Piotr Burlikowski ur. 14 września 1970 roku w Bydgoszczy. Wychowanek Chemika Bydgoszcz i zawodnik wielu klubów. Po zakończeniu kariery piłkarskiej rozpoczął pracę w roli dyrektora sportowego w Koronie Kielce. Był dyrektorem od spraw sportowych w Arce Gdynia, następnie wiceprezesem Zawiszy Bydgoszcz. Przed przyjściem do Zagłębia Lubin pełnił jeszcze rolę dyrektora sportowego w Cracovii. Obecnie piastuje stanowisko doradcy ds. sportu prezesa PZPN.
Jak rozpoczęła się Pana przygoda z Zagłębiem Lubin w roli dyrektora sportowego? Z kim Pan omawiał swój angaż? Musiał Pan przedstawić jakąś wizję działania?
Otrzymałem propozycję telefoniczną od ówczesnego prezesa pana Tomasza Dębickiego i spotkaliśmy się dwu czy trzykrotnie aby omówić kwestię mojego zatrudnienia w Zagłębiu. Oczywiście wymieniliśmy się swoimi spostrzeżeniami co do funkcjonowania klubu, ja zostałem dość dokładnie przesłuchany i przepytany co do wizji i spojrzenia na futbol. Z mojej strony chciałem uzyskać odpowiedź o moją rolę jako dyrektora sportowego w klubie.
Muszę powiedzieć, że bardzo miło i pozytywnie odebrałem te zapewnienia i ustalenia co do roli dyrektora i wizji klubu na przyszłość. Dla mnie najistotniejsze było zagwarantowanie odpowiedniej i właściwej roli dyrektora sportowego w klubie no i oczywiście realizacji planu klubu opartego na młodzieży, akademii i zdrowym rozwoju klubu. Nie miałem żadnych wątpliwości co do podjęcia pracy. Warunki finansowe zostały omówione na koniec i ta część trwała najkrócej, praktycznie bez żadnych uwag. Ostatnie ustalenia zostały poczynione przed końcem sezonu, w którym Zagłębie spadało z Ekstraklasy i musieliśmy tylko poczekać na koniec mojej umowy z Cracovią, w której wówczas pracowałem.
Jak zdobywał Pan doświadczenie potrzebne na to stanowisko przed angażem w Lubinie? Proszę opowiedzieć o pracy w Koronie, Arce, Zawiszy i Cracovii.
Bardzo szybko rozpocząłem działalność w strukturach klubowych po zakończeniu grania w piłkę. Podjąłem pierwszą pracę we wrześniu 2004 roku w drugoligowej (dzisiejsza I liga) Koronie Kielce. Ogromną szansę na bardzo odpowiedzialnym stanowisku dyrektora sportowego dał mi właściciel Korony i firmy Kolporter pan Krzysztof Klicki. Była to pierwsza moja praca bez jakiekolwiek doświadczenia na tym polu.
Wiele zawdzięczam właśnie panu Klickiemu bo wiele pracy, szkoleń czy nauki dał mi ten człowiek. Wspaniały czas, szczególnie na polu doświadczenia czy właśnie nauki. A do tego sportowo świetny czas. Awans do Ekstraklasy, finał Pucharu Polski, 5 miejsce w ESA i wielu młodych, wyciąganych z niższych lig zawodników (Piechna, Bonin, Kaczmarek, Robak, Załuska, Golański). Pracowałem w Kielcach trzy lata i uznałem, że czas na wzbogacenie doświadczenia i swojego rozwoju zawodowego.
Po Koronie podjąłem pracę w Arce Gdynia, gdzie skusił mnie tak zwany projekt budowy zespołu na Ligę Mistrzów w 3 lata. Takie plany miał wówczas właściciel Arki pan Ryszard Krauze i myślę, że gdyby nie kłopoty firmy Prokom i zawirowania polityczne wokół pana Krauzego ten projekt mógłby być bardzo ciekawy. Spędziłem tam dwa lata, gdzie awansowaliśmy do Ekstraklasy i w drugim sezonie się w niej utrzymaliśmy. W Arce po wycofaniu się z finansowania Prokomu nie było możliwości realizowania jakiegoś poważniejszego planu jak utrzymanie się w Ekstraklasie. Był to bardzo trudny sportowo czas (przyszedłem do Arki po karnej degradacji tego klubu do I ligi) ale i ogromne kolejne doświadczenie. Pracowałem tam również jako członek zarządu i wiceprezes ds. sportowych.
