Mariusz Urbaniak ur. 22 czerwca 1972 roku w Zgorzelcu. Wychowanek Granicy Bogatynia, z której trafił do Zagłębia Lubin. Zawodnik następujących klubów: Miedź Legnica, Karkonosze Jelenia Góra, VfB Zittau, Nysa Zgorzelec. Jako trener prowadził Granicę Bogatynia i Bazalt Sulików.
Jak rozpoczął Pan przygodę z piłką nożną?
Treningi rozpocząłem w rodzinnej Bogatyni. W wieku ok. 10 lat zacząłem grać w Granicy. Do 15 roku życia tam grałem, a następnie wybrałem szkołę górniczą w Lubinie i rozpocząłem treningi w Zagłębiu Lubin.
Jak trafił Pan z Bogatyni do Zagłębia Lubin?
Mój tata znał się z trenerem Jerzym Fiutowskim i dzięki jego osobie trafiłem do Lubina. Wybrałem szkołę górniczą i tam kontynuowałem naukę. Zostałem umieszczony w internacie na ul. Legnickiej.
W Lubinie byłem sam, więc było mi ciężko bez rodziny. Mój charakter nie pozwalał mi jednak odpuszczać i postanowiłem, że będę walczyć o przebicie się do pierwszej drużyny.
Jak wyglądało szkolenie młodzieży szczebel po szczeblu na Pana przykładzie? Którzy trenerzy Pana prowadzili w juniorach i jak ich Pan wspomina?
W juniorach w pierwszym roku prowadzili mnie Ryszard Sambor i Rudolf Konieczny, który miał bajeczną technikę. Po nich kolejnym moim trenerem był Stanisław Kumik. Grałem wtedy w lidze wojewódzkiej, w której rozegrałem dwa sezony.
Kolejnym moim celem stało się przebicie do drużyny grającej w lidze międzywojewódzkiej tzw. „M”. Prowadził ją trener Putyra i któregoś razu zorganizował sparing pomiędzy „M” a drużyną grającą w lidze wojewódzkiej. Sparing miał na celu weryfikację zawodników, więc dałem z siebie wszystko, żeby dostać się do drużyny trenera Putyry.
Po sparingu, który wyszedł mi całkiem nieźle, grałem jednak nadal dalej w wojewódzkiej. Podczas jednego z treningów w maju pękł mi wrzut dwunastnicy i wylądowałem w szpitalu w Lubinie, co wykluczyło mnie na kilka tygodni z gry. Na obóz letni pojechałem już z „M” Putyry.
W 1990 roku zdobyliśmy brązowe medale mistrzostw Polski juniorów. W turnieju półfinałowym rozegranym w Krakowie zmierzyliśmy się z Cracovią, ŁKS Łódź i Chemikiem Police. Zajęliśmy drugie miejsce w grupie za Cracovią i uprawniało nas to do gry o 3 miejsce. Bój o brąz stoczyliśmy z Gwarkiem Zabrze. Pamiętam, że jak wracaliśmy z Krakowa, to trener Putyra zapytał się mnie, co zamierzam zrobić. Odpowiedziałem, że jeżeli nie znajdę się w szerokiej kadrze pierwszej drużyny Zagłębia, to będę szukał innego klubu.
Jak wspomina Pan turnieje i rozgrywki juniorskie? Jak Zagłębie Lubin wyglądało na tle innych drużyn?
Pierwszy mój turniej, na jaki pojechałem, był w Zawierciu. Pojechaliśmy tam z trenerami Samborem i Koniecznym. Obsada turnieju była mocna i zrobiło to na mnie spore wrażenie. Były tam drużyny juniorskie klubów pierwszoligowych.
Kto razem z Panem grał w roczniku 1972 w Zagłębiu Lubin. Jeśli pamięta Pan nazwiska kolegów, to proszę ich wymienić.
Grzegorz Kazimierski (przyszedł ze mną z Bogatyni), Tomek Bielaś, Robert Ilnicki, Mariusz Turbak, Ireneusz Sołuducha i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam. W „M” grałem z Jackiem Kikowskim, Pawłem Marciniakiem (również z Bogatyni), Radkiem Jasińskim (tutaj), Jasiem Najdkiem, Lesiem Grechem, Mariuszem Błachutą, Kowalskim, Krzysztofem Kowalczykiem.
