Janusz Kudyba ur. 12 lipca 1961 w Jeleniej Górze. Wychowanek Karkonoszy Jelenia Góra. Zawodnik Lecha Poznań, Lechii Piechowice, Motoru Lublin, Zagłębia Lubin, Karlskrona AIF, Lyn Fotball Oslo, GKS Bełchatów i Śląska Wrocław gdzie zakończył karierę zawodniczą. Karierę trenerską rozpoczął w SMS Sport Contact Wrocław, a następnie prowadził takie kluby jak: Rawia Rawicz, asystent trenera w Śląsku Wrocław, Czarni Żagań, Pogoń Świebodzin, Orzeł Ząbkowice Śląskie, GKS Kobierzyce, Gawin Królewska Wola, Zagłębie Sosnowiec, KS Polkowice i dwukrotnie Miedź Legnica. W 2007 roku wspólnie z Romualdem Kujawą prowadził Reprezentację Dolnego Śląska w UEFA Region’s Cup, która zdobyła mistrzostwo. Był również dyrektorem Akademii Piłkarskiej Miedzi Legnica.
Początki w Karkonoszach Jelenia Góra. Czy już wtedy było jakieś zainteresowanie działaczy lubińskich?
Byłem dzieciakiem, który uprawiał wszystkie dyscypliny sportu, jakie były możliwe. Najważniejszy był ruch. Mój brat grał już w Karkonoszach i za jego namową poszedłem na klubowe testy do drużyny. Miałem 13 lat kiedy stawiłem się na zajęciach u profesora Chmury, ale nie przeszedłem jego weryfikacji. Kazał nam biegać po sali i 15 najlepszych łapało się do drużyny. Z tego powodu dałem sobie spokój z piłką na jakiś czas.
Gdyby nie ponowne namowy brata to pewnie nie grałbym w piłkę nożną. Po dwóch latach poszedłem jeszcze raz na trening i zacząłem grać. Trening był w piątek, a w sobotę zagrałem mecz, w którym strzeliłem 7 goli i zacząłem piąć się po drabince do pierwszego składu Karkonoszy. W zasadzie nie przeszedłem więc żadnego szkolenia, z podwórka trafiłem do dorosłej piłki. Niecałe dwa miesiące później grałem w seniorach w trzeciej lidze.
W rundzie jesiennej sezonu 1979/1980 zagrałem w 10 meczach i strzeliłem 6 bramek, a Karkonosze były na 5 miejscu w tabeli. Na inaugurację wiosny w klasie M pojechaliśmy do Legnicy. Strzeliłem tam bramkę, ale nie udało się wygrać. Na wiosnę strzeliłem również bramkę Zagłębiu Lubin, ale ostatecznie przegraliśmy 4:1. Nie udało się nam utrzymać w lidze i spadliśmy do klasy A.
Jak wspomina Pan wyjazd juniorów Karkonoszy do Rimini na sparing?
Pojechałem z juniorami, mimo że grałem już w seniorach. Wyszedłem w tym meczu na środku pomocy i strzeliłem jedną bramkę. Byłem najlepszy na boisku, wygraliśmy 3:1, a Włosi porównali mnie do Antonioniego, wtedy reprezentanta włoskiej kadry. Pierwszy raz w życiu grałem na takiej murawie i przy światłach! Kosmos! Włosi po meczu zapytali mnie, czy nie chciałbym zostać. Niestety to były trudne czasy.
Proszę przybliżyć swoją grę w kadrze województwa jeleniogórskiego i walkę o Puchar Michałowicza.
W rozgrywkach uczestniczyli zawodnicy urodzeni w drugiej połowie 1960 i młodsi. Byliśmy podzieleni na osiem stref w całej Polsce. My jako reprezentanci Jeleniej Góry trafiliśmy do grupy z Legnicą i Opolem. Pierwszy mecz grupowy rozgrywaliśmy w Głogowie z reprezentacją juniorów województwa legnickiego. Po mojej bramce wygraliśmy ten mecz 1:0. W drugim meczu w Piechowicach zmierzyliśmy się reprezentacją Opola i wygraliśmy 4:3. Strzeliłem w tym meczu jedną bramkę.
Na wiosnę w decydującym o pierwszym miejscu w grupie meczu zagraliśmy w Kluczborku z reprezentacją Opola i po mojej bramce zremisowaliśmy 1:1. Dzięki remisowi zajęliśmy pierwsze miejsce i walczyliśmy z reprezentacją Wrocławia o mistrza strefy. Rozegraliśmy z nimi dwumecz. Pierwszy odbył się w Sobótce i tam przegraliśmy 4:3. W rewanżu w Bolesławcu wygraliśmy pewnie 2:0 po bramkach Platy i mojej. Dzięki temu po raz pierwszy zespół z województwa jeleniogórskiego zakwalifikował się do finału Pucharu Michałowicza, który odbył się w dniach 16-22 lipca 1978 roku w Płocku.