Po 5 latach pobytu poza rodzinnym domem otrzymałem propozycję z mojej rodzinnej Bydgoszczy. Propozycja pracy jako wiceprezes ds. sportowych w bydgoskim Zawiszy była ciekawym wyzwaniem. Po pierwsze wracałem do domu, po drugie nie było tam piłki na poziomie centralnym prawie 20 lat. Mega trudny klub, ze względu na specyficzne relacje właścicielsko-kibicowskie. Dwóch nie trawiących się właścicieli spółki akcyjnej czyli Miasta Bydgoszcz i Stowarzyszenia, za którymi stali kibice. Z perspektywy czasu traktuję ten okres jako olbrzymie doświadczenie i dużą lekcję. Nie miałem łatwych relacji z grupą kibiców, którzy rządzili Stowarzyszeniem. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem łatwym i uległym człowiekiem ale na pewne rzeczy, szczególnie nieprzyjemne dla mnie i mojej rodziny nie mogłem sobie pozwolić. A i kilka spraw mogłem również rozegrać łagodniej. Wspomniałem o tym, bo wiem że bardzo dobre relacje są pomiędzy kibicami Zagłębia i Zawiszy i co jest chyba najważniejsze-Zawisza to jest klub, na którym się wychowałem i to jest klub mojego dzieciństwa, młodości i lat późniejszych. Podsumowując ten okres zrobiliśmy awans do I ligi po 19 latach niebytu Zawiszy na szczeblu centralnym. Po tym awansie klub Zawiszy przejął Osuch i dzień po awansie złożyłem rezygnację z pracy w Zawiszy. Powiem szczerze, że byłem wykończony psychicznie po tym okresie i postanowiłem, że ciut odpocznę od piłki, nabiorę sił i wrócę naładowany do następnej pracy.
Kolejna praca to propozycja z I ligowej wówczas Cracovii i kolejne doświadczenie jako dyrektor sportowy. Kolejny właściciel, ekscentryczny profesor Filipiak, kolejne inne doświadczenie i kolejna inna specyfika klubu. Prawie dwuletni okres pracy zakończony awansem do Ekstraklasy i w kolejnym sezonie utrzymanie się w niej kosztem niestety Zagłębia.
Opowiedziałem trochę dłużej o tych moich poprzednich miejscach pracy, bo…wyniosłem z nich chyba rzecz najważniejszą. Duże doświadczenie, które moim zdaniem jest niebagatelne na tym stanowisku. To jest duży atut, szczególnie, że można z perspektywy czasu przeanalizować jakie rzeczy zrobiło się dobrze ale również jakie popełniło się błędy.
Czy bycie piłkarzem i poznanie realiów polskiej piłki ułatwiało Panu podejmowanie decyzji jako dyrektorowi sportowemu?
Zdecydowanie tak i też muszę z perspektywy czasu powiedzieć, że to co mnie ograniczyło w rozwoju jako piłkarza to dało mi dużo korzyści w pracy po zakończeniu grania na boisku. Mianowicie częste zmiany klubów jako zawodnik (moją kartą zawodniczą dysponował pan Krzyżostaniak a później pan Romanowski – takie były czasy) okazały się bezcenne w przyszłości. Chodzi o kontakty, poznanie wielu ludzi ze środowiska czy doświadczenie w różnych negocjacjach, spotkaniach itp.
Proszę przybliżyć jakie obowiązki ciążą na dyrektorze sportowym?
Szczerze to temat rzeka. Wg mojego modelu to praca wieloobszarowa i wielopoziomowa. Zaczynając od zarządzania pionem sportowym, czyli I zespół, rezerwy, młodzież w klubie, zawiadywanie skautami (w 2004 roku zacząłem rozwijać sieć skautów w Koronie. To była nowość na polskim piłkarskim rynku. I jako ciekawostkę podam, że zatrudniłem wtedy w roli skauta Marcina Cilińskiego, z którym również pracowałem później w Zagłębiu. Bardzo dobry fachowiec). W dużym skrócie, na co dzień praca biurowa, zarządcza, weekendy mecze swojego zespołu do tego różne obserwacje (seniorzy, młodzież). Pilnowanie realizacji polityki klubu przez trenerów ale i również pracowników w klubie (spotkania, rozmowy, szkolenia).