Pamięta Pan, gdzie drużyny juniorskie jeździły na obozy sportowe? Jak to wyglądało z perspektywy zawodnika?
Pierwszy mój obóz przygotowawczy to wyjazd do Wągrowca. To było pierwsze moje zgrupowanie, na jakim byłem w życiu. Tam dotarło do mojej świadomości, jak powinien wyglądać profesjonalny trening. Tam dopiero poczułem, co znaczą porządne treningi i profesjonalny dobór obciążeń. W Granicy nie miałem takich zajęć.
Pamiętam też, że z trenerem Putyrą jeździliśmy do Frankfurtu nad Odrą i tam rozgrywaliśmy mecze. Z Frankfurtu pamiętam fenomenalne boisko, na którym graliśmy.
Skąd u Pana ksywa Hiszpan?
W Bogatyni miałem kolegę Darka Oliasza, z którym kupowałem sportowe gazety i kibicowałem Barcelonie. Interesowałem się ligą hiszpańską i zbierałem plakaty. Jak już byłem w Zagłębiu, to z Leszkiem Grechem oglądałem, jak Barcelona zdobywa Ligę Mistrzów.
Ksywa szła ze mną od juniora i w Zagłębiu również się przyjęła. W klubie zaszczepił moją ksywę Grzegorz Kazimierski, który przyszedł ze mną z Bogatyni.
Włączenie do kadry pierwszej drużyny. Jak to wyglądało z Pana perspektywy?
Dołączyłem do treningów pierwszej drużyny za trenera Świerka. Byłem w internacie i przyszła do mnie kobieta z portierni informując mnie o telefonie. Zszedłem na dół i odebrałem. Kazano mi się stawić w klubie, ponieważ jadę z pierwszą drużyną na sparing do Wrocławia. Sparing odbył się na stadionie olimpijskim i graliśmy między sobą.
Nie znałem za wielu piłkarzy. Z widzenia kojarzyłem tylko Jędrzeja Kędziorę (tutaj) i Piotrka Tyszkiewicza. Trener Świerk podzielił nas na dwie drużyny i graliśmy przy sztucznym oświetleniu. Pierwszy skład, który miał zagrać w Poznaniu, grał w jednej drużynie przeciwko młodym i rezerwowym. Znalazłem się w drużynie z Jackiem Kikowskim, Błachutą, Grechem i Najdkiem.
Pamiętam taką sytuację z tego treningu. Wybiłem piłkę Adamowi Zejerowi i krzyczałem, że piłka nasza. Schylam się po piłkę i dostałem od niego kopa w tyłek. Musiałem oddać mu piłkę. Zejer po treningu mnie przeprosił za swoje zachowanie. Później miałem możliwość nauczyć się wielu rzeczy od niego i był bardzo pomocny jako doświadczony zawodnik. Zawsze udzielał mi mądrych rad. Świetny facet.
Rozgrywaliśmy ten sparing między sobą we Wrocławiu z tego względu, że w sobotę Zagłębie miało grać z Lechem w Poznaniu przy sztucznym oświetleniu i trener Świerk chciał wszystkich przyzwyczaić do takich warunków meczowych.
Tak wyglądał mój początek przy pierwszej drużynie. Za trenera Świerka na jesień 1990 byłem też na ławce rezerwowych w meczu z GKS-em Katowice. Było to dla mnie wielkie przeżycie. Pamiętam, że Leszek Grech wtedy zadebiutował w ekstraklasie.
Kto wspólnie z Panem znalazł się w szerokiej kadrze pierwszego zespołu po zakończeniu wieku juniora?
Pamiętam, że do pierwszej drużyny ze mną trafili jeszcze Leszek Grech, Radek Jasiński, Jarek Pokora (tutaj), Jacek Kikowski, Janusz Najdek i Mariusz Błachuta.
Jak został Pan przyjęty przez zawodników pierwszej drużyny? Jaka była atmosfera w szatni, kto robił kawały i żartował?