Jak trafił Pan do Lecha Poznań?
Na jednym ze sparingów z Wągrowcem byli przedstawiciele Lecha Poznań, którzy oglądali wtedy Marka Platę. W międzyczasie robiło się o moim instynkcie strzeleckim głośniej i zainteresował się mną Śląsk Wrocław, który chciał mnie powołać do wojska. Lech ich uprzedził, zabrał mnie z Jeleniej Góry i zameldował w Poznaniu. Był to rok 1980.
Razem z Markiem Platą mieszkałem w Poznaniu w internacie… z prawie dwustu pielęgniarkami. Byłem na etacie kolejowym na stanowisku ustawiacza torów. Moim zdaniem nie byłem gotowy wtedy na ekstraklasę, ale trener Wojciech Łazarek na obozie w Cetniewie kazał mi mocno trenować i powiedział, że dostanę swoją szansę. Jak nie łapałem się do kadry meczowej, to grałem w drugiej drużynie Lecha w klasie okręgowej.
Byliśmy mistrzem jesieni sezonu 1980/1981. Pamiętam taką anegdotę z jednego z treningów. Podczas gierki założyłem Jurkowi Kasalikowi siatkę. Dostałem za to takiego kopa w tyłek, że już potem nie ryzykowałem kolejnego razu. Podbiegł do mnie i powiedział: „kurwa, młody, jeszcze raz i cię połamię”. Łazarek odwrócił głowę i udawał, że tego nie słyszał.
Dlaczego wiosną 1981 roku wrócił Pan do Jeleniej Góry?
To był dla mnie bardzo trudny moment w życiu. W tym czasie brałem ślub i dziecko było w drodze, a ja złapałem kontuzję, która wykluczyła mnie z grania na kilka miesięcy. W Karkonoszach zatrudnili mnie na stanowisku konserwatora i odpowiadałem za drobne naprawy. Chodziłem po stadionie z młotkiem i śrubokrętem. Nie mogłem grać i trenować przez kontuzję, więc dołączyłem do brygady montującej karuzelę i jeździłem po okolicznych miastach.
Jak wyzdrowiałem, zgłosiłem się do Lechii Piechowice.
Zrobił Pan krok w tył, żeby przez Lechię Piechowice ruszyć z impetem do przodu?
Trafiłem do Lechii dzięki kierownikowi tej drużyny, Dudkowi. Grałem tam w trzeciej lidze. W ostatnim meczu wypracowałem jedną bramkę, a drugą strzeliłem po slalomie. Nigdy nie byłem dryblerem, więc ta bramka nie była w moim stylu. Wpadłem wtedy w oko panu Kokoszce, który był wysłannikiem Motoru Lublin.
Kolejny krok?
W sezonie 1982/1983 trafiłem z Lechii Piechowice do drugoligowego Motoru Lublin, który spadł z ekstraklasy. Miałem dobre wejście do drużyny, bo w pierwszym meczu przed lubelską publicznością, w meczu z Rakowem Częstochowa, strzeliłem zwycięską bramkę. W tym sezonie strzeliłem 10 goli i po roku Motor powrócił do ekstraklasy. W Lublinie spędziłem 6 lat i w sezonie 1987/1988 zostałem królem strzelców.
Jak trafił Pan do Zagłębia Lubin?
To jest ciekawa historia. Byłem dogadany ze Stalą Mielec od jakiegoś czasu i szykowałem się do przeprowadzki do Mielca. Do mojego mieszkania przyjechali panowie Jerzy Koziński i Michał Lulek, którzy przedstawili swoje argumenty. Jerzy Koziński powiedział, że mam minutę na zastanowienie się i podjęcie decyzji. Nie ukrywam, że propozycja finansowa była bardzo ciekawa, ale też bliskość rodzinnego domu i sentyment do Dolnego Śląska przechylił szalę na rzecz Zagłębia.
Co ciekawe przechodziłem wtedy do Lubina z Jarkiem Górą, z którym wspólnie grałem w Motorze. Z perspektywy czasu nie żałuję decyzji, bo wszyscy wiemy jaki los spotkał Stal Mielec w późniejszym czasie.
Jak wspomina Pan czas spędzony w Zagłębiu Lubin? Atmosfera w szatni, działacze, kibice?