W okresach poza oknami transferowymi przygotowywanie koncepcji pod dane okno lub okna transferowe, prowadzenie negocjacji kontraktowych w obszarze klubu (negocjacje kontraktowe w klubie dotyczące przedłużeń czy również rozstań) a w okresach okien transferowych negocjacje przychodzące, negocjacje wychodzące i w zależności od stopnia pomyślności warianty A, B często C czy D. No i spotkania w gronie zarządczym czyli, z zarządem, radą nadzorczą czy właścicielem w zależności od struktury klubu.
Ważna też w tej pracy jest umiejętność właściwej oceny zarówno sportowej jak i realiów panujących na danym rynku odnośnie kandydatów do gry w klubie. Często widzę, że dość ogólne pojęcie kibiców często ma się nijak do rzeczywistości. Niestety praca wewnątrz klubu bardzo często różni się od wizji czy postrzegania pracy patrząc na to z boku. Wiem z doświadczenia, że wielu ludzi, którzy przyszli do piłki z tzw środowiska kibicowskiego zderzało się boleśnie z rzeczywistością. To co wydaje się łatwe i proste z perspektywy trybun niestety nie jest takie łatwe już będąc wewnątrz struktur klubowych.
Kluczowa jest odpowiednia pozycja i rola dyrektora sportowego w klubie. Tu są duże rozbieżności w modelach funkcjonowania w klubach. Jeżeli prezes czy właściciel nie traktuje tej funkcji odpowiednio do zakresu i merytoryki to lepiej niech takiej osoby nie zatrudnia. Szkoda czasu i pieniędzy.
Jak wygląda ta praca od środka? Proszę przedstawić typowy dzień pracy dyrektora sportowego.
Dużo zależy od okresu pracy o jakim wspomniałem wcześniej. Ja bardzo lubię być jako dyrektor blisko szatni, rozmawiać z zawodnikami, spotkać się z nimi , często pożartować. Lubiłem schodzić do szatni w dniach treningowych, pooglądać treningi. Pojeździć z zespołem na zgrupowania. Poznawałem przez to zespół czy poszczególnych zawodników. Muszę też zaznaczyć, że nigdy nie przekraczałem takiej granicy pomiędzy mną a zawodnikami. Nigdy się nie spoufalałem czy wchodziłem w jakieś koleżeńskie relacje. Zawsze był zdrowy dystans. Poza tym bardzo częste rozmowy, spotkania ze sztabem szkoleniowym czy medycznym.
Do tego dochodzi praca w biurze, czyli przygotowywanie umów, prezentacji, spotkania z pracownikami klubu, czy agentami piłkarzy. Popołudniami młodzież, treningi czy mecze. Spotkania z rodzicami czy zwykłe rozmowy z trenerami grup młodzieżowych czy skautingiem młodzieżowym i do tego niezliczona ilość telefonów. Do tego dochodziły jeszcze spotkania Komitetu Transferowego, bo taki funkcjonował za moich czasów w Zagłębiu (kilkuosobowe gremium: przedstawiciel RN, skauci, prezes klubu, Wiesław Wojno. Było to ciało formalne które musiało zaopiniować pozytywnie propozycje transferowe).
Generalnie w dużym skrócie odpowiem o pierwszym skojarzeniu pracy dyrektora sportowego żartobliwie: ciągłe telefony i wieczna jazda samochodem. Swoją drogą przez te 16 lat pracy dwa razy zdawałem powtórny egzamin na prawo jazdy z powodu przekroczenia limitów punktów karnych. I kiedyś złapałem się na tym, że byłem praktycznie…. wszędzie w Polsce! Czy to na meczach „dużych” czy „małych”, treningach (bo takie też podglądałem), spotkaniach czy po prostu miejscach pracy (kilka ich było). Nie ma chyba miejsca w Polsce gdzie bym nie był! A do tego jeszcze czasami wyjazdy na mecze lig zagranicznych.