Atmosfera w szatni była super. Starszyzna nie dawała nam odczuć, że jesteśmy młodzi i nie odsuwano nas na bok. Mogliśmy się wiele od nich nauczyć. Pamiętam, że Janusz Kubot poświęcał nam młodym wiele czasu i organizował nam dodatkowe treningi. Te zajęcia pozwalały nam na bycie lepszymi zawodnikami.
Jakie uczucia towarzyszyły Panu podczas zdobycia Mistrzostwa Polski? Proszę opowiedzieć o mistrzowskiej fecie i zabawie drużyny.
W meczu z bydgoskim Zawiszą nie zagrałem podobnie jak z Zagłębiem Sosnowiec, ponieważ miałem kontuzję. W meczu z Hutnikiem Kraków ochraniacz wrzynał mi w stopę i miałem bardzo duże obtarcie stopy (agrafkowa kontuzja). Przez tę kontuzję miałem problemy z chodzeniem i włożeniem nogi do buta.
Pamiętam, że na parę godzin przed meczem z Sosnowcem zgłosiłem, że nie dam rady zagrać. Panfil po meczu powiedział, że takie rzeczy zgłasza się szybciej. W mojej obronie stanął wtedy Adam Zejer. Mecz z Zawiszą oglądałem z trybun. Chłopaków po meczu oblegli kibice i rozebrali ich do majtek. Radość niesamowita i docenienie naszego trudu.
Który mecz rozegrany w barwach Zagłębia miał dla Pana największe znaczenie i dlaczego?
Mój debiut oczywiście. Przyszedł trener Putyra i wraz z Ryszardem Panfilem zaczęli układać drużynę. Znalazłem się w kadrze wyjeżdżającej do Warszawy na mecz z Legią. Jeśli dobrze kojarzę, to mecz graliśmy o godzinie 11, więc pobudka, śniadanie, odprawa i mecz.
Siedzimy na odprawie. Putyra mówi każdemu, kto gdzie i co gra. Ja dalej siedzę i nagle słyszę: 7, Hiszpan – takie i takie założenia taktyczne. Miałem być plastrem Leszka Iwanickiego. Wtedy prawie na zawał zszedłem. Mecz zakończył się wynikiem remisowym 0:0.
Jak wspomina Pan mecze pucharowe z Broendby?
W Kopenhadze nie zagrałem nawet minuty i byłem cały mecz na ławce rezerwowych. Pamiętam, że przyglądałem się Mortenowi Olsenowi. Obserwowałem jego zachowanie i gestykulację.
Stadion mieli dość kameralny, a szatnie wyglądały jak w szkole. Były ławeczki drewniane do siedzenia i nad nimi wieszaki. Szkoda, że wysoko przegraliśmy na wyjeździe. Do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis. Przed meczami z Zagłębiem drużynę opuścił bramkarz Peter Schmeichel, który przeszedł do Manchesteru United.
Co do rewanżowego meczu w Lubinie to zagrałem pełne 90 minut i niestety zawaliłem bramkę. Koszyk ustawił mnie przy słupku, ale ja wybiegłem do piłki i duński napastnik Kim Vilfort ubiegł mnie i strzelił bramkę. Dla nas strzelił Piotrek Czachowski i Leszek Grech. Niestety 2:1 nic nam nie dało i odpadliśmy z pucharów.
Pamięta Pan jakieś ciekawe anegdoty z szatni, obozu lub podróży?
Pewnie. Na myśl od razu przychodzi mi wyjazd na obóz do Czech. Śmieszna sytuacja, bo Janusz Najdek i Romek Kujawa chcieli się poopalać, ale nie było solarium. Wpadli więc na pomysł, że wykorzystają lampy kwarcowe. Po tym opalaniu wyglądali, jakby ich pszczoły użądliły. Byli cali spuchnięci i czerwoni. Nie mogli trenować, bo wszystko ich bolało. Trener Putyra im nie odpuścił i musieli mimo bólu brać udział w zajęciach.
Co zadecydowało i jaki był powód przenosin z Zagłębia Lubin do Miedzi Legnica?