Wiedziałem – przechodząc do Zagłębia Lubin – że jest to klub poukładany finansowo i organizacyjnie. Klub, który był na fali wznoszącej i osoba trenera Stanisława Świerka też to gwarantowała. Wspaniała atmosfera robiła kolejne wyniki.
Czy pamięta Pan ciekawe historie związane z drużyną i grą w Zagłębiu Lubin?
Pamiętam mecz w drugiej lidze z Chemikiem Police, w którym przegrywaliśmy 0:1 do przerwy, Świerk wszedł do szatni i… w życiu nie słyszałem tylu bluzg lecących bez przerwy. Wszyscy siedzieliśmy cicho i nikt nie potrafił wydusić z siebie słowa. A potem wyszliśmy i wygraliśmy.
Podczas powrotu z meczu z Odrą Wodzisław, nagle zatrzymujemy się w lesie. Śp. kierownik Ryszard Bożyczko wyciąga z bagażnika kilka zgrzewek piwa. Trener Świerk wygonił nas z autokaru do lasu i powiedział: „Macie wyprać sobie głowy, tu i teraz” i poszedł z drugim trenerem na grzyby. Wypiliśmy jedno piwko, drugie i zaczęliśmy rozmawiać ze sobą. Każdy wyrzucił z siebie co mu leży na sercu i od tamtego czasu stanowiliśmy zespół.
Kolejna sytuacja dotyczyła przegranego meczu i ciężkiego karnego treningu. Kiedyś przez to graliśmy z Darkiem Marciniakiem jeden na jednego na całe boisko. Padało, było zimno i zrobiło się straszne błoto, ale trener Świerk stał z nami i krzyczał: „Będziecie zapierdalać, aż zrozumiecie, że możecie przegrać, ale nie możecie odpuszczać”. Umęczeni tym treningiem zgodziliśmy się z Darkiem, że nie przegramy już meczu.
Która bramka zdobyta dla Zagłębia ma dla Pana największe znaczenie?
Myślę, że bramka strzelona na 2:1 w meczu z Hutnikiem Kraków. W tym dniu Zbyszek Szewczyk (tutaj) brał ślub, a my musieliśmy wygrać z trudnym przeciwnikiem. Sztuka ta nam się udała i pozwoliła na umocnienie wiary w siebie i w drużynę.
Jak to było z tym karnym spowodowanym przez Pana w meczu z Hutnikiem Kraków i słowami trenera Świerka o zwolnieniu go przez Pana?
Byliśmy na trzecim miejscu i mieliśmy mały kryzys. Atmosfera w drużynie się trochę rozluźniła i wyniki były nieco słabsze od oczekiwanych. Gdzieś tam po kątach słyszało się, że włodarze nie są zadowoleni z tej sytuacji.
Jeśli dobrze pamiętam, to w 20 minucie był rzut rożny i wróciłem w swoje pole karne, żeby kryć Kazia Węgrzyna. Wyskoczyłem do piłki, ale dośrodkowanie poszło za mnie i trafiło w wystawioną rękę. Przegraliśmy mecz 3:0 w Krakowie i po 12 kolejce zwolniono trenera Świerka. Jego słowa pamiętam do dzisiaj.
Jak wspomina Pan emocje związane z walką o mistrzostwo i jego świętowanie?
Fety po meczu z Zawiszą Bydgoszcz nigdy nie zapomnę. Po meczu kibice wbiegli na murawę i rozebrali nas do majtek. Wszędzie gdzie się człowiek obejrzał, panowała euforia i radość. To było istne szaleństwo. Później były oficjalne bankiety i spotkania. Byliśmy na bankiecie u władz KGHM. Czuliśmy się dumni i spełnieni. Szkoda, że ta drużyna po Mistrzostwie się rozpadła.
Rywalizacja z Dariuszem Marciniakiem?
Darka znałem jeszcze przed wspólnym graniem w Zagłębiu Lubin z reprezentacji. Dla mnie osobiście był „Brazylijczykiem”. Posiadał umiejętności do bycia piłkarzem topowym. Nasza rywalizacja na treningach i meczach dawała sporo dobrego dla nas obu i drużyny. Prywatnie był dobrym człowiekiem i duszą towarzystwa.
Co Pan powie o współpracy z Jarosławem Górą na boisku i poza nim?
Z Jarkiem Górą grałem praktycznie 10 lat. Wspólnie zaczynaliśmy w Motorze Lublin. Następnie trafiliśmy do Zagłębia Lubin i skończyliśmy wspólne granie w Śląsku Wrocław. Byliśmy kolegami na boisku i poza nim. Nasze żony i dzieci spędzały wspólnie czas.