Proszę opowiedzieć o współpracy na linii dyrektor sportowy – rada nadzorcza. Jak to wyglądało z Pana perspektywy?
Muszę powiedzieć, że w Zagłębiu jest taka specyfika, że Rada Nadzorcza ma takie uprawnienia właścicielskie i ona reprezentuje właściciela w spółce. Powiem szczerze, że mi absolutnie nie przeszkadzała ta zależność korporacyjna. Ona taka była, ja ją realizowałem i akceptowałem. Oczywiście łatwiej jest np. ustalić jakąś decyzję np. jednym telefonem czy mailem z właścicielem (jak np. Klickim czy Filipiakiem) niż czekać aż zbierze się natychmiast cała RN (czasami to było niemożliwe).
Bywały trudne spotkania, ale mieliśmy bardzo częsty kontakt, czy to formalny czy nieformalny (spotykaliśmy się np. w charakterze nieformalnego spotkania aby omówić np. propozycje transferowe lub logistykę zbliżającego się transferu). Wraz z prezesem Dębickim informowaliśmy RN praktycznie o wszystkim i na bieżąco. Byliśmy w nieustannym kontakcie i tak jak wspomniałem praca czy spotkania w naszym gronie były często bardzo trudne czy wręcz burzliwe (szczególnie jak dołączał trener Stokowiec) ale cechowała je jedna rzecz. Wszyscy pracowaliśmy dla jednego celu i każdy chciał powrotu Zagłębia do Ekstraklasy oraz przede wszystkim rozwoju klubu opartego na zdrowych zasadach (akademia, wprowadzenia młodzieży i przy okazji rozwój sportowy). To było na pewno twórcze!
Jak często miał Pan kontakt z RN? Co ich interesowało najbardziej, o co najczęściej Pana pytali? Czy rada nadzorcza ingerowała w Pana pracę?
Wcześniej wspomniałem już jak to wyglądało i jakie były to kontakty. Byli bardzo zainteresowani wszystkim co się dzieje w klubie, pytali o wiele różnych rzeczy ale odbierałem to bardzo pozytywnie bo było to bardzo rzeczowe i pytania z troską o klub. RN ingerowała w ten sposób, że było wiele pytań czy zapytań o różne rzeczy. Nie przeszkadzało mi to. Jako przykład podam takie zdarzenie: interesowaliśmy się i oglądaliśmy Kubę Świerczoka jak byliśmy z Zagłębiem w I lidze a Kuba grał w rezerwach Kaiserslautern. Wysłałem skauta żeby go zobaczył w treningach czy w jakimś sparingu i z RN zaczęliśmy dyskutować czy go ściągnąć? Po dość długiej dyskusji uznaliśmy, że Kubę, który był świeżo po wyleczeniu kontuzji, nie ściągniemy w tym momencie. Reasumując muszę powiedzieć, że bardzo zaskoczony in plus byłem poziomem wiedzy czy oceny piłkarzy ze strony RN. Wielokrotnie to były ciekawe dyskusje czy wymiany zdań.
Czy wydłużony proces decyzyjny przy transferach miał duży wpływ na Pana pracę?
Na pewno tak, ale tak jak wspomniałem można sobie z tym poradzić. Pamiętam jak na początku swojej pracy zadzwonił do mnie Michał Żewłakow zdziwiony i trochę załamany tym modelem decyzyjnym (jakże odmiennym od Legii za czasów prezesa Leśnodorskiego). Powiedziałem mu, że już różne modele zarządzania klubem przeszedłem i dla mnie ten z Zagłębia też nie był do końca komfortowy szczególnie logistycznie ale z drugiej strony komfortowy pod kątem formalnym. Cały proces transferowy to w dużym skrócie podpisy i zgoda na transfer na specjalnym formularzu transferowym. Tak to wygląda po kolei; zgoda i podpis sztabu medycznego (czyli pozytywne testy medyczne), zgoda i podpis działu księgowego (czyli mamy na to zapewniony budżet), zgoda i podpis przewodniczącego Komitetu Transferowego (po ówczesnej akceptacji wszystkich członków Komitetu Transferowego), zgoda i podpis Dyrektora Sportowego (w załączniku propozycja warunków kontraktu czy umowy transferowej), zgoda i podpis I trenera (z krótką adnotacją argumentującą daną kandydaturę). Pod czymś takim podpisywał się Prezes i wnioskował o zgodę RN. Głosowanie RN nad przyjęciem wniosku i w zależności od głosowania zgoda lub nie na podpisanie kontraktu czy umowy.