Mieliśmy podpisane kontrakty z Zagłębiem i chciano je renegocjować z nami. Wkurzyłem się na tę sytuację i poprosiłem Marcina Łachodiaka o pomoc. Pamiętam, że zadzwonił do Szczecina do Andrzeja Rynkiewicza i przedstawił mu moją sytuację. Trenerem Pogoni był wtedy Jezierski. Pojechałem tam na testy, ale doszło do zmiany szkoleniowca przed samymi przygotowaniami i trenowałem z nimi.
Wyjechaliśmy na zgrupowanie do Wałcza. Tam graliśmy z Wałczem sparing, w którym nie wypadłem najlepiej i Szukiełowicz zaczął mi docinać. Na zgrupowaniu w Wałczu byłem w pokoju z Andrzejem Turkowskim. Po kolejnym sparingu, w którym strzeliłem bramkę, czułem niechęć Szukiełowicza do mojej osoby i powiedziałem, że wracam do domu.
Po tej sytuacji i powrocie do domu w Bogatyni zadzwoniłem do Jerzego Fiutowskiego, który powiedział „Przyjeżdżaj do Legnicy”. Chciałem grać piłkę, a nie zaprzątać sobie głowy układami i gierkami działaczy. Dzięki trenerowi Fiutowskiemu trafiłem do Miedzi Legnica.
Miedź w europejskich pucharach i walka z AS Monaco o awans. Proszę przybliżyć nam otoczkę tego dwumeczu.
Szybko wróciłem na stadion do Lubina, ponieważ mecz pucharowy „u siebie” rozgrywaliśmy na stadionie GOS. Niesamowite przeżycie. Drużyny takiego formatu ogląda się przeważnie w telewizji. Wychodzisz na boisko i grasz przeciwko Jean-Lucowi Ettori, Lilianowi Thuram, Youriemu Djorkaeff czy Jurgenowi Klinsmannowi. AS Monaco prowadził wtedy trener Arsene Wenger. Moim zdaniem byli do ogrania. Wszystko zależało od dyspozycji drużyny w danym dniu.
Jak wylądowaliśmy na lotnisku w Nicei, to byłem w szoku. W Monaco dostaliśmy full wypas hotel. Pięknie położony stadion i komfortowe warunki. Inny świat. Dla nas piłkarzy drugoligowych to były super przeżycia. Zremisowaliśmy w Monaco 0:0. Działacze i zawodnicy AS Monaco byli mocno wkurzeni tym faktem. Pamiętam, że trenerem od przygotowania w AS Monaco był nasz rodak, Wojciechowski.
Pamiętam sytuację z hotelu. Byłem w pokoju z Jarkiem Pokorą, a w pokoju obok byli Marcin Ciliński i Jarek Gierejkiewicz. Spóźniliśmy się na śniadanie, bo tak dobrze się nam spało i dostaliśmy opiernicz od trenera za spóźnienie, bo podejrzewał, że w nocy poszliśmy na miasto. Chłopaki się śmiali, że spaliśmy jak gołąbki i potwierdzili, że nie opuszczaliśmy hotelu.
Jak z Pana perspektywy wyglądała współpraca zawodników wypożyczonych z Zagłębia Lubin do Miedzi? Czy w drużynie były podziały na „my” i „ci z Lubina”?
Pamiętam taką sytuację z Ryszardem Bożyczko, który był wspaniałym człowiekiem z sercem na dłoni. Po zwolnieniu Fiutowskiego został trenerem Miedzi Legnica i szło nam dość kiepsko. Na jednym z meczów kibice Miedzi kazali mu „wypierdalać do Lubina” i rzucali w niego słonecznikiem.
Między piłkarzami nie było żadnego podziału. Kiedy pojawiały się problemy i przegrywaliśmy, to kibice mówili, że zawodnicy z Lubina są winni.
Jak ocenia Pan działaczy Zagłębia Lubin i Miedzi Legnica z czasów swojej gry w obu klubach?
Wiele osób źle się wypowiada o Michale Lulku, a ja twierdzę, że był dla mnie w porządku i z jego strony nie zaznałem żadnej krzywdy.