Jarek znał mnie na tyle dobrze, że wiedział gdzie i kiedy ma być zagrana do mnie piłka. Był dobrym technicznie zawodnikiem i potrafił wykorzystywać swoje boiskowe atuty. Do tej pory utrzymujemy ze sobą kontakt.
Co powie Pan o warsztacie trenera Świerka? Jakim był człowiekiem dla Pana?
Stanisław Świerk to był motywator i psycholog oraz człowiek z niesamowitym instynktem. Miał swoje metody i przemyślenia na wiele spraw i potrafił utrzymywać porządek w drużynie. Zawsze stał za swoimi zawodnikami. Kiedy trzeba było zganić, to robił to, ale potrafił też pogratulować i poklepać po plecach za dobrze wykonaną pracę. Budował świetną atmosferę w drużynie poprzez integrację.
Pamiętam, jak po jednym z meczów wyjazdowych odwoziliśmy go do domu we Wrocławiu. Po przyjeździe pod dom trenera okazało się, że jego żona przygotowała nam zakończenie rundy. Wyniki budowały atmosferę, każdy chciał być częścią tej drużyny. Kiedy przegrywaliśmy mecz, to się na nas obrażał i dawał nam mocno w kość na treningach. Nienawidził przegrywać meczów. Jak mu coś nie pasowało, to mówił to dosadnie.
Przed meczem potrafił tak nas nakręcić, że odprawy trwały kilka minut.
Trener Marian Putyra i jego metody szkoleniowe? Jak drużyna z Panem w składzie podeszła do nowych realiów trenerskich w klubie?
Zmiana trenera dała pożądany efekt. Wywarto na nas presję i trener Marian Putyra miał poparcie działaczy w swojej pracy. Pojechaliśmy na obóz do Czech, gdzie była duża dyscyplina, więc atmosfera w drużynie i klubie wróciła do równowagi. Trener Putyra wprowadził do pierwszego zespołu paru młodych chłopaków ze swojej juniorskiej drużyny. Nie było przypadku w jego działaniach i wszystko opierał na dyscyplinie.
Przygotowaniem psychologicznym do rundy rewanżowej zajął się wtedy dr. Wlazło z AWF. Mieliśmy mocny zespół, więc wachlarz możliwości w połączeniu z młodymi zawodnikami był duży.
Którym trenerom zawdzięcza Pan najwięcej w swojej karierze?
O Trenerze Świerku wiele już powiedziałem i jemu zawdzięczam bardzo wiele. Chciałbym tutaj wspomnieć trenera Pawła Kowalskiego, który wprowadził mi indywidualne treningi strzeleckie.
Zdobycie Mistrzostwa Polski i wyjazd do Norwegii. Czy sam Pan decydował o wyborze klubu? Były inne oferty?
Wcześniej jeszcze spróbowałem wyjazdu do ligi szwedzkiej. Było to jesienią 1990 roku i pomagał mi przy tym wypożyczeniu Jerzy Koziński. Co do Norwegii to była tam trochę dziwna sytuacja, ponieważ ustawiano mnie na skrzydle. Nie odpowiadało mi to za bardzo, więc rozwiązałem kontrakt i wróciłem do Lubina.
Jeśli chodzi o inne oferty to były zapytania ze Szwajcarii i drugiej ligi francuskiej po sezonie wicemistrzowskim, ale klub chciał za mój transfer ok. 1 miliona dolarów, co było kwotą zaporową.
Gra w GKS-ie Bełchatów. Dlaczego akurat ten klub i tylko przez rok?
Po przygodzie w Norwegii miałem wrócić do Zagłębia Lubin. Z Ryszardem Panfilem omawiałem dwuletni kontrakt, ale nasze rozmowy zakończyły się fiaskiem. Dwa dni przed zamknięciem okienka transferowego pojawiła się oferta z Bełchatowa i zdecydowałem się ją przyjąć.
W GKS-ie Bełchatów rozegrałem 30 meczów i z 19 trafieniami zostałem królem strzelców starej II ligi, grupy wschodniej. Kończył mi się kontrakt w Bełchatowie i miałem sporo ofert w tym czasie.
Czy osoba trenera Świerka była głównym powodem wyboru Śląska Wrocław?
Jak już wspomniałem, kończył mi się kontrakt w Bełchatowie. Byłem na rozmowach w Widzewie, gdzie prezesem był Ludwik Sobolewski, ale prowadziłem również rozmowy z ŁKS-em.
Byłem prawie pewny, że wyląduję w jednym z klubów z Łodzi. Ponieważ ważny był dla mnie powrót na Dolny Śląsk, ucieszyłem się z telefonu od Stanisława Świerka. Tęsknota za rodzinnymi stronami i postać trenera Świerka na pewno miały kluczowy wpływ na moją decyzję.