Czyli reasumując trochę komplikacji logistycznych ale nikt na końcu nie powie, że czegoś nie wiedział czy na coś się nie zgadzał. Wszystko było formalnie udokumentowane.
Piłkarze czy kluby były informowane, że formalnie potrzeba jeszcze zgody RN. Nie zdarzyło mi się, żeby RN nie zagłosowała negatywnie za wnioskiem, który wcześniej był omówiony, przygotowany i zawierał wszystkie dane o których RN wiedziała z wcześniejszych przygotowań danej sprawy.
Które swoje transfery oceni Pan za udane, a które za nietrafione?
Zdarzyły się rzeczy udane i nieudane jak wszędzie. Do udanych zaliczam budowę zespołu po spadku na właściwych filarach, czyli pozostawienie przede wszystkim Guldana (co było cholernie trudne), Papadopulosa (fantastyczny charakter), Cotry (to samo co Papadopulos), Piątka (nie lubiany przez kibiców, bardzo ważna postać w samym zespole), Janoszka czy odpalenie „zgniłych jabłek” z tego koszyka (lubię tak to nazywać), czyli np. Kwiek, Oleksy, Banaś. Do tego pozyskanie Dąbrowskiego (jedna z kilku trudniejszych operacji w moim całym doświadczeniu. Pogoń w ESA, my I liga, Dąbroś niezdecydowany i do tego nie mamy budżetu transferowego), Todorovskiego, Tosika, Polacka, Janusa. Do tego dołączenie całej grupy młodzieży: Piątek, Jach, Forenc, Żyra, Sobków czy zwiększenie roli Woźniaka czy Błąda. Ten zespół miał odpowiednie proporcje, a co za tym idzie charakter i więź z kibicami czy lubińskim środowiskiem.
Do tego przygotowanie przyjścia do klubu zawodników, którzy trafili po moim formalnym odejściu: Świerczok, Slisz, Kopacz, Czerwiński, Pawłowski. To był grunt, czyli obserwacje skautingowe, wytypowanie, rozmowy z ich agentami czy klubami i formalne przyjście do Zagłębia, które odbyło się już po moim odejściu z klubu. Żałuję bardzo, że nie udało się rozwinąć w Zagłębiu Adama Buksy, dla mnie modelowa droga planowania i rozwoju klubu: Piątek odchodzi sprzedany, w jego miejsce młodszy Buksa i kolejny pomysł na następnego napastnika w następnej kolejności. W przypadku Buksy zabrakło konsekwencji i cierpliwości. Będąc w klubie starałbym się rozwinąć bardziej Buksę.
Oczywiście było też kilka nieudanych transferów. Przede wszystkim Luis Carlos, nie do końca spełniający się w Zagłębiu Nespor no i mimo wszystko Janek Vlasko. Z każdym przyjściem zawodnika różnie bywa – Luis Carlos, dobrze grający w Zawiszy kompletnie nie odnajdywał się w lubińskiej szatni czy środowisku lubińskim. To przekładało się na boisko. No a Nespor czy Vlasko to transfery gotówkowe, więc dużo większe rozczarowanie. Chociaż Vlasko miał jakieś przebłyski, szczególnie na początku, ale on chociaż zapisał się w historii Zagłębia strzelając fantastycznie decydującego karnego z Partizanem.
Czy żałuje Pan jakiegoś transferu, którego nie udało się przeprowadzić do klubu, a później ten zawodnik odpalił u rywala? Może Pan podać nazwisko?