Wspaniałym człowiekiem i działaczem był Jerzy Koziński. Bardzo go szanuję, bo zawsze można było z nim porozmawiać i zapytać o radę. Koziński był dla mnie jak drugi ojciec.
Śp. Zygmunt Stanowski też był wspaniałym człowiekiem. Zawsze służył radą i pomocą. W Legnicy jak miałem kontuzję, to jeździł ze mną do Poznania po lekarzach i konsultacjach.
Wypożyczenie do Kem-Budu Jelenia Góra. Proszę przybliżyć ten epizod w Pana karierze.
Jest to trochę skomplikowana i zawiła sytuacja. W sumie to wszystko zaczęło się od spotkania z Mariuszem Achcińskim, którego spotkałem w Bogatyni. Pogadałem z nim i poprosiłem o to, żeby powiedział Fiutowskiemu, że szukam klubu. W międzyczasie zadzwoniłem też do trenera Wiesia Wojno, który prowadził Śląsk Wrocław. Zaprosił mnie na sparing Śląska ze Ślęzą. Pojechałem na ten test i strzeliłem bramkę. W tym samym czasie Śląsk ściągał Wojciechowskiego.
Było dla mnie niezrozumiałe, po co kazali mi przyjechać na sparing, skoro ściągali innego zawodnika i nie chcieli mnie zatrudnić. Po tym sparingu pojechałem do Leszka Grecha do Lubina i zostałem u niego na weekend. Zagłębie grało w niedzielę sparing, więc poszedłem zobaczyć mecz i spotkałem Fiutowskiego. Pogadałem z nim i kazał mi się stawić w Jeleniej Górze. Byłem cały czas zawodnikiem Miedzi, więc Fiutowski zadzwonił do Putyry do Legnicy i załatwił moje wypożyczenie.
Do Kem-Budu Jelenia Góra trafiłem znowu dzięki trenerowi Jerzemu Fiutowskiemu. Wtedy prezesem był Bogusław Kempiński, właściciel firmy budowlanej Kem-Bud, główny sponsor klubu. Udało się nam w 1997 roku awansować do drugiej ligi. W sezonie 1996/1997 grali ze mną zawodnicy z przeszłością w Zagłębiu Lubin: Krzysiek Koszarski, Andrzej Hebda, Andrzej Słowakiewicz, Rafał Hübscher i Dominik Szostak oraz ligowcy: Waldemar Tęsiorowski, Rafał Musiał, Marek Chojnacki i Jan Wrona.
Jak potoczyła się Pana dalsza kariera w Miedzi Legnica?
Po rocznym wypożyczeniu wróciłem do Miedzi Legnica. Rozegrałem prawie cały sezon i złapałem kontuzję. Na meczu w Policach strzelił mi mięsień. Okazało się, że mięsień dwugłowy był do szycia. Z Zygmuntem Stanowskim jeździłem na konsultację do lekarzy do Poznania. Ostatnich czterech meczów do końca sezonu nie zagrałem i Miedź spadła z ligi.
Przez następne 4 miesiące byłem niezdatny do gry. W klubie powiedziano mi, że jak nie mogę grać, to jestem zbędny i kazano wracać mi do Bogatyni.
Powrót z Miedzi Legnica do Bogatyni i gra w miejscowej Granicy. Czy kontuzja zadecydowała o tych przenosinach?
Wróciłem do Bogatyni i próbowałem wrócić do dyspozycji. Trzeba było za coś żyć, więc dostałem pracę u prezesa Granicy Bogatynia w jego firmie budowlanej. Pracowałem i powoli zaczynałem trenować i grać. W pierwszych 6-7 kolejkach nie zagrałem, a później z problemami grałem mecze. Drużyna w tym czasie nie miała dobrej passy i się męczyłem, bo nie miałem żadnego wsparcia.
Granica była po awansie do IV ligi, ale organizacyjnie i kadrowo nie byli na to gotowi. Moim trenerem w Granicy był śp. Jerzy Sadek (reprezentant kraju i były zawodnik ŁKS Łódź).
Gra w VfB Zittau. Jak Pan trafił do niemieckiej drużyny?