Z perspektywy czasu był to dobry wybór. W latach 1993-1996 wystąpiłem w 67 meczach, zdobywając aż 41 bramek. W sezonie 1993/94 zostałem królem strzelców II ligi. Rozgrywki ukończyłem z niesamowitym dorobkiem 28 bramek. W kolejnych sezonie świętowaliśmy z drużyną powrót do ekstraklasy. W sezonie 1994/95 dołączył do nas Romek Kujawa, który wrócił z Francji.
Z powodu kontuzji w ekstraklasie w barwach Śląska rozegrałem tylko 12 spotkań i strzeliłem 2 gole. Musiałem przejść operację stawu kolanowego i zakończyłem karierę.
Kto był Pana wzorem piłkarskim i dlaczego?
Moim wzorem piłkarskim był Włodzimierz Lubański z polskich piłkarzy oraz Marco van Basten. Holenderski zawodnik miał bajeczną technikę, elegancko poruszał się po boisku i był skuteczny.
Jak udało się Panu zdobyć szacunek kibiców w Lubinie, we Wrocławiu i Legnicy?
Wszystko zdobywałem ciężką pracą i sumiennością. Zawsze starałem się dać każdemu klubowi, w którym grałem to co najlepsze we mnie. Z Zagłębiem Lubin zdobyłem wicemistrzostwo i mistrzostwo Polski. Ze Śląskiem Wrocław zdobywałem króla strzelców w drugiej lidze i zrobiliśmy awans do ekstraklasy. W Miedzi Legnica pracuję już 10 lat w różnych rolach.
Nigdy nie popadłem w konflikt z kibicami tych klubów. Ja szanuję ich, a oni mnie. Nawet teraz pracując w roli komentatora, staram się być obiektywny w stosunku do tych drużyn. Szanuję każdy klub i ludzi z nimi związanych.
Praca trenera to ciężki kawał chleba. Czy po zakończeniu kariery piłkarskiej od razu myślał Pan o trenerce?
Kończąc karierę, w wieku 32 lat, bardziej myślałem o jakimś biznesie. Grając we Wrocławiu, zapisałem się jednak na AWF razem z Piszem, Kujawą i Słowakiewiczem. Trener Świerk też mnie dowartościował, robiąc kapitanem drużyny Śląska Wrocław. To utwierdziło mnie, że mam jakiś szacunek i posłuch więc może warto spróbować się w nowej roli.
Proszę przybliżyć jakie kluby Pan prowadził w roli trenera.
Zaczynałem w Szkole Mistrzostwa Sportowego „Sport Contact” we Wrocławiu i pracowałem tam w latach 1996-1999. Po zamknięciu SMS trafiłem na moment do Ravii Rawicz. Następnie związałem się ze Śląskiem Wrocław i pracowałem jako drugi trener u boku Wojciecha Łazarka, Jana Calińskiego, Władysława Łacha i Janusza Wójcika. Zrobiliśmy ze Śląskiem awans do I ligi w 2000 r.
Prowadziłem również Czarnych Żagań, Pogoń Świebodzin, Orła Ząbkowice, Gawin Królewską Wolę, Zagłębie Sosnowiec, Górnika Polkowice i Miedź Legnica.
Byłem również dyrektorem Akademii Piłkarskiej Miedzi.
W 2007 roku trenowałem wraz z Romkiem Kujawą reprezentację Dolnego Śląska, która wygrała Puchar UEFA Region’s Cup w składzie z Arkiem Piechem i Januszem Golem.
Czym zajmuje się Pan obecnie?
Pracuję od lipca 2018 jako ekspert i komentator w stacji Polsat Sport. Udzielam się lub udzielałem również w Canal Plus, Orange Sport i TVP Sport.
Ponadto Pan Andrzej Dadełło (właściciel Miedzi Legnica) zaproponował mi rolę ambasadora Klubu Biznesu Miedzi Legnica. Grywam w lidze oldbojów we Wrocławiu.
Post scriptum
Od wielu lat przeżywam przygodę z futbolem, który jest moją pasją. Spotkałem wielu ludzi na tej drodze, nie zawsze było pięknie i kolorowo, ale zawsze staram się pamiętać tylko te lepsze momenty, które uszlachetniają człowieka!
Chapeau bas!!!
Świetny wywiad. Janusz, to kopalnia anegdot. Super rozmówca.
Człowiek instytucja. Świetne podejście do takich pasjonatów jak my, a co najciekawsze ma udokumentowany przebieg swojej kariery w zeszytach, które są kopalnią wiedzy.