Muszę powiedzieć, że tak spektakularnie przychodzi na myśl jeden zawodnik. Marcin Robak. Miałem plan, żeby Robaka ściągnąć po awansie do Ekstraklasy i Robak był tym bardzo zainteresowany. Dał mi zielone światło na rozmowy i negocjacje z jego agentem. Z drugiej strony słyszałem, że on jest już stary, wygrany i już zbliża się jego koniec. Takie dyskusje były z członkami RN czy z prezesem Dębickim. Nie docisnąłem tego i nie byłem zdeterminowany, żeby o niego powalczyć. A był to okres Robaka, który kończył grę w Pogoni Szczecin, czyli przed sobą miał jeszcze kilkadziesiąt bramek na poziomie ESA w barwach Lecha czy Śląska. Z nim byśmy mieli szansę dojść dalej w Lidze Europy a może nawet i w Ekstraklasie. Okazało się, że jeszcze nie był za stary i zużyty. Szkoda, mam przede wszystkim o to pretensje do siebie.
No i już wspomniany brak rozwinięcia w Zagłębiu Adama Buksy.
Proszę powiedzieć kto uczył Pana negocjacji? Z wielu opowieści wiem, że jest Pan graczem dużego kalibru i wielu zawodników i ich menedżerowie mieli okazję się o tym przekonać.
Największy wpływ na to miał pan Krzysztof Klicki. Nauka i lekcja na całe życie. Różne szkolenia negocjacyjne, a później to już samo życie i doświadczenie zdobyte w wcześniej jako zawodnik a później jako osoba zarządzająca.
Jak Pan sobie radził z problemami w drużynie czy trenerami. Jak Pan reagował w kryzysowych sytuacjach. Może podać Pan jakiś przykład?
Kryzysowe sytuacje są wpisane w życie piłkarskie i trzeba sobie z nimi umieć poradzić. Być na nie odpornym. Nie jest to łatwe ale na pewno niezbędne. Bez tego nie masz szans odnieść w sporcie sukcesu. Wiele było takich sytuacji, nie potrafię wymienić jednego modelu na reakcję. Były one różne, często intuicyjne.
Miałem kilka trudnych momentów począwszy od przegranego finału Pucharu Polski z Koroną, utrzymanie się Arki w ostatniej kolejce Ekstraklasy, gdzie strzeliliśmy bramkę dającą zwycięstwo i utrzymanie (tylko zwycięstwo dawało utrzymanie) w końcówce ostatniego meczu, awans z Zawiszą do I ligi w ostatnim meczu sezonu (do przerwy przegrywamy u siebie 0:1, doprowadzamy do remisu w drugiej połowie i bramka dająca awans na 2:1 strzelona przez nieakceptowanego przez grupę kibiców Imeha), Cracovia i awans do Ekstraklasy w ostatniej kolejce I ligi na stadionie w Legnicy, gdzie oprócz zwycięstwa potrzebna jeszcze była porażka Termaliki. No i awans Zagłębia, gdzie jako ciekawostkę muszę wspomnieć koniec rundy jesiennej i porażkę u siebie w derbach z Miedzią Legnicą 0:2.
Po tym spotkaniu RN wraz z prezesem podjęła temat zwolnienia trenera Stokowca na co kategorycznie nie wyraziłem swojej akceptacji. To było gorące spotkanie i zakończyło się pozostawieniem na stanowisku trenera Stokowca co w perspektywie okazało się kluczowe. Ale pamiętam, zaraz po ostatnim gwizdku sędziego po meczu z Miedzią, wygrażającego mi jednego z kibiców i moja z nim utarczka słowna. Ale gwoli prawdy ten sam kibic po awansie podszedł do mnie, przeprosił mnie za tamto zdarzenie i wielokrotnie serdecznie się ze sobą witaliśmy.
Jak widać kryzysowych czy stresujących momentów było wiele i te sytuacje gdzie potrzeba było spotkań czy działań motywacyjnych z zawodnikami, zespołem czy szkoleniowcami dawało mi wiele doświadczeń i lekcji na przyszłość.
Skąd u Pana takie dobre rozeznanie w piłce młodzieżowej? W Lubinie bacznie Pan obserwował wielu młodych zawodników i niejednokrotnie utrzymywał Pan kontakty z ich rodzicami oraz posiadał dużą wiedzę o zawodnikach Akademii.
Krótka odpowiedź – z pasji. Uwielbiam oglądać mecze w każdej postaci a do tego jest to moja praca więc jest to naturalne, że chcę sam wszystko zobaczyć i zanotować to na „twardym dysku” czyli w swojej głowie.
Przytoczy Pan parę ciekawych anegdot dotyczących Zagłębia?