Byłem wolnym zawodnikiem, więc mogłem grać, gdzie chcę. Wybrałem Zittau, bo było blisko domu. Trenowaliśmy trzy razy w tygodniu. Warunki były świetne. Na obóz przygotowawczy poleciliśmy na Majorkę.
Z drużyn, przeciwko którym grałem, to zapamiętałem Dynamo II Drezno i Jensa Jeremiesa, który później trafił do Bayernu Monachium i był reprezentantem Niemiec. Rozgrywaliśmy mecz z nimi na głównej płycie Dynama.
U schyłku swojej przygody z piłką zakotwiczył Pan w czwartoligowej Nysie Zgorzelec. Dlaczego odszedł Pan z VfB Zittau?
Wróciłem do swojej dyspozycji i chciałem pograć jeszcze trochę w piłkę na jakimś lepszym poziomie. Trafiła się oferta ze Zgorzelca i skorzystałem z niej. W Zgorzelcu spotkałem byłego zawodnika Śląska Wrocław, Bogdana Szczęsnego. Trenerem był Mirek Czesnakowski z przeszłością w Chrobrym Głogów.
Którym trenerom zawdzięcza Pan najwięcej w swojej karierze? Kto ukształtował Pana jako piłkarza?
Marian Putyra zawsze mnie wspierał i motywował do ciężkiej pracy. Jestem mu za to wdzięczny. Zawsze byłem pod wrażeniem jego odpraw i przygotowania do pracy.
Jerzy Fiutowski zawsze mnie wspierał i wyciągał pomocną dłoń kiedy tego potrzebowałem. Wiele osób uważa go za zamordystę, a ja wiele mu zawdzięczam. Sporo się też od niego nauczyłem i w późniejszej pracy trenerskiej był dla mnie wzorem do naśladowania.
Skoro jesteśmy już przy trenerce, to proszę opowiedzieć o swoich dokonaniach i trenerskim fachu. Jak Pan sobie radził?
Po powrocie z Nysy Zgorzelec do Granicy Bogatynia byłem grającym trenerem. Grałem kiedy była potrzeba, czyli jak nie było składu, były kontuzje lub kartki.
Następnie był Bazalt Sulików. Przyszedłem do klubu, jak grał w A klasie. Prowadziłem drużynę do rundy jesiennej i zostawiłem na drugim miejscu. Doszło do sporych różnic zdań między mną a działaczami i odszedłem. Wiosną był nowy trenerem, który wprowadził ich do okręgówki.
Drużyna po rundzie jesiennej 2012 roku zajmowała miejsce spadkowe w tabeli okręgówki i ówczesny trener zrezygnował. Po namowach kilku kolegów i rozmowach z działaczami podjąłem się wiosną 2013 r. ponownego prowadzenia drużyny Bazaltu Sulików. Miałem uratować drużynę przed spadkiem z okręgówki. Niestety ta sztuka się nie udała.
À propos kursu trenerskiego to robiłem go w Legnicy, a prowadzili go między innymi trenerzy Stachurski i Broniszewski.
Czym obecnie się Pan zajmuje?
Obecnie pracuję w Czechach w Libercu w hiszpańskiej firmie z Grupy Antolin wykonującej podsufitki do aut. Pomimo, że już nie gram to w pracy zawodowej moja ksywa Hiszpan nadal idealnie pasuje w nawiązaniu do kraju pochodzenia mojego pracodawcy 🙂
Post scriptum
Zagłębie i miasto Lubin zawsze będą w moim sercu. Tutaj zaczynałem i debiutowałem w poważnej piłce. Do Miedzi Legnica również mam sentyment, ponieważ dostałem szansę na odbudowanie się. Jak widać serce mam podzielone między te dwa kluby.
Pozdrawiam wszystkich, których poznałem podczas mojej piłkarskiej przygody. Dzięki piłce nożnej zwiedziłem kawałek świata i zdobyłem wiele cennych doświadczeń. Każda napotkana na mojej drodze osoba coś wniosła do mojego życia bez względu czy to były dobre, czy złe chwile. Wspominam zawsze tylko te dobre momenty.