem tutaj fajny czas. Mogłem współpracować z ludźmi, którym dobro Zagłębia leżało na sercu. Zastąpił mnie na stanowisku Michał Żewłakow, z którym byłem w ciągłym kontakcie. Gdyby ktoś mnie zapytał, czy zostanę w klubie, to pewnie bym się zgodził i z Michałem mógłbym współpracować.
Jak ustosunkuje się Pan do doniesień medialnych odnośnie do domagania się premii za zajęcie szóstego miejsca w sezonie 2018/2019?
Tutaj nie chodzi nawet o medialne doniesienia, a o jeden z lokalnych portali dla kibiców.
Pan Dróżdż znał moją umowę i wiedział, jak jest skonstruowana. Jeśli więc nie rozwiązano ze mną umowy za porozumieniem stron, to wszystkie zapisy w niej były aktualne. Moim zdaniem zapisów trzeba przestrzegać. Gdyby była jakakolwiek wola rozmowy, to pewnie bez problemu doszlibyśmy do porozumienia. Takiej woli ze strony Pana Dróżdża nie było.
Czym obecnie się Pan zajmuje?
Po pracy w Katowicach, Lubinie i Opolu podjąłem decyzję, że trzeba wracać do domu w Poznaniu. Obecnie studiuje na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu. Ponadto kończę kurs trenera UEFA B.
Biorę teraz udział w nowym projekcie GES Sport Academy. Grupa trenerów założyła szkołę sportową, a dokładniej Liceum Mistrzostwa Sportowego. Chcemy, aby poprzez naukę i sport młodzi zawodnicy mieli możliwość zrobienia kariery zawodniczej, ale również wykształcenia się. Nasza szkoła będzie funkcjonowała w strukturach Wielkopolskiego ZPN i będzie brała udział w rozgrywkach ligowych. Nie wszyscy zawodnicy mogą trenować w akademiach Lecha czy Zagłębia Lubin i to jest dla nich szansa. Edukacja i sport mogą iść w parze. Jeśli projekt się rozwinie, chciałbym w przyszłości podjąć współpracę z Zagłębiem Lubin.