Opowiem taką jedną, która spina klamrą moją pracę w Zagłębiu. Rozpocząłem pracę w ZL po spadku z ESA i pierwszą rzecz, którą zrobiłem to pojechałem na zgrupowanie I zespołu chyba do Międzyrzecza. Tam pierwsze spotkanie z zespołem i rozmowa z Lubo Guldanem, który koniecznie chciał odejść z klubu. Dłuższa historia ale w skrócie powiedziałem mu, że wyrażę zgodę na jego transfer jak nam pomoże w pierwszym meczu z Flotą. Brakowało nam drugiego stopera w tym meczu i powiedziałem, że niech nam Lubo pomoże a jak wróci na drugi mecz po kontuzji Boris Godal to będzie miał zgodę na odejście.
Godal na drugi mecz z Chojniczanką się nie wyleczył, a Lubo na ten mecz w ramach protestu nie pojechał. Postawiłem sprawę twardo i powiedziałem, że nie dam zgody na jego odejście jak nas Lubo zostawił w tak trudnym momencie. Suma summarum udało się Guldana przekonać do pozostania w klubie co było chyba kluczowe dla tego sezonu jak i rozwoju całej drużyny w przyszłości.
Zimą podczas obozu wrócił temat transferu Guldana do Ludogorca. Lubo przyprowadził dyrektora sportowego i dyrektora klubu do hotelu w Turcji gdzie byliśmy na obozie, aby zacząć ze mną negocjacje transferowe. Oj było gorąco i twardo, ale stanęło na moim i powiedziałem ludziom z Bułgarii jak i samemu Guldanowi, że nie szanują go w tych negocjacjach i że może płacą dużo więcej niż u nas, ale my w Zagłębiu nigdy go nie potraktowaliśmy i nie potraktujemy jako zapchajdziurę i w Zagłębiu może u nas zostać na długie lata. Może mniej zarobi ale będzie szanowany. I tak się finalnie stało.
Druga historia to Kuba Tosik. Powiedziałem kiedyś trenerowi Stokowcowi, że chciałbym do ZL ściągnąć Tosia. Bronił się trener długo i tak naprawdę to trener Stokowiec nie chciał Tosika ściągnąć. Mówił mi, że kibice będą mu wypominać, że ściąga „syna”, że on tego nie chce. Zapytałem tylko czy sportowo Ci pasuje? Odpowiedział, że sportowo tak, ale nie chce go w ZL. To mi wystarczyło, ale czekały mnie negocjacje z Kubą, bo tak na dobrą sprawę nikt w klubie nie chciał Tosika (mam na myśli również RN, prezesa, kibiców). Zaprosiłem Tosia na spotkanie w klubie i zaproponowałem mu kontrakt na poziomie bardzo niskim. Kuba podziękował dość mocno wzburzony i powiedział, że propozycja go nie satysfakcjonuje, wsiadł szybko do samochodu i odjechał do domu. Zadzwoniłem do niego po paru minutach i w trochę mocniejszych słowach wyjaśniłem mu jego ówczesną pozycję np. że go tak na dobrą sprawę nikt nie chce, kontrakt który dostaje jest na poziomie juniorskim ale go przynajmniej on go ma no i może walczyć o udowodnienie wszystkim w klubie, że się mylą i że zasługuje na więcej. Zawrócił z drogi, przyjechał do klubu i podpisał kontrakt no i jest w ZL do dzisiaj.
I konkluzja tej historii. Byłem parę miesięcy temu na meczu w Lubinie i wyjeżdżając już z klubu podszedł do mnie Lubo Guldan i poprosił żebym przyszedł do nich do szatni. Porozmawialiśmy sobie chwilę, pożartowaliśmy i tak na zakończenie powiedziałem do Lubo i Tosia: Jesteście dwoma zawodnikami, którzy już z tego klubu wyjechali a de facto przeżyliście wszystkich i przeżyjecie jeszcze pewnie z jedną dekadę piłkarzy w tym klubie. Pośmialiśmy się trochę i przypomnieliśmy sobie stare, dobre czasy!
Które spotkanie przedmeczowe w europejskich pucharach zapamiętał Pan najbardziej i dlaczego?
Nie było ich wiele w europejskich pucharach ale chyba wiem do czego pan zmierza. Było takie jedno zdarzenie po przegranym meczu w Sofii ze Slavią gdzie musiałem stanąć w obronie zespołu po dość specyficznym wystąpieniu osób rządzących wtedy w klubie. Łatwo było wejść na gotowe do klubu i na dzień dobry dość mocno uderzyć w morale zespołu. Nie była to dobra forma i dobry moment ale skończyło się pozytywnie i chyba było to dobrym doświadczeniem dla nowych wtedy osób w klubie.
Czy oferta pracy w PZPN była z tych nie do odrzucenia?
Tak. Po 2,5 roku pracy w ZL, po zmianach w klubie i propozycji prezesa Bońka po wygranych w październiku wyborach nie miałem żadnych wątpliwości.
Kiedyś odrzuciłem propozycję kontraktu jako dyrektor sportowy w Wiśle Kraków, jeszcze za „złotych” czasów w erze Cupiała. Po otrzymaniu propozycji ze strony prezesa Bońka wiedziałem, że nie mogę nie skorzystać z tej szansy.
Czym obecnie zajmuje się Pan w PZPN? Proszę przybliżyć swoją pracę.
W dużym skrócie prezes konsultuje ze mną czy zasięga opinii na temat wszystkich strategicznych rzeczy dotyczących pionu sportowego w PZPN. W zakres tego wchodzi naprawdę szereg wielu spraw, chociażby sprawy dotyczące jakiegoś projektu, akcji czy personaliów np. zatrudnianych trenerów. Biorę poza tym udział w posiedzeniach zarządu czy spotkaniach strategicznych jak np. ostatnio z prezesami Ekstraklasy.
Bardzo rozwijająca praca, niezwykły bagaż doświadczeń na dużym poziomie merytoryczno-intelektualnym. No i do tego praca w taką charyzmatyczną postacią jak prezes Boniek. Lekcja na całe życie!
Dlaczego pewne osoby w klubie ucieszyły się z Pana odejścia?
Zaskoczył mnie pan tym pytaniem. Zdaje sobie sprawę, że nie wszyscy są zwolennikami danej osoby, w tym przypadku mnie. Już wspominałem, mam świadomość swojego czasami trudnego i twardego charakteru, swojej konsekwencji czy upartości w wielu sprawach. Nie za bardzo wiem kto się ucieszył z mojego odejścia?
Wiem też, że kilku osobom dałem możliwość rozwoju i pracy na odpowiedzialniejszych stanowiskach np. Karolowi Sitarskiemu. Myślę, że zostawiłem w Lubinie wielu ludzi, którzy mimo wszystko nie są w tej grupie o której pan wspomniał. Ale pewnie są i tacy, których to ucieszyło. Trudno, takie życie. Wszystkim się nie dogodzi!
Jak układały się Pana stosunki z prezesami klubu? Czy zmiana prezesa, to dla osoby dyrektora sportowego kłopot?
Zacznę od drugiej kwestii, czyli od zmiany prezesa Sadowskiego na Dróżdża. Nie było mnie już w klubie w tym czasie i ciężko mi coś więcej na temat powiedzieć. Szczerze to bardziej mnie zaskoczyła zmiana prezesa Dębickiego na Sadowskiego. Muszę powiedzieć, że bardzo dobrze pracowało mi się z prezesem Dębickim i bardzo wysoko oceniam go jako człowieka i specjalistę w swoim fachu (świetny finansista).
Stosunki i relacje z panem Dróżdżem były bardzo poprawne, normalne i zawsze ze wzajemnym szacunkiem. Chciałbym podkreślić też, że zawsze miło byłem goszczony zarówno przez prezesa Sadowskiego jak i prezesa Dróżdża. Kilka razy gościłem na meczach i zawsze z dużą przyjemnością i sympatią przyjeżdżałem do Lubina. Również otrzymywałem wiele sympatycznych sygnałów przy spotkaniu pracowników klubu, ochrony czy kibiców spotykanych na stadionie.
Dziękuję za wspaniały czas spędzony w Lubinie i do zobaczenia kiedyś na meczu, bo…również od obecnego prezesa klubu otrzymałem karnet i zaproszenie do Lubina.